„Zaszłam w ciążę po zdradzie, a mąż został przy mnie i pokochał dziecko. Poczucie winy było jednak nie do zniesienia”
„Wybrałam spokojny wieczór. Tomek siedział przy stole, z herbatą i książką. Był zmęczony po pracy, jak zawsze. Miałam wrażenie, że musiałabym stanąć na głowie, żeby mnie zauważył. Ale to, co zamierzałam mu powiedzieć, miało być końcem wszystkiego, co znaliśmy”.

- Redakcja
Miałam trzydzieści lat, dziesięć lat małżeństwa za sobą i uczucie, jakby ktoś zamknął mnie w szklanej kuli. Wszystko w naszym życiu wyglądało dobrze – przynajmniej z zewnątrz. Mąż, Tomek, to człowiek uporządkowany, spokojny, przewidywalny. Pracował w banku, wracał codziennie o siedemnastej, zakładał kapcie, jadł obiad i siadał z gazetą w ręku. Słuchał mnie, ale nigdy nie słyszał. Kochał mnie, ale jakby na autopilocie.
Ja? Ja marzyłam. Że kiedyś coś się wydarzy. Że poczuję jeszcze, że żyję. Że ktoś spojrzy na mnie z fascynacją, z pożądaniem, a nie jak na wypraną z emocji towarzyszkę życia, z którą po prostu "jakoś się żyje".
Zaczęło się banalnie. Nowy dyrektor w firmie – Andrzej. Wysoki, elegancki, pachniał jak reklama męskich perfum i mówił rzeczy, które sprawiały, że rumieniłam się jak licealistka. Nie miałam planu. Nie chciałam zdradzać Tomka. Ale po miesiącach komplementów, przypadkowych muśnięć dłoni, rozmów po godzinach... stało się.
To był tylko jeden raz.
Powtarzałam to sobie jak mantrę, jak zaklęcie chroniące przed winą. To było tylko jedno popołudnie w jego hotelowym pokoju, po konferencji. Potem przyszła panika. Strach. I powrót do rzeczywistości, w której wciąż byłam żoną. Dobrą żoną. Chciałam nią być.
Ale kilka tygodni później zobaczyłam dwie kreski na teście. I wtedy świat się skończył.
Nie planowaliśmy dziecka
Siedziałam na zimnych kafelkach w łazience, patrząc na test ciążowy, jakby miał zaraz zmienić zdanie. Dwie kreski. Wyraźne, różowe, jednoznaczne. Czułam, że brakuje mi powietrza. Kolana mi zmiękły, głowa dudniła. W jednej chwili wszystko stało się oczywiste – to nie było dziecko Tomka.
Nie planowaliśmy dziecka. Seks z Tomkiem był ostatnio rzadkością, raczej rutynowym rytuałem niż bliskością. A z Andrzejem… to był tylko jeden raz. JEDEN. Co za pech. Albo kara.
Przez cały dzień próbowałam funkcjonować normalnie. Zrobiłam pranie, odebrałam rzeczy z pralni, poszłam na zakupy. Ale moje ciało mnie zdradzało. Mdłości, zawroty głowy, napięcie – jakby wszystko krzyczało, że to już nie ja. Że to już nie tylko moje ciało.
Wieczorem zadzwoniłam do Magdy, mojej przyjaciółki.
– Magda, muszę się z tobą spotkać. Teraz. – Mój głos był tak cichy, że ledwo mnie usłyszała.
Siedziałyśmy w jej kuchni. Trzymałam test zawinięty w papier toaletowy, jak dowód zbrodni.
– Boże, Marta… – Magda zakryła usta ręką, kiedy jej pokazałam.
– To nie Tomka – wyszeptałam.
Przez chwilę było cicho. Potem usłyszałam:
– Musisz mu powiedzieć. Lepiej od ciebie, niż żeby się domyślił.
Spojrzałam na nią z rozpaczą.
– A jeśli mnie zostawi?
– To będziesz wiedziała, że nie kochał naprawdę. Ale przynajmniej nie będziesz żyła w kłamstwie.
Wróciłam do domu późno. Tomek już spał. Patrzyłam na niego i analizowałam scenariusze: rozwód, samotne macierzyństwo, a może… milczenie?
Zasypiałam ze ściśniętym gardłem. Wiedziałam, że każdy wybór będzie złym wyborem. Ale musiałam coś zrobić.
Powiedziałam mu wszystko
Wybrałam spokojny wieczór. Tomek siedział przy stole, z herbatą i książką. Był zmęczony po pracy, jak zawsze. Miałam wrażenie, że nie zauważyłby pożaru, gdyby wybuchł obok niego. Ale to, co zamierzałam mu powiedzieć, miało być końcem wszystkiego, co znaliśmy.
Usiadłam naprzeciwko. Serce waliło mi jak oszalałe. Trzymałam ręce pod stołem, żeby nie widział, jak drżą.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam.
Tomek podniósł wzrok. Czekał. Milczałam przez chwilę, bo słowa grzęzły mi w gardle.
– Zdradziłam cię. – Powiedziałam to tak cicho, że prawie nie słyszałam siebie.
Nie poruszył się. Nie mrugnął nawet.
– To był jeden raz. Z Andrzejem. Wtedy, po konferencji. Wiesz, że to nie miało znaczenia, że... ja nawet nie wiem, dlaczego to się stało…
Zamilkłam, ale wiedziałam, że to jeszcze nie wszystko.
– I jestem w ciąży.
Dłuższa cisza. Tomek tylko patrzył. Jego twarz była jak z kamienia. Zero emocji. Żadnego krzyku. Żadnych przekleństw. Tylko to spojrzenie. Zimne. Analizujące.
– Muszę się przejść – powiedział po dłuższej chwili.
Wstał, wziął kurtkę, klucze i wyszedł, nie trzaskając drzwiami. Nawet się nie obejrzał.
Siedziałam jak zamurowana. Ta cisza była gorsza niż każde wyzwisko.
„Wolałabym, żeby wrzeszczał. Ta jego powściągliwość była straszna”. – myślałam. Zostawił mnie z moją winą i tą straszną niewiadomą: co teraz?
Zostaje...
Wrócił po kilku godzinach. Deszcz ustał, ale jego kurtka była przemoczona. Wszedł bez słowa, rzucił klucze na komodę i zsunął buty tak cicho, jakby wracał z biblioteki. Stałam w kuchni z kubkiem herbaty, której nie tknęłam od godziny.
Spojrzał na mnie. Nic nie mówił, a ja nie miałam odwagi zapytać, co myśli. Po prostu... czekałam. I wtedy on powiedział:
– Zostaję.
Zrobiło mi się słabo. Nie wiedziałam, co czuję – ulgę? Strach?
– Chcesz rozwodu? – spytałam.
– Nie.
– Ale dlaczego? – zapytałam, patrząc mu prosto w oczy. – Przecież to nie twoje dziecko.
Wzruszył ramionami. Odwrócił wzrok. Jakby odpowiedź nie miała znaczenia.
– Bo kocham cię. Bo nie odpuszczam. Bo to nasze życie. – Słowa wypowiedział powoli, jakby sam się im dziwił.
Ale coś w jego oczach nie grało. Były puste. Jakby skrywały huragan emocji, do których nie chciał się przyznać.
– Nie musisz tego robić – powiedziałam cicho. – Nie musisz grać bohatera.
– Nie gram – odpowiedział. – Po prostu... nie jestem typem, który zostawia kobietę w ciąży. Nawet jeśli to nie moje dziecko.
W tej jednej chwili byłam mu wdzięczna bardziej niż kiedykolwiek. Ale pod tą wdzięcznością tlił się niepokój.
„Czy naprawdę mnie kocha? Czy po prostu nie potrafi przegrać?” – pomyślałam. Bo coś w tym jego „zostaję” brzmiało bardziej jak decyzja strategiczna niż akt miłości.
W klatce pozornego spokoju
Mijały miesiące. Brzuch rósł, a z nim rosło poczucie klaustrofobii. Tomek był... idealny. Za bardzo. Zawoził mnie na badania, gotował, masował mi stopy, kupował sok z malin, kiedy tylko wspomniałam, że mam na niego ochotę. Każdego dnia próbował być doskonałym mężem i przyszłym ojcem. Za każdym razem, gdy coś mówił do mojego brzucha, miałam ochotę uciec.
Bo jego troska była jak mur. Twardy, chłodny, szczelny.
Urodziłam w połowie marca. Dziewczynka. Malutka, różowa, z ciemną czuprynką. Tomek płakał, kiedy ją zobaczył. Płakał szczerze – i to mnie złamało. Myślałam, że będzie tylko grał. Ale on... on się naprawdę zakochał w tym dziecku.
I wtedy zrozumiałam – nie odejdzie. Nigdy. Ale nie dlatego, że kocha mnie. Tylko dlatego, że nie potrafi odejść.
Zaczęłam czuć się jak więzień jego decyzji.
– Wychodzisz? – zapytał któregoś dnia, gdy zakładałam buty.
– Tak. Idę na spacer.
– Z kim?
– Sama.
– Po co?
– Tomek... nie jestem twoją własnością.
– Nie powiedziałem, że jesteś. Po prostu się martwię.
Ale to nie była troska. To była kontrola. W jego oczach był lęk. I coś jeszcze – podejrzliwość.
– A może boisz się, że spotkam Andrzeja?
– Spotkasz?
– Nie wiem – syknęłam. – Ale nie pozwolę ci siebie pilnować.
Drzwi trzasnęły. Zeszłam na dół z duszą na ramieniu, z poczuciem winy i... ulgi.
„Nie wiem już, co gorsze – jego odejście czy jego obecność”. – pomyślałam. Bo jedno i drugie bolało tak samo.
Spotkanie z Andrzejem
Wpadłam na niego w aptece, z receptą w jednej dłoni i łzami na końcu rzęs, gdy byłam w ciąży. Nagle ktoś za mną powiedział:
– Marta?
Zamarłam. Poznałam ten głos od razu. Odwróciłam się powoli.
– Andrzej?
Stał tuż za mną. W garniturze, z rozpiętym kołnierzykiem i zmęczonym spojrzeniem. Przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Miałam ochotę uciec. Albo uderzyć go w twarz. Albo się rozpłakać.
– Jesteś w ciąży... – powiedział w końcu. Nie pytał. Konstatował. Spojrzał na mój brzuch, potem znów w oczy. – To moje dziecko?
Nie odpowiedziałam. Po prostu patrzyłam. A on dodał ciszej:
– Wiem, że nie powinienem, ale... Marta, ja muszę to wiedzieć.
– Nie planowałam tego – wyszeptałam. – Nie chciałam, żeby tak wyszło. To był błąd.
– Ale ona... albo on... to nie błąd – powiedział cicho. – To życie.
Zacisnęłam usta.
– Tomek wie – powiedziałam. – I zostaje. Chce je wychować. I nie chcę, żebyś to wszystko rozwalał.
Andrzej odsunął się nieznacznie. Był blady.
– Nie chcę nic rozwalać. Ale też nie chcę znikać. Jeśli to moje dziecko… chcę znać jego imię. I wiedzieć, czy żyje. Nic więcej. Nie będę się wciskał. Ale proszę. Nie zamykaj mi drzwi.
Nie musiałam mówić, że jest ojcem. On już wiedział. A ja pierwszy raz naprawdę poczułam się rozdarta.
„Co jeśli dziecko zasługuje, by znać prawdę? A ja zasługuję, by w końcu przestać grać?” – pytałam siebie, wracając do domu.
Milczenie paliło mnie od środka
Siedziałam na sofie w salonie. Obok na podłodze Tomek rozkładał nowy wózek, który właśnie odebrał ze sklepu. Wszystko wyglądało tak, jak powinno. Jak w reklamie. Ale ja czułam się jak statystka we własnym życiu.
Nie mówiłam Tomkowi, że widziałam się z Andrzejem. Że on wie. Że chce być gdzieś tam, choćby na odległość, choćby w cieniu.
Ale milczenie zaczynało palić mnie od środka. W nocy nie spałam. W dzień unikałam własnego odbicia w lustrze. Bo w tej historii już dawno nie było żadnej prawdy – tylko decyzje, które podejmowałam ze strachu, nie z miłości.
Czytaj także:
- „Po ślubie mąż zażądał, żebym zrezygnowała z pracy. Dla niego kobieta ma wartość tylko wtedy, kiedy stoi przy garach”
- „Na spotkaniach klasowych udawałam bogatą bizneswoman. Pieniądze kocham, ale niestety bez wzajemności”
- „Myślałam, że po mężu została mi tylko żałoba. Jednak w tajemniczej kopercie kryło się o wiele więcej”

