„Żart na prima aprilis pokazał mi prawdziwe oblicze mojego faceta. 1 kwietnia włożyłam nasz związek do trumny”
„Wysłałam wiadomość i czekałam. Minęło pół godziny. Godzina. Trzy. Z każdą kolejną czułam, jak coś dziwnego ściska mi żołądek. Odświeżałam komunikator, patrzyłam, czy jest online. Nie był. Ani przez chwilę. A potem – wieczorem – w końcu zadzwonił”.

- Redakcja
Z Michałem byliśmy razem od ponad półtora roku. Nie mieszkaliśmy wspólnie, ale spędzaliśmy razem prawie każdy wolny wieczór. Nasz związek miał w sobie coś lekkiego, beztroskiego, co sprawiało, że potrafiliśmy się śmiać do rozpuku z rzeczy absolutnie głupich, a jednocześnie… nie do końca rozmawialiśmy o sprawach poważnych. To znaczy – ja próbowałam. Czasem w żartach wspominałam coś o wspólnej przyszłości, a on się uśmiechał, zmieniał temat albo mówił coś sarkastycznego. Niby go to krępowało, ale nie brałam tego do siebie.
Czułam, że mnie kocha, chociaż może po swojemu. A ja, jak to ja – trochę zbyt wrażliwa, zbyt naiwna – lubiłam testować granice. Robić drobne żarty, podrzucać mu różne „pułapki” emocjonalne, żeby zobaczyć, jak zareaguje. Michał nie był typem, który rzucał deklaracjami. Nigdy nie powiedział wprost: „chcę mieć z tobą dzieci”. A może właśnie dlatego postanowiłam... sprawdzić, co by zrobił, gdyby nagle się dowiedział, że jestem w ciąży.
Nie było mu do śmiechu
Pomysł narodził się właściwie przypadkiem. Rozmawiałam z Anką przez telefon – tak bez większego celu, po prostu plotkowałyśmy o wszystkim i o niczym. Aż nagle ona rzuciła:
– Ej, a jakbyś mu wysłała zdjęcie testu ciążowego? Tylko tak, dla żartu, na przykład na prima aprilis. Żeby zobaczyć, co zrobi?
– Zwariowałaś? – zaśmiałam się. – Przecież by spanikował jak dzieciak.
– No i właśnie o to chodzi! Albo ucieknie, albo ci się oświadczy! – zachichotała.
To miała być tylko zabawa. Pierwszego kwietnia znalazłam w internecie zdjęcie testu z dwoma kreskami, zrobiłam zrzut ekranu, dodałam podpis: „Musimy pogadać...” i kliknęłam „wyślij”. Siedziałam wtedy w kuchni, popijając zimną herbatę i czekając na wiadomość zwrotną. Zwykle odpisywał po minucie. Teraz nie. Nic. Tylko szare powiadomienie: „odczytano”.
Minęło pół godziny. Godzina. Trzy. Z każdą kolejną czułam, jak coś dziwnego ściska mi żołądek. Odświeżałam komunikator, patrzyłam, czy jest online. Nie był. Ani przez chwilę. A potem – wieczorem – w końcu zadzwonił.
– Zosia... ja... nie wiem, co powiedzieć. Od dawna się tego bałem. Nie jestem gotowy na bycie ojcem. Przepraszam.
– Michał, ale...
– Nie chcę takiego życia. Nie teraz. Naprawdę przepraszam – powiedział cicho i się rozłączył.
Zostałam sama z telefonem w ręku, z zawieszonym głosem i tysiącem myśli kotłujących się w głowie. To przecież miał być tylko żart na prima aprilis. Czy ja właśnie zostałam porzucona?
Zniknął jak kamfora
Obudziłam się z telefonem w dłoni. Ekran był wygaszony, a bateria niemal padła. Odruchowo odblokowałam ekran, od razu przeszłam do wiadomości. Nic. Cisza. Spróbowałam zadzwonić do Michała. „Numer niedostępny”. Pomyślałam: pewnie rozładował mu się telefon. Albo wyłączył, żeby przemyśleć wszystko. Ale potem sprawdziłam jego profil. Zniknął. Nie było go ani na Instagramie, ani na Messengerze, ani nawet na WhatsAppie. Jakby go wymazało.
W panice napisałam do jego współlokatora, Wojtka. „Hej, widziałeś Michała?” – odpisał po chwili: „Wziął kilka rzeczy i gdzieś pojechał. Nie powiedział dokąd. Dziwnie się zachowywał”.
Wpatrywałam się w tę wiadomość jak idiotka. Chciałam zapytać, co znaczy „dziwnie”. Czy był zdenerwowany? Zły? Płakał? Ale zostawiłam to. Zamiast tego ubrałam się i poszłam do Ani. Ona zawsze potrafiła wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze.
– Coś ty najlepszego zrobiła? – powiedziała, zanim jeszcze zdążyłam się rozsiąść. – To był tylko głupi żart.
– Wiem, że był głupi. Ale przecież… to nie miało tak się skończyć – tłumaczyłam się cicho.
– Michał przesadził. Ale ty też. To nie jest coś, o czym się żartuje.
– Myślałam, że się uśmieje, może spanikuje, ale wróci. Nie, że ucieknie! – czułam, że głos mi drży.
– Może nie uciekł. Może po prostu… to był jego limit. I twój też. Może ten związek był tylko wygodnym przyzwyczajeniem – dodała po chwili ciszy.
W milczeniu patrzyłam w kubek z zimną kawą. Może miała rację. Może od początku żyłam w złudzeniu.
Mogłam to przewidzieć
Wróciłam do domu i zamknęłam się w pokoju. Miałam ochotę schować się pod kołdrą i nie wychodzić przez tydzień. Ale zamiast tego usiadłam przy biurku i wyciągnęłam zeszyt. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz pisałam coś odręcznie. Chciałam po prostu wyrzucić z siebie wszystko – nawet jeśli tylko na papier.
„Michał – zaczęłam – nie wiem, czy to przeczytasz. Nie wiem nawet, czy ci to wyślę. Ale muszę to napisać. To miał być żart. Głupi, naiwny, dziecinny. I naprawdę myślałam, że się z niego uśmiejesz. Może potem się wkurzysz, ale wrócisz. Zobaczysz mnie i zapytasz, czy tak mi się nudziło. Ale nie wróciłeś”.
Długopis zadrżał mi w dłoni. Zaczęłam sobie przypominać. Tę jego minę, gdy kiedyś ktoś zadał pytanie o dzieci. Ten niepokój w oczach, który próbował ukryć uśmiechem. Jak powiedział, że nie wie, czy w ogóle chce mieć rodzinę. Myślałam wtedy: „mamy czas, jeszcze zmieni zdanie”. Bo ja przecież też nie wiedziałam, czy chcę mieć rodzinę.
Wróciły do mnie różne obrazy. Jak wstawał z łóżka i od razu szedł do kuchni, jakby nie chciał ze mną leżeć zbyt długo. Jak przerywał temat, gdy mówiłam o przyszłości. Jak żartował, że „najbliższy plan to pizza na jutro”. Zrozumiałam, że może ten żart był tylko iskrą. Że w głębi duszy już wcześniej wiedział, że to nie to. A ja się łudziłam.
Zamknęłam zeszyt. Nie wiem, czy mu to pokażę. Ale przynajmniej przestałam udawać przed sobą, że wszystko było dobrze.
Może tak było lepiej
Minęło kilka dni. Dziwnych, nierealnych. Chodziłam na uczelnię, ale miałam wrażenie, że moje ciało porusza się automatycznie, a głowa została gdzieś indziej. Nie rozmawiałam o tym z nikim, nawet z Anką. Nie chciałam słyszeć żadnych rad. Ani współczucia.
Aż pewnego popołudnia dostałam wiadomość. Od jego siostry. „Zosia, Michał pojechał do taty za granicę. Nie wiem, kiedy wróci. Powiedział, że potrzebuje czasu. Powinnaś wiedzieć”.
To sprawiło, że wszystko we mnie opadło. Tak jakby ktoś zamknął klamrę. Nie było już niedopowiedzeń. Po prostu: zniknął. I nie planował wracać. Przynajmniej nie do mnie.
Zadzwoniłam do Ani. Spotkałyśmy się w tej samej kawiarni, co zwykle. Usiedliśmy przy oknie, jakby to był zwykły dzień.
– Napisała jego siostra – powiedziałam od razu. – Wyjechał. Do ojca. Tak po prostu.
Anka wzięła głęboki oddech.
– Zniknął, bo bał się odpowiedzialności. Ale to nie znaczy, że to twoja wina.
– Ale przecież to ja zaczęłam. Wysłałam mu ten cholerny test.
– Może. Ale jego reakcja… to nie była tylko panika. To był wybór. I może lepiej, że to się stało teraz, a nie gdybyś naprawdę była w ciąży.
Siedziałyśmy chwilę w ciszy.
– Wiesz – odezwałam się w końcu – myślę, że on nigdy nie był gotowy na coś więcej niż bycie „tu i teraz”. A ja myślałam, że to wystarczy.
– Bo go kochałaś, Zośka. I w miłości człowiek często widzi to, co chce widzieć – odpowiedziała cicho.
Miała rację. Wszystko to było złudzeniem, które rozmyło się w jednym żarcie.
Poznałam prawdę o nim
Już na niego nie czekam. Wciąż mam w sobie żal i wstyd – bo zrobiłam coś głupiego, bo to ja sprowokowałam tę lawinę. Ale przestałam siebie karać. Michał zniknął nie dlatego, że był przerażony testem ciążowym. Zniknął, bo był przerażony odpowiedzialnością. Bliskością. Mną.
To nie był facet, który chciał budować ze mną przyszłość. On chciał przeżywać. I kiedy coś przestało być łatwe, uciekł. A ja? Ja po prostu przestałam wierzyć, że śmiech i przytulanie wystarczą. Czasem trzeba czegoś więcej – gotowości, by zostać, gdy robi się niewygodnie.
Test nie skończył się pozytywnie. Ani trochę. To był sygnał. Ostrzeżenie. I choć bolało – muszę przyznać, że lepiej było dowiedzieć się teraz, niż za rok. Albo za dziesięć lat, gdybym naprawdę była w ciąży i patrzyła, jak ktoś, komu ufałam, zostawia mnie i nasze dziecko.
Czasem najwięcej uczysz się wtedy, gdy wszystko się wali. Zrozumiałam, że muszę przestać testować ludzi. Że nie mogę się bawić w sprawdzanie ich granic, bo to się kończy pęknięciem – nie tylko ich, ale też moim. Muszę nauczyć się mówić wprost. I słuchać odpowiedzi, nawet jeśli nie są takie, jakich pragnę.
Kiedyś myślałam, że dojrzałość to planowanie przyszłości. Teraz wiem, że dojrzałość to gotowość na jej nieprzewidywalność. I na to, że nie każdy, kto mówi „kocham”, zostanie, gdy pojawią się dwie kreski na teście. A Michał? Nie wiem, co u niego. I pierwszy raz w życiu nie chcę wiedzieć.
Zofia, 27 lat
Czytaj także:
„Wysłałam mężowi SMS-a na Prima Aprilis. Myślałam, że potraktuje to jak żart, a skończyło się morzem łez i rozwodem”
„Byłam przykładną żoną, aż zadzwonił mój kochanek z młodości. Z gorących wspominek dostanę pamiątkę za 9 miesięcy”