„Zaszłam w ciążę, a mój partner ulotnił się jak babie lato. Niedoszła teściowa zamiast pomóc, mówi, że to moja wina”
„– Jak może pani tak mówić? To też jego dziecko! – podniosłam głos, czując, jak w gardle rośnie mi gula. – Potrzebuję tylko, żebyśmy razem podjęli decyzję, co dalej. Maria wzruszyła ramionami. – Sama tego chciałaś, Aniu. Sama się w to wpakowałaś”.

- Redakcja
Zanim to wszystko się wydarzyło, lubiłam myśleć, że jestem rozsądna. Odkładanie na wakacje, kontrola wydatków, zdrowe śniadania, nawet te głupie aplikacje do monitorowania snu. A jednak życie i tak znalazło sposób, żeby mnie zaskoczyć jak zimny prysznic o trzeciej nad ranem.
Pawła poznałam w kolejce po ramen. Ja czekałam na wegański bulion, on żartował, że „prawdziwy facet bierze pikantność na poziomie pięć”. Potem kichnął przy pierwszej łyżce, a ja parsknęłam śmiechem tak głośno, że odwróciła się połowa lokalu.
– Dobra, to może poziom jeden – mruknął, a ja pomyślałam: „ten głupek będzie mój”.
Pół roku później znaliśmy już swoje gorsze humory i najlepsze żarty. On mówił „nasze”, kiedy planowaliśmy weekend w Bieszczadach, i „my”, kiedy rezerwowaliśmy wspólną siłownię, której oboje nienawidziliśmy, ale lubiliśmy chodzić po niej na naleśniki.
Kiedy test ciążowy pokazał dwie kreski, trzymałam w dłoni plastikowy patyczek i drżały mi kolana. Nie dlatego, że nie chciałam dziecka. Bardziej dlatego, że naprawdę uwierzyłam, iż to już ten moment: dom, jego kawa o szóstej rano, moje zielone koktajle, wózek na klatce, ciche „dobranoc” szeptane nie we dwoje, a we troje. To uczucie, kiedy nagle wszystko, co dotychczas było „kiedyś”, staje się „za dziewięć miesięcy”.
Przez pierwsze godziny chodziłam po mieszkaniu jak po scenie. Raz radosna, raz spłoszona, z telefonem w dłoni i zdaniem, które wciąż przestawiałam w głowie: „Paweł, będziemy rodzicami”. Gdy wrócił, zauważył, że sprzątnęłam stół, jakbym czekała na gości.
– Coś się stało? – zapytał, rzucając klucze do miski.
– Tak! – odpowiedziałam, czując, jak serce podjeżdża mi do gardła. Wierzyłam, że będzie szczęśliwy. Wierzyłam, że przytuli i powie: „damy radę”.
Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że od tego momentu zacznie się jego znikanie. Najpierw krótsze wiadomości. Potem wyciszone rozmowy. Na końcu – cisza, której nie da się opisać, tylko przetrwać.
Oznajmiłam mu dobrą nowinę
Trzymałam w ręku test ciążowy, kiedy wszedł do mieszkania. Serce waliło mi jak młot, ale powtarzałam sobie: „to nasz początek, on się ucieszy”.
– Wyglądasz poważnie. Co się stało? – odłożył plecak na krzesło i spojrzał na mnie z lekkim niepokojem.
– Jestem w ciąży – wypaliłam w końcu.
Na moment zamarł, jakby czas się zatrzymał. Patrzył na mnie szeroko otwartymi oczami, milcząc.
– To chyba jakiś żart… – wykrztusił w końcu.
– Nie. To prawda. Paweł, to nasze dziecko. Jesteśmy w tym razem, prawda? – próbowałam go złapać za rękę.
Odsunął się gwałtownie.
– Ty chyba nie myślisz, że ja jestem gotowy na coś takiego?! – głos mu drżał, ale coraz bardziej się podnosił. – To twój problem, Anka!
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Problem? Jak możesz tak mówić? Przecież to nie jest tylko moje… Ty jesteś ojcem! – krzyczałam, czując, jak łzy napływają mi do oczu.
– Ja nie planowałem dziecka! – warknął. – To ty powinnaś była pomyśleć, zanim…
– Zanim co? – przerwałam mu. – Przecież zawsze mówiliśmy, że „kiedyś” chcemy rodziny!
Paweł złapał się za głowę, jakby chciał ją rozszarpać od środka.
– Ja… ja nie dam rady – odwrócił się w stronę drzwi. – Potrzebuję czasu.
– Paweł, błagam… nie zostawiaj mnie z tym samą… – wybiegłam za nim, ale on już trzaskał drzwiami.
A potem zapadła cisza, w której zostałam tylko ja i echo jego słów: „To twój problem”.
Teściowa mnie zaskoczyła
Stałam pod jej drzwiami dobre pięć minut, zanim w końcu odważyłam się nacisnąć dzwonek. Dłonie pociły mi się tak bardzo, że niemal wyślizgiwała się z nich torebka. Kiedy otworzyła, spojrzała na mnie surowym, chłodnym wzrokiem.
– Ania… – powiedziała tonem, jakby wcale się mnie nie spodziewała, choć wiedziałam, że Paweł musiał się gdzieś zaszyć. – Co ty tutaj robisz?
– Pani Mario… Paweł zniknął. Nie odbiera telefonu. Nie wiem, gdzie jest – głos mi się łamał. – A ja… jestem w ciąży. Potrzebuję z nim porozmawiać.
Na jej twarzy nie pojawił się ani ślad wzruszenia. Skrzyżowała ręce na piersi.
– W ciąży? – powtórzyła lodowato. – Dziewczyno, a nie przyszło ci do głowy, żeby wcześniej pomyśleć? Każda kobieta wie, jak się zabezpieczać.
– Ale to była nasza wspólna decyzja… – próbowałam bronić siebie i nas. – Paweł też wiedział, ryzykował, tak samo jak ja.
– Nie wciągaj mojego syna w swoje błędy – ucięła ostro. – On ma przed sobą całe życie, a ty chcesz mu je zmarnować.
– Jak może pani tak mówić?! To też jego dziecko! – podniosłam głos, czując, jak w gardle rośnie mi gula. – Potrzebuję tylko, żeby mi pomógł, żebyśmy razem podjęli decyzję, co dalej.
Maria wzruszyła ramionami, jakby rozmawiała z kimś, kto przesadza.
– Sama tego chciałaś, Aniu. Sama się w to wpakowałaś.
Nie odpowiedziałam. Z oczu popłynęły mi łzy, a nogi same poniosły mnie w stronę schodów. Wychodziłam z jej mieszkania z poczuciem, że zdradziła mnie podwójnie – i Paweł, i jego własna matka.
Nie mieściło mi się to w głowie
Spotkałyśmy się w kawiarni na rogu, tej samej, gdzie zawsze omawiałyśmy nasze życiowe dramaty przy latte. Tyle że tym razem mój dramat był większy niż wszystkie wcześniejsze razem wzięte. Kasia od razu zauważyła, że coś jest nie tak – miałam spuchnięte oczy i zaciśnięte dłonie na kubku, jakbym chciała go zmiażdżyć.
– Anka… co się dzieje? – zapytała ostrożnie. – Wyglądasz, jakbyś nie spała od tygodnia.
– Bo nie śpię – przyznałam. – Paweł… on zniknął.
– Jak to „zniknął”? – uniosła brwi. – Pokłóciliście się?
– Powiedziałam mu, że jestem w ciąży – zaczęłam, czując, jak głos mi drży. – Najpierw patrzył na mnie, jakbym mu oznajmiła koniec świata. A potem… stwierdził, że to mój problem. I wyszedł.
Kasia zakryła usta dłonią.
– O Boże… Anka. A on naprawdę nic? Nawet się nie odezwał później?
– Cisza – odpowiedziałam. – Nie odbiera telefonu, nie odpisuje. Poszłam nawet do jego matki…
– I co? – przerwała szybko.
– Ona powiedziała, że to moja wina. Że sama się w to wpakowałam.
Na twarzy Kasi pojawiła się mieszanina szoku i gniewu.
– To jest chore! Jak ona może tak mówić?! – uderzyła dłonią w stół, aż podskoczyły łyżeczki. – Anka, nie możesz się obwiniać. To nie twoja wina.
– Ale czuję się, jakby cały świat mówił, że to ja zepsułam wszystko… – szepnęłam.
Kasia chwyciła mnie za rękę.
– Posłuchaj. Teraz musisz myśleć o sobie i dziecku. Nie o nim. Jeśli Paweł uciekł, to pokazuje, kim naprawdę jest. A ty… ty dasz sobie radę, ja ci pomogę.
Łzy spływały mi po policzkach, ale tym razem były to łzy ulgi. Ktoś wreszcie powiedział na głos to, czego tak bardzo potrzebowałam usłyszeć.
Była jak bez serca
Nie chciałam tam wracać, ale coś mnie tknęło. Może naiwna nadzieja, że pani Maria jednak zmieniła zdanie, że może jednak ma w sobie odrobinę serca. Stałam pod jej drzwiami, kiedy usłyszałam głosy dochodzące ze środka. Zamiast zapukać, odruchowo przysunęłam się i nasłuchiwałam.
– On musi zrozumieć, że nie może dać się złapać w sidła – mówiła Maria do jakiejś sąsiadki. – Ta dziewczyna sama się wpakowała w kłopoty.
– Ale to przecież jego dziecko… – usłyszałam cichy, niepewny głos drugiej kobiety.
– Cóż, Paweł zawsze był tchórzem – prychnęła Maria. – I niech lepiej trzyma się z daleka. Nie ma sensu, żeby niszczył sobie życie przez jakąś naiwną dziewczynę.
Zrobiło mi się gorąco, serce waliło mi jak szalone. Poczułam, że nogi same mnie niosą do drzwi. Nacisnęłam klamkę i weszłam do środka. Obie odwróciły się w moją stronę – Maria zaskoczona, sąsiadka speszona.
– A więc to tak? – głos mi się załamał. – Woli pani, żeby wnuk dorastał bez ojca?
Maria zmrużyła oczy, ani na moment nie tracąc swojej lodowatej postawy.
– Nie mój wnuk, nie moja sprawa. To twoje życie, twoje konsekwencje.
– Jak może pani to mówić?! – krzyknęłam. – To też część waszej rodziny!
– Rodziny? – roześmiała się krótko. – Rodziną mojego syna nie będziesz nigdy.
Poczułam, jak coś we mnie gaśnie. Stałam tam przez chwilę, drżąc, a potem wybiegłam, trzaskając drzwiami. Na klatce schodowej powtarzałam w myślach jedno zdanie: „Oni nigdy mnie nie zaakceptują”.
Nie potrzebuję ich obojga
Wracałam do domu jak w transie. Ulice wydawały się obce, a ludzie wokół mnie – obojętni, jakby żyli w zupełnie innym świecie, w którym nie ma bólu, odrzucenia i samotności. Kiedy zamknęłam drzwi mieszkania, oparłam się o nie plecami i osunęłam na podłogę.
– Co ja mam teraz zrobić? – szepnęłam sama do siebie. – Jak mam wychować dziecko sama?
Głos odbił się od pustych ścian, a cisza odpowiedziała mi jeszcze mocniej niż słowa Marii.
Wstałam, podeszłam do lustra i spojrzałam na swoje odbicie. Czerwone oczy, policzki spuchnięte od płaczu. A jednak… w spojrzeniu pojawiła się jakaś iskra. Może determinacja, której wcześniej nie znałam.
– Nie mogę na nich liczyć – powiedziałam do swojego odbicia. – Ani na Pawła, ani na jego matkę. Ale to nie znaczy, że jestem sama.
Położyłam rękę na brzuchu. Ciepło przeniknęło mnie od środka, jakby przypominało, że nie jestem już tylko jedną osobą.
– Może jesteśmy tylko we dwoje – wyszeptałam, a głos mi się załamał. – Ale obiecuję ci, że dam radę. Nie pozwolę, żeby ktoś powiedział, że jesteś błędem.
Przez chwilę wyobraziłam sobie przyszłość – małe łóżeczko, pierwsze kroki, pierwsze słowa. Strach mieszał się z nadzieją.
– Dasz mi siłę, prawda? – zapytałam cicho, głaszcząc brzuch. – Bo ja… ja będę walczyć o nas.
Mogą mnie zostawić, mogą mnie osądzać, mogą mnie odrzucać. Ale nie odbiorą mi prawa do bycia matką.
Anna, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Miałam 45 lat, gdy urodziłam swoje pierwsze dziecko. Na porodówce śmiali się ze mnie, że wnucząt nie dożyję”
- „Mąż rozkazywał, dzieci hałasowały, a ja sprzątałam, gotowałam i milczałam. W końcu uciekłam”
- „W październiku mąż wskoczył w kalesony i przestał mnie przytulać. W łóżku mamy dziś więcej bawełny niż czułości”

