„Zaręczyliśmy się po pół roku, a on poprosił o 1 podpis. Dzięki przypadkowej kobiecie nie popełniłam błędu życia”
„– Alicja, ja nie naciskam – pochylił się i wziął mnie za rękę. – Ale jesteś kobietą mojego życia. Chcę ci pomagać. Chronić cię. Dla mnie to sygnał, że jesteśmy zespołem. Że sobie ufamy. Ty masz moje serce. – Jak mogłabym odmówić?”.

- Redakcja
Nie wiem, czy w ogóle wierzę jeszcze w coś takiego jak „szczęśliwe zakończenie”. Może w książkach, może w filmach. Ale moje życie? To ciąg przygód, które miały być nowym początkiem, a kończyły się rozczarowaniem. Miałam trzydzieści cztery lata, kiedy rozpadło się moje małżeństwo – mąż po prostu pewnego dnia oznajmił, że „to się wypaliło” i że „ona jest po prostu inna”. Inna, czyli młodsza o dziesięć lat i chętna na to, czego ja już nie miałam siły mu dawać.
Zostałam sama. Bez dzieci, bez psa, bez planów. Zaczęłam życie od nowa – nowe mieszkanie, nowa praca w agencji reklamowej. Na początku bałam się wszystkiego: czy dam radę sama jeździć na wakacje? Czy święta bez rodziny to jeszcze święta? Czy można przetrwać, mając tylko siebie?
– Przetrwasz – mówiła moja przyjaciółka Magda. – A jak dobrze pójdzie, to jeszcze spotkasz kogoś, kto będzie cię całować w czubek nosa i robić rano kawę.
– To brzmi jak z bajki – uśmiechałam się, choć wtedy w to nie wierzyłam.
A potem poznałam Zbyszka. Przystojny. Klasyczny. Słowa dobierał jak nuty – każdy komplement brzmiał jak melodia. Miał czterdzieści parę lat, był zadbany, elegancki, z klasą. W porównaniu z moim byłym, który potrafił paradować po mieszkaniu w dziurawych dresach, Zbyszek wyglądał jak książę z katalogu.
Spotkaliśmy się przypadkiem – w księgarni. Szukałam książki o marketingu, on zapytał, czy może mi pomóc. Potem poszliśmy na kawę. I od tamtej chwili... wsiąkłam.
W pół roku zdążyliśmy wyjechać do Włoch, na Mazury, do Krakowa. Dostałam bransoletkę z bursztynem i bukiet róż w moje imieniny. Wieczory przy winie, spacery, nocne rozmowy. A potem...
– Alicjo... – klęknął wśród światełek w moim salonie – zostaniesz moją żoną?
Patrzyłam na pierścionek. Był śliczny. On się uśmiechał jak chłopiec, który właśnie wygrał nagrodę. A ja – płakałam. Ze wzruszenia. Z radości. Ze strachu.
– Tak – wyszeptałam, nawet nie do końca wiedząc, czy to na pewno rozsądne.
Następnego dnia spotkałam się z Magdą.
– Alicja... Znam cię. I znam życie. Nie za szybko to wszystko?
– Madzia... On jest inny. Serio. On mnie szanuje. Nie gra. On... jest jakby... dobry. Naprawdę dobry.
Magda pokiwała głową, ale nie wyglądała na przekonaną. A ja? Chciałam wierzyć, że tym razem będzie inaczej. Że to, co nierealne, może stać się moją rzeczywistością.
To był kwestia zaufania
– Kochanie, muszę cię o coś poprosić – powiedział Zbyszek, kiedy siedzieliśmy przy jego kuchennym stole. Miał na sobie ciemnoniebieski sweter i pachniał moimi ulubionymi perfumami. Pachniał jak dom.
– O co chodzi?
– To nic wielkiego. Chodzi o pełnomocnictwo. Taki papier... Formalność. W razie czego.
Zmarszczyłam brwi.
– Pełnomocnictwo? Ale... do czego?
– No, wiesz – uśmiechnął się, jakby mówił o cieście drożdżowym, a nie o prawnym dokumencie – gdyby coś ci się stało. Albo byłabyś za granicą. Albo zachorowała. Życie różne bywa. Żebym mógł coś załatwić za ciebie. W twoim imieniu. No, takie sprawy.
– Ale... Przecież mamy jeszcze czas. Jesteśmy dopiero po zaręczynach, nawet daty ślubu nie ustaliliśmy – próbowałam się uśmiechnąć, ale coś zakuło mnie w żołądku.
– Alicja, ja nie naciskam – pochylił się i wziął mnie za rękę. – Ale jesteś kobietą mojego życia. Chcę ci pomagać. Chronić cię. Dla mnie to jasny sygnał, że jesteśmy zespołem. Że sobie ufamy. Ty masz moje serce, ja chcę mieć twoje zaufanie.
Przez chwilę milczałam. W mojej głowie odezwał się stary głos: „Już raz zaufałaś, i jak się skończyło?”. Ale ten głos był zmęczony. Przecież Zbyszek to nie mój były. Zbyszek nie krzyczy. Nie wychodzi trzaskając drzwiami. Zbyszek robi herbatę z cytryną i kupuje dla mnie mandarynki, kiedy mam zły dzień.
– Dobrze – powiedziałam w końcu. – Ale... chciałabym zobaczyć ten dokument, zanim go podpiszę.
– Oczywiście! – ucieszył się i pocałował mnie w dłoń. – Jutro wszystko ci pokażę. Zabiorę cię do notariuszki. Sprawdzisz, przeczytasz, zapytasz. Żadnych tajemnic. Po prostu chcę, żebyś wiedziała, jak bardzo ci ufam.
Tej nocy długo nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w sufit i analizowałam każde słowo. Po co mu to pełnomocnictwo? Dlaczego tak szybko? Może on po prostu... jest poważny? Może ja zbyt długo tkwiłam w przeszłości? Może to ja mam problem z zaufaniem?
A potem przypomniałam sobie jego oczy. I jego dłonie na moich plecach, gdy zasypiałam. I ciepło, które rozlewało się we mnie, gdy mówił: „jesteś moim domem”. Chciałam w to wierzyć. Musiałam. Bo jeśli nie Zbyszek, to kto?
Już prawie to podpisałam
To był zimny, szary czwartek. Zbyszek odebrał mnie z pracy, jak zawsze punktualnie, z uśmiechem i gorącą kawą w termosie. Jechał spokojnie, opowiadał o jakimś śmiesznym kliencie, ale ja byłam zbyt spięta, żeby się śmiać. Z każdym kilometrem robiło mi się coraz duszniej.
Kancelaria notarialna mieściła się w starej kamienicy na rogu. Czułam, jak moje dłonie są spocone, mimo że było chłodno. Zbyszek ścisnął moją dłoń.
– Spokojnie, kochanie. To naprawdę tylko papier. Przeczytasz wszystko. Notariuszka wszystko ci wyjaśni. Chcę, żebyś czuła się pewnie.
Kiwnęłam głową. Ufałam mu. Przecież ufałam, prawda?
Wewnątrz pachniało lawendą i papierem. Starsza kobieta w granatowym kostiumie przywitała nas uśmiechem. Zbyszek przedstawił mnie jako swoją „przyszłą żonę”. Wydawało się, że wszystko idzie gładko.
– Proszę tutaj podpisać – notariuszka przesunęła dokument w moją stronę, ale zanim to zrobiłam, zaczęła go czytać. – Pełnomocnictwo obejmuje możliwość reprezentowania pani w sprawach majątkowych, mieszkaniowych, bankowych, zakupu i sprzedaży nieruchomości...
– Zakupu i... sprzedaży? – przerwałam, marszcząc brwi.
– Tak, to pełne pełnomocnictwo – powiedziała rzeczowo kobieta. – Takie, które daje dużą elastyczność. Ale oczywiście wszystko zgodnie z prawem, dokument jest standardowy.
Zbyszek poklepał mnie po ręce.
– Kochanie, przecież mówiłem. Wszystko transparentne. Gdyby cokolwiek się stało, chcę móc cię chronić. Przecież nie mam złych intencji.
Zamierzałam coś odpowiedzieć, ale w tym momencie notariuszka podniosła się z krzesła.
– Proszę wybaczyć, muszę na chwilę zajrzeć do sąsiedniego pokoju po formularz zgłoszeniowy.
Wyszła. Zbyszek rozluźnił się, wziął łyk kawy z kubka termicznego i poprawił mankiet marynarki.
Po chwili kobieta wróciła, z lekkim zamyśleniem na twarzy. Nachyliła się do Zbyszka i powiedziała półgłosem:
– Pan był już u nas w zeszłym miesiącu z inną panią... Ona też podpisywała pełnomocnictwo. Pamiętam, bo miała tak samo na imię i podobne nazwisko.
Zamarłam. Zbyszek zesztywniał na ułamek sekundy, potem się zaśmiał.
– A tak, tak, oczywiście! To była moja... siostra cioteczna! Też Alicja, śmieszna historia, nie? Pomagałem jej coś załatwić z mieszkaniem po babci. Właśnie, mówiłem pani, że mamy takie rodzinne szczęście do imion!
– Ach... no tak... – Notariuszka zmarszczyła brwi, wyraźnie zakłopotana, i usiadła z powrotem za biurkiem.
Ale ja już nic nie słyszałam. Wstałam powoli. Moje ciało działało jak w filmie. Głos Zbyszka, próbujący coś tłumaczyć, brzmiał jak przez szybę. Nie patrząc na nikogo, bez słowa, odwróciłam się i wyszłam z kancelarii. Za drzwiami stałam kilka sekund. Nie byłam w stanie normalnie oddychać.
W mojej głowie tylko jedno pytanie: „Kim jesteś, Zbyszku?”. I dlaczego mam wrażenie, że wszystko, co zbudowaliśmy, właśnie się rozsypuje?
Myślałam tylko o ucieczce
Wyszłam na ulicę jak w transie. Nie słyszałam za sobą kroków Zbyszka, ale wiedziałam, że będzie próbował mnie dogonić. Skręciłam więc w pierwszą lepszą uliczkę. Potem kolejną. Przechodziłam i kluczyłam. W końcu znalazłam się na przystanku tramwajowym. Zobaczyłam zbliżający się tramwaj, jakiś przypadkowy numer, nie miało to żadnego znaczenia. Wsiadłam. Siedziałam przy oknie, ściskając torebkę tak mocno, że bolały mnie palce. Patrzyłam na mijane ulice, reklamy, ludzi z zakupami. Wszyscy wyglądali normalnie. Tylko we mnie wszystko się przewracało.
Telefon dzwonił trzy razy. „Zbyszek” wyświetlało się na ekranie. Za każdym razem odrzucałam połączenie. Potem przyszły SMS-y: „Ala, to nieporozumienie. Wszystko ci wyjaśnię”, „Proszę, nie rób sobie złych wyobrażeń. To była rodzinna sprawa”, „Kocham cię, odezwij się”. Wsunęłam telefon na dno torebki.
Wysiadłam na pętli. Nie miałam pojęcia, gdzie jestem. Usiadłam na ławce w parku. Drzewa były gołe, trawniki poszarzałe. Nikt nie zwracał na mnie uwagi. I dobrze.
Przypominałam sobie rozmowy. Te wszystkie razy, kiedy mówił: „Jesteś wyjątkowa”, „Nigdy nikogo tak nie kochałem”. Czy mówił to też tej kobiecie sprzed miesiąca? Ile ich było? Czy ja też byłam jedną z wielu?
Przypomniałam sobie, jak raz w hotelu nad morzem, gdy wyszłam spod prysznica, zauważyłam, że jego telefon leży na stole, a on szybko go odwraca. Wtedy pomyślałam: „po prostu dba o prywatność”. Teraz? Teraz wiedziałam, że to był znak.
Wszystko zaczynało układać się w całość jak puzzle, których nie chciałam ułożyć. Szybki związek. Pełnomocnictwo. Kobieta przede mną. A kolejna? Zaciskałam dłonie na kolanach. Jak mogłam być tak naiwna? Jak mogłam znów dać się złapać na te same chwyty?
Było mi wstyd. Ale jeszcze bardziej – było mi potwornie przykro. Naprawdę, naprawdę chciałam wierzyć, że to będzie coś prawdziwego.
Czułam się jak idiotka
– Ala, przysięgam, jeśli jeszcze raz powiesz, że to twoja wina, to naprawdę cię trzepnę – Magda spojrzała na mnie groźnie, ale oczy miała mokre. Zawsze tak reagowała, gdy się przejmowała.
Siedziałyśmy u niej w kuchni. Ja z rozmazanym tuszem, ona w dresie i z herbatą w ręce. Miałam wrażenie, że każda kobieta zasługuje na taką przyjaciółkę jak Magda – lojalną do bólu, sarkastyczną w punkt i gotową do działania, kiedy ty nie masz siły się podnieść z podłogi.
Opowiedziałam jej wszystko. O pełnomocnictwie. O notariuszce. O „innej pani”. O tym, jak Zbyszek próbował się tłumaczyć. Jak nie odbierałam telefonu. Jak siedziałam na ławce w jakimś cholernym parku i próbowałam nie oszaleć z nerwów.
– Słuchaj – zaczęła powoli – ja wiem, że teraz czujesz się jak idiotka. Ale to on jest śliskim typem. Nie ty.
– Ale jak mogłam tego nie zauważyć, Magda? – zakryłam twarz dłońmi. – Ja mu prawie oddałam klucze do życia. Gdyby nie ta kobieta... Ta notariuszka uratowała mi tyłek!
– I dobrze, że się wygadała. Może i przypadkiem, ale cholera, jaka trafiona uwaga – Magda pokręciła głową. – Ja ci coś powiem. To nie wygląda jak przypadek. Ten cały Zbyszek... On coś ukrywa. I to nie tylko przed tobą.
Patrzyłam na nią, czując jak powoli rozlewa się we mnie odrobina ulgi. Ktoś mówił mi, że nie jestem szalona.
– A jeśli on... naprawdę robił to wcześniej? Z innymi kobietami?
– To sprawdźmy to – powiedziała, jakby właśnie zaproponowała wspólny seans filmu. – Internet, media społecznościowe, fora. Jak facet ma jakiś schemat działania, to nie ty pierwsza się nacięłaś.
– I co? Mam go teraz śledzić?
– A czemu nie? – wzruszyła ramionami. – Wiesz, że moja kuzynka to wykopała typa, który miał drugą rodzinę, bo znalazła zdjęcie na Instagramie, gdzie jej „miłość życia” była z inną babą na wakacjach w Egipcie. A twierdził, że ma służbowy wyjazd.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Magda miała w sobie coś, co przywracało mi grunt pod nogami. Nawet w najbardziej absurdalnych sytuacjach.
– Dobra, to co robimy?
– Zaczynamy poszukiwania. Robimy kawę. I robimy mu z życia piekło, jeśli się okaże, że to nie pierwszy raz.
Patrzyłam na nią, jak z powagą wkładała okulary i otwierała laptopa. I pomyślałam, że może to nie był koniec. Może to był dopiero początek. Nie związku. Nie miłości. Początek mojej własnej zemsty. Albo przynajmniej – prawdy.
Prawda wyszła na jaw
– Patrz, tu. To chyba on. Tylko łysy i bez brody – Magda przybliżyła ekran.
Zdjęcie przedstawiało starszego mężczyznę, przytulającego kobietę w szpilkach i czerwonej sukience. Opis: „Najwspanialsze wakacje! Dziękuję, że jesteś”. Profil był otwarty. Kobieta nazywała się Lena. Wiek: 42 lata. Miejsce zamieszkania – Wrocław. Zbyszek mówił, że w Wrocławiu bywał „służbowo”.
– Jest tylko podobny – próbowałam się bronić.
– Ta sama zmarszczka nad lewym okiem. I ta blizna przy ustach. To on. Spójrz na komentarze.
Pod zdjęciem ktoś napisał: „O! To chyba ten sam facet, z którym była moja ciotka! Uważaj!”.
Zamarłyśmy. Magda kliknęła w profil komentującej kobiety. Kilka minut później rozmawiałyśmy z nią przez telefon.
– Tak, nazywał się Zbyszek. Ale czasem podpisywał się jako Marek. Albo Bogdan. Moja ciotka dała mu pełnomocnictwo. Twierdził, że pomoże jej sprzedać mieszkanie, żeby mogli kupić wspólny dom. Zniknął dwa tygodnie później. Zniknęły też pieniądze z jej konta. Policja rozłożyła ręce – mówiła kobieta.
– Czy pani ciotka miała kontakt z innymi kobietami, które też mogły paść jego ofiarą? – zapytała Magda.
– Tak. Była jedna z Gdańska, inna spod Warszawy. Pisały ze sobą. On działał od lat. Zawsze ten sam schemat – szybki romans, zaufanie, pełnomocnictwo, zniknięcie. Czasem mieszkał z nimi parę miesięcy. Czasem tylko kilka tygodni.
Siedziałam oszołomiona. Nie byłam pierwsza. I pewnie nie ostatnia. Byłam tylko częścią jego gry.
– Chcesz się z którąś skontaktować? – zapytała kobieta. – Mam numer do tej z Gdańska. Marta. Też była z nim zaręczona. Myślała, że zostanie jego żoną.
– Tak. Chcę – odpowiedziałam po chwili.
Godzinę później rozmawiałam z Martą. Miała ciepły głos. Trochę drżał, ale mówiła rzeczowo. Przeszła przez dokładnie to samo. Romantyczny wyjazd. Prezenty. Oświadczyny. Pełnomocnictwo. I potem – cisza. Zniknięcie. Konto wyczyszczone.
– Wiesz, co mnie najbardziej bolało? – powiedziała w pewnym momencie. – Że byłam przekonana, że jestem kimś wyjątkowym. A byłam tylko przystankiem.
Poczułam, jak coś pęka mi w środku.
– Chcę to zgłosić – powiedziałam.
– Ja też. Ale policja nie traktuje nas poważnie. Za każdym razem słyszę, że to sprawa cywilna.
– Ale jeśli nas będzie więcej?
Marta milczała przez chwilę.
– Może wtedy się nie wykręcą.
Po rozmowie patrzyłam w okno. Magda siedziała obok, cicho, bez komentarza.
– On nie tylko złamał mi serce – powiedziałam cicho. – On próbował mnie okraść. I z pieniędzy. I z godności.
Magda położyła mi dłoń na ramieniu.
– Ukarzemy go.
Teraz będę mądrzejsza
Siedzę przy kuchennym stole. Moja ręka bezwiednie bawi się pierścionkiem zaręczynowym, który leży na blacie. Kiedyś błyszczał w moich oczach jak obietnica. Teraz wiem, że to zwykła, tania podróbka. Jak wszystko, co mi powiedział.
Obok leży formularz zgłoszenia na policję. Wypełniłam go dokładnie. Dołączyłam zdjęcia ekranu z rozmów, zdjęcia, dane kontaktowe innych kobiet, które – tak jak ja – dały się wciągnąć w jego grę. Marta, Lena, Elżbieta. Mamy swoją grupę. Jesteśmy jak cichy front – kobiety, które chcą zburzyć mit, że „to one były naiwne”.
– Nie byłaś głupia, Alicja – powiedziała Magda, kiedy wręczała mi dokumenty. – Ty chciałaś tylko być kochana. On był sprytny. Ale teraz zobaczy, że trafił na ścianę.
Nie wiem, czy go znajdą. Nie wiem nawet, czy to jego prawdziwe imię. Ale wiem jedno – już się nie boję. Nie wstydzę. I nie zamierzam więcej pozwolić, by ktoś miał władzę nad moim życiem.
Pamiętam, jak w kancelarii notarialnej tamta kobieta, zupełnie przypadkiem, wypowiedziała zdanie, które uratowało mi wszystko: „Pan był już u nas z inną panią…”. Czasem to przypadek pokazuje nam, że jesteśmy na krawędzi przepaści. I czasem to przypadek nas przed nią zatrzymuje.
Nie wiem jeszcze, czy kiedyś znowu zaufam. Może nie. Może przez długi czas każdy uśmiech mężczyzny będzie dla mnie podejrzany. Ale jedno wiem na pewno: nigdy więcej nie oddam nikomu pełnomocnictwa do mojego życia.
Alicja, 35 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Nie sprawdzałam finansów męża, bo całkowicie mu ufałam. Do dziś nie mogę uwierzyć, że mogłam być aż tak krótkowzroczna”
- „Uwierzyłem w zdradę, której nie było, zamiast zaufać żonie. Teraz zamiast świętować rocznicę, chodzę po prawnikach”
- „Za każdą zdradę męża dostaję od niego drogi prezent. Może uczucia rdzewieją z czasem, ale złoto już nie”

