„Zastawiłam nasze obrączki ślubne, żeby zrobić zakupy na Boże Narodzenie. Teraz nie wiem, jak powiedzieć to mężowi”
„W tym roku bardzo chciałam, żeby Święta były inne. Żeby chłopcy poczuli magię, żeby nie było wstydu, że pod choinką tylko mandarynki. Spojrzałam na obrączki. Leżały w szufladzie, zbierały kurz. W mojej głowie pojawiła się myśl: to tylko na chwilę”.

Mówią, że kobieta potrafi wszystko – dom ogarnąć, dzieci wychować, pieniądze z niczego wyczarować. Może i potrafi. Tylko nikt nie mówi, ile ją to kosztuje. Mam 34 lata, dwóch synów, męża i pracę w galerii handlowej. Haruję często po dwanaście godzin dziennie, świątek, piątek i niedziela handlowa. Mam mieć uśmiech na twarzy, choć nogi odpadają, a wypłata... no cóż. Starcza na rachunki, jedzenie i może buty dla młodszego, jak się dobrze rozplanuje.
Mąż niby jest obok. Fizycznie. A w praktyce – wiecznie poszukuje pracy. Od miesięcy nosi się z zamiarem „czegoś konkretnego”, ale nic z tego nie wychodzi. To ja robię zakupy, opłacam przedszkole, planuję budżet. On potrafi tylko skrytykować, że zupa przesolona.
W tym roku bardzo chciałam, żeby Święta były inne. Żeby chłopcy poczuli magię, żeby nie było wstydu, że pod choinką tylko mandarynki. Raz spojrzałam na obrączki. Leżały sobie w szufladzie, zbierały kurz. A w mojej głowie pojawiła się myśl: to tylko na chwilę. Oddam do lombardu, kupię prezenty, a w styczniu wykupię.
– A on znowu bez pracy? – zapytała sąsiadka, gdy wracałam z nocnej zmiany.
– Coś tam szuka – burknęłam.
A sama powtarzałam sobie w głowie: to jeszcze nie porażka. Po prostu robię, co muszę.
Zrobiłam, co musiałam
Święta zbliżały się wielkimi krokami. W galerii tłumy, promocje, kolejki, kolędy z głośników puszczane w kółko jak mantra. Ja biegałam między półkami, doradzając klientom zapachy dla teściowych, szminki dla córek i zestawy dla „żony, bo nie wiem, co jej kupić”. Cały czas miałam w głowie, że moje dzieci, chociaż raz, też dostaną coś fajnego.
Z lombardu wyszłam ze łzami w oczach i kilkoma stówkami w ręku. Miałam wrażenie, jakbym oddała kawałek siebie. Szybko się otrząsnęłam – to tylko metal. Symbol czegoś, czego i tak już nie ma.
W domu czekały na mnie dzieci. Stasiek podskakiwał podekscytowany, bo w szkole robili ozdoby. Młodszy, Kacper, cały dzień nucił „Pada śnieg, dzwonią dzwonki sań…”. Tylko mąż jak zwykle przed telewizorem.
– Widziałem, że kupiłaś mandarynki. Co to za rozrzutność? – rzucił, nie odrywając wzroku od ekranu.
– Dzieci lubią – odpowiedziałam chłodno i zajęłam się kolacją.
Wigilia była piękna. Udało się zrobić pierogi, karpia, nawet sernik wyszedł. Stasiek aż piszczał z radości, gdy odpakowywał samochodzik, a Kacper tulił nowego misia. Patrzyłam na nich i czułam... ulgę. Może nawet coś na kształt szczęścia.
– Ale ten sernik to chyba od matki, co? – burknął mąż, oblizując łyżkę.
– Nie, mój – odparłam cicho.
Jeszcze tylko przetrwać do stycznia. Potem odbiorę obrączki. Muszę. Mój mąż nawet nie zauważył. I tak od dawna nie nosił swojej, bo mu „niewygodnie”.
Miałam prosty plan
Święta minęły jak w transie. Kilka dni luzu, kiedy nie musiałam słuchać jęczenia klientów ani kręcić się na zmęczonych nogach po galerii. Ale już po drugim dniu wrócił stary rytm – sprzątanie, zakupy, pranie, gotowanie. Mąż znowu zaczął marudzić, że „trzeba się będzie za robotą rozejrzeć”. Znów. Po raz setny.
Ja znowu brałam dłuższe zmiany. Po pracy ledwo stałam na nogach. Spałam po pięć godzin, jadłam w biegu, ale suma w portfelu rosła. Wiedziałam – jeszcze tylko kilka dni. Jeszcze chwila i wykupię obrączki.
Któregoś dnia, po wypłacie, policzyłam każdą złotówkę. Powinno wystarczyć. Wieczorem, zaraz po zmianie, poszłam do lombardu. Zmęczona, niewyspana, ale szczęśliwa. W głowie miałam plan: odbiorę obrączki, kupię dzieciom trochę owoców i wrócę do domu. Proste.
– Dzień dobry, chciałam odebrać dwie złote obrączki, zostawione przed świętami. Mam paragon.
Mężczyzna spojrzał na mnie znad lady.
– Numer?
Podałam. Szukał długo, wstukując coś do komputera. Potem sięgnął pod ladę, ale jego twarz już mówiła wszystko.
– Przykro mi, ale zostały już sprzedane.
Zamarłam.
– Jak to? Przecież... miały tu być! Mówiłam, że odbiorę po nowym roku!
– Termin minął, proszę pani. To nie muzeum. Jeśli nikt nie wykupuje, idą na sprzedaż.
Zrobiło mi się słabo. Zaczęłam tłumaczyć, że pracowałam, że dzieci, że święta... A on tylko patrzył na mnie bez emocji. Łzy napłynęły mi do oczu. Czułam, jak odpływa mi grunt spod nóg. Jak ja to teraz mężowi powiem? Jak się przyznać?
Bałam się wyznać prawdę
Wróciłam do domu jak zombie. Nie pamiętam, jak przeszłam przez ulicę. W rękach miałam torebkę i reklamówkę z jabłkami, które kupiłam odruchowo. W głowie tylko jedno: obrączek nie ma. Już nie wrócą. Nie naprawię tego.
Mąż siedział na kanapie, zawinięty w koc, z kubkiem herbaty. W telewizji jakiś program o polskiej kuchni. Pachniało jeszcze rosołem, który rano nastawiłam. Taki zwykły dzień. Normalny. A ja miałam zaraz rozsypać ten spokój jak porcelanową filiżankę.
– Coś się stało? – zapytał bez większego zainteresowania, zerkając w moją stronę.
Usiadłam obok i przez chwilę patrzyłam w ekran, jakby to miało pomóc.
– Muszę ci coś powiedzieć – zaczęłam cicho. – Przed świętami... oddałam nasze obrączki do lombardu. Chciałam zrobić dzieciom święta. Myślałam, że zdążę je wykupić.
Zamilkłam. Czekałam na wybuch. Na pretensje, krzyki. Nic takiego nie nastąpiło.
– I co? Nie zdążyłaś? – zapytał obojętnie.
– Tak. Ktoś je kupił. Już ich nie ma.
Wzruszył ramionami.
– I tak jej nie nosiłem. Co za różnica?
Zaniemówiłam. Na moment poczułam ulgę – może nawet wdzięczność, że nie robi mi awantury. Tylko zaraz potem... przyszła złość. Jak można być tak obojętnym?
– Ja chciałam mieć tylko jedne normalne święta. Z dziećmi, z jedzeniem, bez wstydu. A ty nawet nie zauważyłeś, że ich nie ma! – głos mi zadrżał.
– Daj spokój, Mariola. To tylko pierścionki.
Zamknęłam oczy. Nagle zrozumiałam, że to nie o obrączki tu chodzi. Czy nasze małżeństwo ma w ogóle jakiś sens?
Wszystko mi się zebrało
Zamknęłam się w łazience. Na klamce zawiesiłam ręcznik, jakbym chciała odgrodzić się nie tylko od hałasu, ale od całego życia, które zostało za drzwiami. Usiadłam na brzegu wanny, ręce trzęsły mi się jak po chorobie. Woda kapała z kranu, kap… kap… jakby odliczała sekundy do jakiejś decyzji.
W myślach odtwarzałam sceny z przeszłości. Nasze wesele – nieudolnie zatańczony pierwszy taniec, jego spojrzenie wtedy, kiedy jeszcze miał dla mnie ciepło w oczach. Potem narodziny Stasia. On się rozpłakał, kiedy mały pierwszy raz złapał mnie za palec. Kiedy Kacper zrobił pierwszy krok, ale on to przegapił, bo „miał spotkanie z chłopakami”. Przez lata byłam dla wszystkich. Dla dzieci, dla niego, dla klientek, sąsiadki, matki, teściowej. Dla siebie? Już dawno nie.
Spojrzałam na swoją dłoń. Nagą. Ślad po obrączce zbladł dawno temu. Może to nie obrączki są nie do odzyskania. Może to my. Może my już dawno się sprzedaliśmy. Za wygodę. Za święty spokój. Za udawanie, że wszystko gra.
Nagle przypomniała mi się sąsiadka. Jej głos – ostry, życiowy: „Taki chłop, co ani nie pomoże, ani nie wesprze – to nie chłop, Mariolka”. Zawsze się śmiałam, że ona wszystko wie najlepiej. A teraz siedziałam w łazience i czułam, że każda jej uwaga wbija mi się w serce jak igła. Przeszło mi przez głowę, że może łatwiej byłoby bez niego. Może mniej boli brak niż obojętność. Wstałam, spojrzałam sobie w oczy w lustrze. Poczułam, że muszę coś zrobić. Dla siebie.
Dojrzewałam do decyzji
Wzięłam dzieci na spacer. Potrzebowałam oddechu, świeżego powietrza, chociaż był styczeń i wszystko wokół wyglądało jak niedokończona pocztówka – brudny śnieg, bure niebo, szarzy ludzie. Stasiek biegał po chodniku, udając pociąg, Kacper ściskał moją rękę, opowiadając coś o przedszkolu. A ja szłam, jakbym patrzyła z zewnątrz na kobietę, która kiedyś miała jakieś marzenia.
Przy klatce stała sąsiadka. Ta sama, co zawsze miała ostatnie słowo, ale jakoś... nie irytowała mnie tym dziś. Wręcz przeciwnie. Pomachała mi, a potem wyszła na chodnik i zaczęła iść obok.
– I co, Mariolu? Ten twój już coś działa, czy znowu czeka, aż samo spadnie mu z nieba?
Uśmiechnęłam się krzywo.
– Działa. Pilotem po kanałach – odpowiedziałam.
Sąsiadka prychnęła.
– A ty, jak zwykle, wszystko sama. Kobieto, ja nie wiem, skąd ty masz siłę.
– Nie wiem – przyznałam szczerze. – Ale czuję, że mi się kończy.
Zamilkła na chwilę, potem zatrzymała się i spojrzała na mnie poważnie.
– A co by się zmieniło, jakby go nie było?
Zacisnęłam palce na dłoni Kacpra. Nie odpowiedziałam od razu. W głowie zaczęło się układać coś dziwnego. Nie dramat, nie rozpacz. Spokój. Myśli zaczęły formować plan. Nie mówiłam go jeszcze na głos. Wiedziałam jedno – tak, jak jest, być już nie może.
Już nie żałuję obrączek
Wróciliśmy do domu, kiedy zaczynało się ściemniać. Chłopcy od razu pobiegli do pokoju, rozrzucając czapki i szaliki jak małe huragany. Ja zdjęłam buty, oparłam się o ścianę i wsłuchałam w ciszę. Tę dziwną, gęstą ciszę, która zawsze mówi więcej niż słowa.
Mój mąż spał na kanapie. W tej samej pozycji, w jakiej widziałam go rano. Koc zsunął się na podłogę, telewizor mrugał gdzieś w tle, a on oddychał ciężko, jakby nawet sen kosztował go wysiłek. Patrzyłam na niego długo. Szukałam w sobie złości, żalu, może nawet współczucia. Nie znalazłam nic. Tylko pustkę. Ogromną, zimną, ale czystą. Taką, która robi miejsce na coś nowego.
Usiadłam przy stole, otworzyłam laptopa. Wpisałam w wyszukiwarkę: porady prawne dla kobiet w trudnej sytuacji, potem: jak przygotować się do rozmowy o rozstaniu, później jeszcze kilka innych fraz, które bałam się wpisywać przez ostatnie lata. Teraz palce same je wystukiwały.
Spojrzałam na swoją dłoń. Pustą. Od dawna bez obrączki. I po raz pierwszy pomyślałam, że ten brak już mnie nie boli. Prawda jest taka, że obrączki były symbolem czegoś, co przestało istnieć dawno temu. One tylko leżały w szufladzie i czekały, aż to zauważę.
Zamknęłam laptopa. Wzięłam głęboki oddech. „Może nie odzyskam tych obrączek” – pomyślałam. „Ale może odzyskam coś więcej – siebie.”
Mariola, 37 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Płakałam, gdy dzieci pisały listy do świętego Mikołaja. Nie wiem, czy w grudniu wystarczy nam na chleb”
- „W tym roku na Mikołajki mąż ani trochę się nie wysilił. Kupił mi zestaw kosmetyków w promocji i nawet nie zdjął ceny”
- „Haruję w domu od świtu do nocy, a mąż chce mnie jeszcze wysłać do pracy. Już sama nie wiem, w co mam ręce włożyć”

