Reklama

Życie wystawiło mnie na wiele prób – i miłosnych, i małżeńskich, i tych najboleśniejszych, związanych z macierzyństwem. Dwukrotnie mówiłam sakramentalne „tak”.

Pierwszy raz jeszcze na studiach – to była szalona, młodzieńcza miłość, która wypaliła się w pół roku. Drugi raz – już z dojrzałością i nadzieją, że to ten właściwy. Byliśmy razem kilka lat, ale rozdzielił nas temat dzieci. Ja ich pragnęłam, on niby też, ale ostatecznie, po dwóch latach starań odmawiał badań, kompromisów, rozmów. Rozstaliśmy się, a rozwód był długi i gorzki.

Potem próbowałam jeszcze układać sobie życie, ale żadna relacja nie dawała mi prawdziwego oparcia. Pogodziłam się z myślą, że zostanę sama – bez rodziny, bez dzieci, skupiona na pracy i przyjaciołach. I wtedy spotkałam Mateusza. To, co miało być tylko romansem bez zobowiązań, wciągnęło mnie głębiej, niż planowałam. A życie znów przewrotnie mnie zaskoczyło – tym razem dwoma kreskami na teście ciążowym.

Dostałam kolejną szansę od losu

Poznałam Mateusza na służbowej delegacji. Pamiętam, jak wszedł do sali konferencyjnej z kubkiem kawy i niepewnym uśmiechem. Od razu wydał mi się kimś, kto nie przejmuje się za bardzo opinią innych. A ja? Ja siedziałam w drugim rzędzie, z notatnikiem i długopisem, gotowa skrupulatnie zapisywać każde słowo.

– Pani też czeka, aż ktoś powie coś sensownego? – zagadnął mnie w przerwie, a ja parsknęłam śmiechem, zaskoczona jego bezpośredniością. Myślałam o tym dosłownie chwilę wcześniej.

Tak to się zaczęło. Od żartów, przekomarzanek, drobnych uwag rzucanych w biegu. Potem spotkanie w hotelowym lobby, drinki, a następnego dnia wspólne śniadanie. Zanim wróciliśmy do Warszawy, wiedziałam, że coś się między nami tli.

Przez pierwsze miesiące byłam ostrożna. Nie chciałam znów rzucić się w coś bez namysłu. Choć oboje mieszkaliśmy w Warszawie, spotykaliśmy się najczęściej w weekendy – on dojeżdżał do mnie albo ja do niego. Lubiłam te chwile. Był czuły, uwodzicielski, a w łóżku potrafił sprawić, że zapominałam o całym świecie. Jednak w tygodniu każdy z nas żył swoim życiem.

Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy u niego na kanapie, wyznał:

– Ada, ja już raz to wszystko przerobiłem. Wspólny dom, kredyt, dziecko… Nie chcę drugi raz zaczynać od nowa.

Uśmiechnęłam się blado.

Rozumiem – rzuciłam szczerze.

A przecież wcale nie byłam pewna, czy rozumiem. Mateusz też był po rozwodzie, miał nastoletnią córkę i sporo doświadczeń. Niby wszystko mi pasowało, ale pozostawał cień niepewności – czy to już wszystko, co spotka mnie w życiu?

Ta wiadomość mnie zszokowała

Z początku te jego słowa o rodzinie traktowałam jak coś w rodzaju ostrzeżenia. „Nie przywiązuj się za bardzo” – powtarzałam sobie w duchu. A jednak z czasem zaczęłam odczuwać coraz większy niepokój. Spotykaliśmy się w weekendy, a w tygodniu... cisza. Niby pisał, że ma pracę, że zajmuje się córką, że jest zmęczony. Ale ja coraz częściej łapałam się na tym, że zastanawiam się, co naprawdę robi i z kim spędza czas.

Pewnego dnia, kiedy mój kalendarz podpowiadał mi, że już dawno powinnam dostać okres, ogarnęło mnie dziwne przeczucie. Najpierw zrzuciłam to na karb stresu, może hormonów. Ale gdy mijały kolejne dni, a nic się nie zmieniało, kupiłam test.

Stałam w łazience, patrząc, jak pojawiają się dwie kreski. Dwie. Oparłam się o zimne kafelki i usiadłam na podłodze. Po czterdziestce, po tylu latach rozczarowań, nagle – ja, w ciąży.

Lekarz potwierdził moje przypuszczenia.

– Proszę mocno o siebie dbać – powiedział z uśmiechem. – To późna ciąża, ale absolutnie możliwa.

Wyszłam z gabinetu w szoku, ale i ze łzami szczęścia. Dziecko. Moje dziecko. To, na które czekałam całe życie.

Najpierw powiedziałam Asi, mojej najbliższej przyjaciółce.

– Ada! To cud! – krzyczała, ściskając mnie w ramionach. – Musisz powiedzieć Mateuszowi. On się ucieszy, zobaczysz.

– Nie wiem, Asiu... – westchnęłam. – On zawsze powtarzał, że nie chce dzieci.

– Ale to co innego, kiedy dziecko już jest. Uwierz mi, zmieni zdanie.

Patrzyłam na nią, a w sercu miałam tylko strach i niepewność.

Nie przyjął tego dobrze

Cały tydzień chodziłam jak na szpilkach. Z jednej strony chciałam powiedzieć Mateuszowi od razu, z drugiej – czułam, że ta rozmowa może wszystko zakończyć. Nawet rozważałam, czy nie zerwać z nim i nie wychować dziecka sama, nie narażając się na jego stałe niezadowolenie. Ale Asia przekonywała mnie:

– Ada, on ma prawo wiedzieć. To też jego dziecko.

– A jeśli powie, że nie chce mieć z tym nic wspólnego? – spytałam drżącym głosem.

– To wtedy będziesz wiedziała, że nie jest wart twojego czasu. Ale musisz spróbować.

Umówiłam się z Mateuszem w sobotę. Wchodząc do jego mieszkania, czułam, że serce wali mi jak młot. On był w doskonałym humorze, pocałował mnie namiętnie na powitanie.

– To co, otwieramy wino? – zapytał, idąc do kuchni.

Nie, ja nie mogę – odpowiedziałam szybko.

– Jak to, nie możesz? – spojrzał na mnie zaskoczony.

Wzięłam głęboki oddech.

– Bo... jestem w ciąży.

Zamarł. Butelka wina zatrzymała się w połowie drogi do stołu.

– W ciąży? – powtórzył mechanicznie. – Ale... na pewno ze mną?

– Mateusz! – oburzyłam się. – Oczywiście, że z tobą!

Usiadł ciężko na fotelu, jakby ktoś wyciągnął z niego całe powietrze.

– Ale... ja nie mogę być ojcem. Ja już to wszystko przeszedłem...

– I co? – warknęłam, czując, jak narasta we mnie złość. – Mam się pozbyć problemu?

– Nie, nie... – spojrzał na mnie zmieszany. – Po prostu... nie dam rady być ojcem na pełen etat. Ale... mogę płacić alimenty.

Patrzyłam na niego, a w mojej głowie krążyła tylko jedna myśl: „A więc tak właśnie kończy się moja nadzieja”. Ręce mi opadły.

Zaczynałam się z tym godzić

Po tej rozmowie długo siedziałam w milczeniu, a Mateusz unikał mojego spojrzenia. Czułam, jakby między nami nagle powstała przepaść. Nie wiem, na co czekałam.

– Wiesz co? – powiedziałam w końcu chłodno. – Poradzę sobie sama. Nie potrzebuję twoich alimentów.

– Ada, nie przesadzaj – próbował mnie uspokoić. – Ja naprawdę chcę pomóc, tylko... nie potrafię się w to wszystko zaangażować. Jestem już na to za stary.

– Za stary? – prychnęłam. – A ja niby nie? Mam czterdzieści parę lat i jakoś nie mówię, że jestem za stara, żeby urodzić!

– Ty inaczej na to patrzysz – westchnął. – Ja... nie dam rady.

Po tych słowach wstałam, zabrałam swoją torbę i wyszłam. Drzwi zamknęły się za mną z trzaskiem, a ja wsiadłam do taksówki z uczuciem, że właśnie skończył się kolejny rozdział mojego życia.

Przez kolejne dni Mateusz się nie odzywał. Żadnego telefonu, żadnej wiadomości. Początkowo cierpiałam, czekałam, że jednak się odezwie, że przyjedzie i powie, że zmienił zdanie. Ale czas mijał i nic się nie działo. W końcu przestałam o nim myśleć. Całą moją uwagę pochłonęła ciąża – badania, przygotowania, pierwsze zakupy dla maleństwa.

Asia była przy mnie niemal codziennie.

– I dobrze, Ada – mówiła. – Po co ci facet, który w chwili próby ucieka? Masz siebie, masz dziecko, mnie. A to najważniejsze.

Naprawdę zaczynałam wierzyć, że Mateusz zniknął z mojego życia na zawsze.

Tego się nie spodziewałam

Minęło kilka tygodni. Moje życie znów zaczęło układać się w spokojny rytm – wizyty u lekarza, spacery, planowanie pokoiku dla dziecka. Byłam trochę samotna, ale zarazem czułam, że wreszcie mam cel w życiu.

Pewnego wieczoru ktoś zadzwonił do drzwi. Otworzyłam i zamarłam. Stał tam Mateusz, trzymając w rękach ogromny bukiet czerwonych róż.

– Ada... – zaczął niepewnie. – Przyszedłem cię przeprosić.

– Co tu robisz? – zapytałam chłodno, nie wpuszczając go od razu do środka. – Przecież jasno powiedziałeś, że nie chcesz mieć z tym nic wspólnego.

– Wiem – spuścił głowę. – Zachowałem się jak tchórz. Przestraszyłem się odpowiedzialności. Ale od tamtej pory nie mogę przestać o tobie myśleć. O was.

Patrzyłam na niego, serce waliło mi jak oszalałe, ale rozum krzyczał, żebym go odesłała.

– Ada – kontynuował, nagle klękając przede mną – wyjdź za mnie. Chcę być przy tobie. Może nie jestem idealnym ojcem, może wciąż się boję, ale chcę spróbować. Z tobą.

Byłam w szoku. Stałam w progu swojego mieszkania, trzymając rękę na brzuchu, który powoli zaczynał się zaokrąglać, a przede mną klęczał mężczyzna, który kilka tygodni wcześniej uciekł od tej samej wiadomości.

– Mateusz... – wyszeptałam, czując, że łzy cisną mi się do oczu. – Ja... nie wiem.

– Wiem, że mnie nie powinno tu być, że zawiodłem – mówił on drżącym głosem. – Ale błagam, daj mi drugą szansę.

Mogłam unieść się dumą, mogłam zatrzasnąć mu drzwi przed nosem. Ale poczułam, że w tym momencie bardziej niż dumy potrzebuję... wsparcia.

Postanowiłam mu wybaczyć

Wpuściłam go do środka. Usiedliśmy na kanapie, a róże wylądowały w wazonie, choć wciąż patrzyłam na nie z dystansem. Mateusz mówił dużo – o swoim strachu, o tym, że boi się powtórki błędów z poprzedniego małżeństwa, że chciał uciec, zanim znowu stanie się kimś, kto zawodzi. Ale mówił też, że widzi we mnie coś, czego nigdy nie miał: kobietę, z którą chce być na dobre i złe.

– Ada, ja wiem, że na to nie zasługuję – ścisnął moją dłoń – ale chcę spróbować. Dla ciebie. Dla dziecka.

Nie odpowiedziałam od razu. Wpatrywałam się w niego długo. Czułam mieszaninę gniewu, zawodu, a jednocześnie ulgi, że jednak przyszedł. W końcu kiwnęłam głową.

– Dobrze. Ale pamiętaj, Mateusz, nie dostaniesz kolejnej szansy.

Uśmiechnął się i po raz pierwszy od tygodni zobaczyłam w jego oczach ciepło.

Kilka dni później opowiadałam Asi o wszystkim.

– Ty to masz serce większe niż rozum – kręciła głową. – Ale może właśnie dlatego uda ci się zaznać szczęścia.

Czy byłam szczęśliwa? Nie wiem. Wiem tylko, że w moim wieku człowiek zaczyna patrzeć na życie inaczej. Wybaczać, bo szkoda czasu na gniew. Brać to, co daje los, zamiast wciąż oczekiwać ideałów. Może nie czeka mnie bajkowa miłość, ale czeka dziecko – największy dar, o jaki mogłam się modlić.

Mateusz klęcząc w progu mojego mieszkania przypomniał mi, że życie zawsze potrafi zaskoczyć. Ja nauczyłam się, że po czterdziestce lepiej mieć kogoś przy sobie, niż pielęgnować pustkę i żal.

Ada, 42 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama