Reklama

Z zewnątrz nasze życie wyglądało idealnie. Mieszkanie w nowoczesnym bloku, Norbert – analityk finansowy w dużej firmie, ja – graficzka na freelansie. Znajomi mówili, że jesteśmy „taką stabilną parą”. I faktycznie – stabilni byliśmy. Nic się nie działo. Zupełnie nic. Każdy dzień wyglądał niemal tak samo. Wspólne śniadanie w milczeniu. On z laptopem, ja z kubkiem kawy.

Masz dziś coś ważnego w pracy? – zapytałam rano, próbując udawać, że mnie to jeszcze obchodzi.

– Jak zwykle. Spotkania – rzucił, nawet nie odrywając wzroku od ekranu.

– Może wyskoczymy gdzieś wieczorem?

– Zobaczę, jak będę się czuł.

Zawsze to samo. Obietnica bez pokrycia, która znikała jak para znad herbaty. Nie pamiętałam już, kiedy ostatnio się dotykaliśmy. Kiedy mnie przytulił, spojrzał w oczy. Leżeliśmy razem w łóżku, ale jakby osobno. On przy ścianie, ja z twarzą w ciemności.

Nie chodziło o dramatyczną zdradę czy krzyki. Nie było przemocy, nie było kłamstw. Tylko to potworne, codzienne nic. Pustka. Miałam 30 lat i coraz częściej czułam, że jestem tylko cieniem kogoś, kim kiedyś byłam. Kobietą, która chciała czegoś więcej, niż tylko przetrwać kolejny dzień. Zaczęłam się zastanawiać, czy „stabilność” to naprawdę synonim szczęścia. I czy czasem potrzeba upadku, żeby zacząć oddychać.

To pytanie mnie rozbiło

Wyjazd w góry był pomysłem Jagody. Chciała oderwać się od miasta, zresetować. Miał to być „relaksujący weekend z przyjaciółmi”. Norbert kręcił nosem, ale finalnie zgodził się, pod warunkiem, że „będzie Wi-Fi i cisza”.

Od początku było widać, że Jagoda i Oliwier tworzą ten typ pary, co to śmieje się z tych samych głupot i dotyka się jakby mimochodem – lekko, naturalnie. Ja i Norbert... cóż, my nawet nie siadaliśmy obok siebie. On od razu zajął najcichszy pokój i rozłożył laptopa.

Daj mu czas – szepnęła Jagoda, gdy widziała moją minę. – On tak odreagowuje.

Ale ja nie potrzebowałam czasu. Potrzebowałam kogoś, kto mnie zobaczy. Naprawdę zobaczy.

Wieczorem Norbert zaszył się z komputerem, Jagoda poszła wcześniej spać. Zostaliśmy z Oliwierem sami przy kominku. Wino, ciepło, śmiech. I ta rozmowa, która miała być o niczym, a rozbiła mnie od środka.

– Czujesz się czasem, jakbyś była w związku tylko na papierze? – zapytał nagle.

Spojrzałam na niego uważnie. Wreszcie odważyłam się odpowiedzieć.

– Codziennie. A ty?

– Mam wrażenie, że z dnia na dzień staję się przezroczysty. Dla niej. Dla wszystkich.

Siedzieliśmy blisko. Za blisko. Czułam jego ciepło, oddech. A potem... po prostu się stało. Delikatny dotyk, który przeszedł w pocałunek. Głęboki, cichy, pełen głodu. Wiem, że powinnam się cofnąć. Ale nie zrobiłam tego. I on też nie. To nie była namiętność. To była cisza, którą wreszcie ktoś wypełnił czymś innym niż obojętnością.

To nie mógł być on

Pierwszy niepokój pojawił się kilka tygodni po wyjeździe. Drażliwość, zmęczenie. Myślałam, że to stres. Albo zmiana pogody. Albo cokolwiek, tylko nie to, co podejrzewałam. Test zrobiłam w łazience o piątej nad ranem. Norbert jeszcze spał. Gdy zobaczyłam dwie kreski, przez chwilę myślałam, że źle patrzę. Zrobiłam drugi. I trzeci. Wszystkie potwierdzały jedno – byłam w ciąży.

Usiadłam na brzegu wanny, trzymając ten biały plastik jak wyrok. Zaczęłam liczyć dni. Terminy. Kiedy mogło do tego dojść. I wtedy wszystko złożyło się w jedną, przerażającą prawdę. To nie mógł być Norbert. Nie pamiętałam nawet, kiedy ostatni raz się kochaliśmy. Może ze dwa miesiące temu? A może trzy? Przecież przez cały wyjazd w góry on nawet nie dotknął mojej dłoni.

Zarezerwowałam wizytę u ginekologa.

– Termin? Około szóstego tygodnia – powiedział lekarz spokojnie, wpisując coś do komputera.

– Czyli… musiało się to stać wtedy, co wyjazd – wymsknęło mi się szeptem, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Lekarz spojrzał na mnie pytająco, ale nie dopytywał. Ja zamarłam. Wróciłam do domu jak automat. Miałam nie mówić Norbertowi. Najlepiej nigdy. Ale to samo wyszło jakoś przypadkiem. Ucieszył się, ale jakoś cicho. Może się domyślał.

Jagoda zadzwoniła któregoś dnia po południu.

– Musimy się spotkać! – piszczała podekscytowana. – Norbert mi powiedział! Gratulacje! Będziecie świetnymi rodzicami!

Powiedziałam tylko: „Dzięki”, i ucięłam rozmowę. W nocy nie mogłam spać. Leżałam obok Norberta, który nawet nie zapytał, jak poszła kolejna wizyta u lekarza. Patrzyłam w sufit i modliłam się, żeby to wszystko było snem. Żeby dało się cofnąć czas. Żeby nie bolało tak bardzo.

Zaczął coś podejrzewać

Unikałam Oliwiera. Odkąd dowiedziałam się o ciąży, kasowałam jego wiadomości bez czytania. Oglądałam jego imię na ekranie telefonu i czułam, jak całe ciało mi sztywnieje. Nie mogłam znieść jego głosu, przypomnienia, spojrzenia. Ale on się nie poddawał. „Musimy pogadać” – napisał w końcu. – „Sam na sam”. Nie odpisałam.

Spotkaliśmy się dopiero przypadkiem. Nie planowałam tego. Zobaczył mnie na światłach. Zajechał mi drogę i wysiadł z auta. Jego mina nie pozostawiała złudzeń – wiedział, że coś jest nie tak.

– Możesz przestać mnie ignorować? – rzucił ostro, kiedy uchyliłam szybę. – To nie jest tylko twoje życie.

– Nie mamy o czym rozmawiać.

– Masz rację – odpowiedział. – Chyba że powiesz mi wreszcie prawdę. To moje dziecko, prawda?

Zamilkłam. Próbowałam utrzymać kamienną twarz. Nic nie mówić. Ale milczenie mówiło wszystko.

– Od tamtej nocy jesteś inna – dodał ciszej. – Patrzysz inaczej. Uciekasz przede mną.

– Bo zrobiłam coś strasznego – wyszeptałam. – I nie wiem, jak z tym żyć.

– A ja nie wiem, czy się cieszyć, czy płakać – powiedział spokojnie. – Ale mam prawo wiedzieć, Ewelina.

Nie odpowiedziałam.

Kilka dni później Jagoda zaczęła zadawać pytania. Opowiadała mi, że Oliwier był nieobecny, rozkojarzony. Zostawał dłużej w pracy, zamykał się z telefonem. Ona próbowała go rozbawić, przytulać, mówiła: „chyba potrzebujemy wakacji”. Nie miała pojęcia, że jej świat właśnie się kruszy. I że to ja – jej najlepsza przyjaciółka – trzymam w dłoni kamień, który to wszystko rozbije.

Doszukała się prawdy

Jagoda zaprosiła nas wszystkich na kolację. „Ma być domowo i miło” – napisała w wiadomości. Zrobiła swoją popisową lazanię, kupiła świeże kwiaty, przygotowała wino, którym zawsze świętowaliśmy drobne okazje. Tym razem okazją miała być moja ciąża.

– Rodzinne spotkanie – powiedziała z dumą, nakrywając do stołu.

Norbert był jak zawsze spięty, Oliwier nerwowy, a ja... ja ledwo oddychałam. Wszystko posypało się przy deserze. Jagoda zniknęła na chwilę z telefonem w ręce. Wróciła z twarzą bladą jak ściana. Na ekranie był mój SMS.

– „Nie wiem, jak powiedzieć Jagodzie. Nie wiem, co robić, Oliwier” – przeczytała, patrząc prosto na mnie.

Zamarłam. Norbert spojrzał na mnie pytająco. Oliwier wbił wzrok w talerz.

Co to ma znaczyć? – zapytała.

– Jagoda... – zaczęłam, ale głos mi zgasł.

Zdradziliście mnie! – wrzasnęła, wskazując na męża. – Pod moim nosem! Najlepsi przyjaciele!

– Jagoda, ja... To był jeden raz. Moment... – szeptałam.

– Moment?! – śmiech, który z niej się wydobył, brzmiał jak pęknięcie szkła. – Zaszłaś z nim w ciążę!

Norbert nagle wstał.

– A ja całe miesiące się zastanawiałem, czemu czuję się jak intruz we własnym domu. Teraz już wiem.

– Norbert, proszę... – próbowałam, ale wyszedł bez słowa.

Wynoś się z mojego domu – syknęła Jagoda. – Teraz.

Nie błagałam. Nie płakałam. Wzięłam płaszcz i wyszłam. Na schodach zgięłam się w pół. Nie z bólu fizycznego. Z emocjonalnego bólu, że nie ma już nic.

Ustaliliśmy najważniejsze fakty

Spotkaliśmy się tydzień później. Na ławce w parku, w którym kiedyś czwórką śmialiśmy się z turystów karmiących kaczki. Teraz między nami była cisza. I dziecko. To, którego istnienie zmieniło wszystko. Oliwier wyglądał na starszego o kilka lat. Siwe pasma w skroniach, zmęczone oczy. Trzymał papierowy kubek z kawą, choć nie pił.

Jagoda mnie nienawidzi – powiedział cicho.

– Mnie też. I ma prawo.

– Miałem nadzieję, że może… może uda się to jakoś poskładać – westchnął. – Ale ona nie chce słuchać. Powiedziała, że zdrada to jedno, ale dziecko? Dla niej to jak tatuaż z cudzym imieniem. Nie da się wymazać.

– Nie chciałam go mieć z tobą – wyszeptałam. – W sensie... To nie była decyzja. To się po prostu stało.

Nie żałuję – odpowiedział po chwili. – Nie wiem, co będzie dalej. Ale nie żałuję.

– Co teraz? – zapytałam. – Chcesz być w jego życiu?

– Nie wiem – przyznał. – Nie chcę cię skrzywdzić bardziej, niż już skrzywdziłem. I nie wiem, czy potrafię być ojcem dla tego dziecka, jeśli nie potrafiłem być mężem Jagody.

Patrzyłam na swoje dłonie, które zaczęły lekko drżeć.

– Nie oczekuję, że się do mnie wprowadzisz. Albo że się zakochasz. Ale chcę, żeby to dziecko nie było karą.

– Nie będzie – powiedział. – Obiecuję.

Ale nie spojrzał mi w oczy.

Jedno daje mi nadzieję

Norbert złożył papiery rozwodowe tydzień po kolacji. Nie przyszedł nawet porozmawiać. Dostałam tylko wiadomość od jego prawniczki i lakoniczne „lepiej będzie dla nas obojga”. I może miał rację.

Jagoda zablokowała mnie wszędzie. W pracy przestała odbierać telefony, a wspólne znajome – cóż, wyraźnie wybrały jej stronę. Oliwier wyprowadził się z ich mieszkania i wynajął coś małego. Nie rozmawiamy codziennie. Czasem tylko pyta, jak się czuję. Czy wszystko w porządku. Ale nic nie jest w porządku.

Zaczęłam chodzić na terapię. Nie po to, by ktoś mnie pocieszał – po to, by zrozumieć, czemu pozwoliłam sobie zniknąć w cudzym cieniu. Dlaczego tak długo siedziałam w małżeństwie, które było pustką. I czemu pozwoliłam sobie na moment, który rozwalił życie czterem osobom.

Maluję pokój dziecięcy. Szary z zielonymi akcentami. Kiedy trzymam w ręku małe ciuszki, chce mi się płakać. To nie jest dziecko z miłości. To dziecko z błędu. Ale... też z nadziei.

Nie wiem, czy kiedyś jeszcze z kimś będę. Nie wiem, czy Oliwier będzie ojcem z prawdziwego zdarzenia. Ale wiem jedno – nie chcę być już dodatkiem do niczyjego życia.

Ewelina, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama