Reklama

Życie w Warszawie było szybkie, głośne i męczące. Codzienność w firmie eventowej wysysała ze mnie energię, a wieczorami wracałam do pustego mieszkania. Kiedy Rafał zaproponował połączenie pracy z krótkim wyjazdem do Toskanii, poczułam dawno zapomnianą ekscytację. Projekt zapowiadał się wymagająco, lecz obietnica włoskiego słońce i winnic brzmiała jak marzenie. W zespole miał być też Paweł, fotograf, którego znałam jedynie z krótkich rozmów w biurze. Nie przeczuwałam, że ta podróż stanie się początkiem historii, w której piękno krajobrazu i ludzkie emocje splotą się w sposób, którego nigdy nie zapomnę.

Czułam się wyjątkowo

Dzień wypełniły przygotowania do eventu: ustawianie stołów, rozwieszanie girland, układanie win w skrzynkach. Słońce znikało za wzgórzami, kiedy Rafał przyniósł kosze z jedzeniem i lokalnym winem, i zaproponował piknik na skraju pola. Wszyscy się zgodzili. Rozmowy mieszały się z cykaniem świerszczy, a zapach lawendy unosił się w powietrzu. Paweł siedział naprzeciwko mnie, pochylony nad kieliszkiem. Dotąd rozmawiał głównie z Rafałem, ale w pewnym momencie spojrzał w moją stronę.

– No i jak ci się podoba Toskania? – zapytał, lekko mrużąc oczy.

Jak z pocztówki – odparłam.

Sabina, siedząca obok mnie, od razu się wtrąciła.

– Toskania piękna, ale nie tylko ona – powiedziała z tym swoim znaczącym spojrzeniem.

Paweł uśmiechnął się, nie komentując. Wieczór powoli się rozluźniał. Ludzie rozchodzili się małymi grupkami – jedni do hotelu, inni na spacer. Została nas trójka: ja, Paweł i Sabina. W końcu Sabina ziewnęła i ruszyła w stronę ścieżki. Zostaliśmy sami. Nad nami rozpościerało się niebo usiane gwiazdami. Przez chwilę milczeliśmy, nasłuchując tylko cykania świerszczy i odległych głosów wracających do pensjonatu. Czułam, że to, co dzieje się teraz, jest delikatne i kruche, jakby jeden niewłaściwy ruch mógł to spłoszyć. A jednak w powietrzu było napięcie, którego nie sposób było nie zauważyć.

Nie cofnęłam ręki

Siedzieliśmy obok siebie na kocu, patrząc w górę. Nocne niebo było tak przejrzyste, że gwiazdy zdawały się wisieć tuż nad nami. Paweł położył się na plecach i nagle uniósł rękę.

– Patrz, spadająca gwiazda. Masz życzenie? – spytał półgłosem.

Mam, ale nie powiem – odpowiedziałam z uśmiechem. – Wtedy się nie spełni.

– Może właśnie już się spełnia – rzucił, spoglądając na mnie kątem oka.

Śmiałam się, ale jednocześnie poczułam dziwne ciepło. Rozmawialiśmy o rzeczach, o które nikt w biurze nigdy by mnie nie zapytał – o marzeniach, miejscach, które chcielibyśmy zobaczyć, o tym, co nas uspokaja, a co napędza. Paweł mówił niewiele, ale każde jego zdanie brzmiało jak coś ważnego. W pewnej chwili poczułam dotyk jego dłoni na swojej. Nie był pewny ani szybki – raczej ostrożny, jakby pytał, czy może. Nie cofnęłam ręki. Przeciwnie, zacisnęłam palce, pozwalając, by ta prosta bliskość trwała.

– Czasem zapominamy, że życie nie kończy się na pracy – powiedział, patrząc w ciemność nad nami.

– Chyba właśnie o tym próbuję sobie przypomnieć – przyznałam.

Świat wokół nas ucichł – nie było już kroków innych ludzi, tylko noc, ciepłe powietrze i nasza obecność. Nie opowiem, co wydarzyło się potem, bo niektóre chwile powinny pozostać tylko w pamięci. Wracając do hotelu, miałam wrażenie, że wszystko się zmieniło.

Nogi miałam jak z waty

Po powrocie do Warszawy wszystko znów wpadło w znajomy rytm. Biuro, telefony, kolejne projekty. Wydawałoby się, że tamten wieczór pod gwiazdami był tylko pięknym epizodem. Mijały tygodnie. Spotykaliśmy się rzadko, zawsze przy okazji pracy. Pewnego popołudnia poczułam się dziwnie – najpierw lekkie zawroty głowy, potem zmęczenie, które nie mijało. Zrzucałam to na stres, ale kiedy objawy nie ustępowały, kupiłam test. Patrzyłam, jak powoli pojawiają się dwie kreski. Nogi miałam jak z waty. Usiadłam na łóżku, czując, jak serce mi bije. Przez chwilę próbowałam sobie wmówić, że to pomyłka, ale wiedziałam, że to prawda. Następnego dnia w pracy Sabina zauważyła, że jestem zamyślona. W końcu, w pustej kuchni, wyrzuciłam z siebie wszystko.

– Musisz mu powiedzieć – stwierdziła bez wahania.

– A jeśli to go przerazi? Jeśli nie jest gotowy? – spytałam, czując narastający lęk.

– Lepiej dowiedzieć się teraz, niż żyć w iluzji.

Kilka dni zbierałam się na odwagę. Wpatrywałam się w ekran telefonu, pisząc i kasując wiadomości. W końcu, wieczorem, wysłałam krótkie:

„Spotkajmy się. Jestem w ciąży”.

Miałam przeczucie, że to będzie moment, w którym wszystko się rozstrzygnie.

Miałam wątpliwości

Odpowiedź przyszła po kilkunastu minutach. W telefonie zobaczyłam zdjęcie pierścionka i krótką wiadomość:

„Myślisz, że Toskania była przypadkiem?”.

Patrzyłam na ekran, próbując zrozumieć, co dokładnie chce mi powiedzieć. Po chwili zadzwonił.

– Chcę, żebyśmy spróbowali – jego głos był spokojny, ale wyczuwalne było napięcie. – Nie tylko ze względu na dziecko.

– A jesteś tego pewny? – zapytałam, bo w głowie kołatało mi jedno: czy to decyzja z serca, czy z poczucia obowiązku.

– Jestem pewny, że chcę być częścią twojego życia – odpowiedział bez wahania.

Rozmawialiśmy długo. O mieszkaniu, planach, tym, jak powiedzieć o wszystkim rodzinie. Słowa brzmiały rozsądnie, niemal dojrzale, ale w mojej głowie pojawiały się pytania. Czy znamy się na tyle, by razem stawić czoła tak dużej zmianie? Czy uczucie, które pojawiło się wśród winnic i włoskich wzgórz, przetrwa w codzienności, gdzie nie ma zapachu lawendy ani ciepłych nocy pod gwiazdami? Zdjęcie pierścionka ciągle tkwiło w mojej pamięci. Było piękne, ale odbierałam je jak symbol, którego znaczenie mogło być dwojakie – obietnicy miłości albo decyzji podjętej w pośpiechu. Nie wiedziałam, czy chcę go nosić. Tego wieczoru długo siedziałam przy oknie. Na ulicy migały światła samochodów, a ja ściskałam telefon w dłoni.

Bałam się

Spotkaliśmy się kilka dni później w niewielkiej kawiarni na rogu, gdzie zwykle przychodziłam sama z książką. Było chłodno, więc wybraliśmy stolik w głębi. Paweł zdjął kurtkę i usiadł naprzeciwko mnie, przez chwilę tylko patrząc, jak mieszam łyżeczką herbatę.

– Wiem, że to dużo naraz – zaczął w końcu. – Ale nie chcę, żebyś przechodziła przez to sama.

– A jeśli nam się nie uda? – spytałam, unikając jego wzroku.

– To i tak będę przy was – odpowiedział krótko, jakby to miało zamknąć wszystkie wątpliwości.

Rozmawialiśmy o tym, jak mogłoby wyglądać nasze wspólne życie. Paweł wspomniał o wynajęciu większego mieszkania, o tym, że może ograniczyć wyjazdy służbowe. Brzmiało to dobrze, niemal idealnie, ale w mojej głowie wciąż kołatała się myśl, że znamy się zbyt krótko, by planować przyszłość tak szczegółowo.

– Chcę spróbować – powiedziałam w końcu. – Ale musimy być ze sobą szczerzy. Zawsze.

– Umowa – uśmiechnął się i sięgnął przez stół, by dotknąć mojej dłoni.

Siedzieliśmy tak jeszcze chwilę w ciszy, a ja zastanawiałam się, czy Toskania była początkiem wielkiej miłości, czy tylko pięknym epizodem, który teraz zmienia się w odpowiedzialność. Wiedziałam jedno – czeka nas droga, na której łatwo będzie się zgubić, ale może też doprowadzić nas w zupełnie nowe miejsce. Gdy wyszliśmy, Paweł odprowadził mnie pod blok. Na pożegnanie, powiedział cicho:

– To dopiero początek.

Uśmiechnęłam się sama do siebie

Wieczorem siedziałam przy oknie, wpatrując się w rozświetlone ulice. Warszawa wyglądała inaczej niż Toskania – tu nie było ciepłych, złotych wieczorów, ale w powietrzu unosił się ten sam rodzaj oczekiwania, który czułam tamtego dnia pod włoskim niebem. W dłoni trzymałam telefon. Na ekranie wciąż widniało zdjęcie pierścionka, które wysłał Paweł. Czasem patrzyłam na nie z nadzieją, innym razem z niepokojem. Wiedziałam, że przyszłość jest mglista i nieprzewidywalna, ale gdzieś w tym chaosie jedno było pewne – rośnie we mnie nowe życie.

Spojrzałam w górę. Między blokami widać było pojedyncze gwiazdy. Pomyślałam o tamtej spadającej. Może to życzenie właśnie się spełniało, choć w inny sposób, niż mogłam przypuszczać. Nie wiedziałam, czy Paweł i ja będziemy razem za rok, pięć czy dziesięć lat. Nie wiedziałam, czy Toskania pozostanie tylko wspomnieniem, czy stanie się początkiem wspólnej drogi. Ale byłam gotowa iść naprzód – nawet jeśli oznaczało to stawianie kroków w niepewności. Na chwilę zamknęłam oczy i wyobraziłam sobie, że stoję znów na tamtym polu, z zapachem lawendy unoszącym się w powietrzu i gwiazdami nad głową. Uśmiechnęłam się sama do siebie. Może gwiazdy nie zawsze spadają po to, by je łapać – czasem wystarczy je zobaczyć, żeby wiedzieć, w którą stronę iść.

Laura, 29 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama