Reklama

Na początku ta jego pasja do samochodów była nawet urocza. Te błyszczące oczy, kiedy mówił o nowym lakierze, felgach, silniku V6, który chodzi jak marzenie. Ja wtedy słuchałam, uśmiechałam się, może nie rozumiałam, ale podobała mi się jego ekscytacja. Tomek był pełen energii, spontaniczny, trochę szalony, ale miał w sobie to coś, co sprawiało, że człowiek chciał być blisko.

Miał pasję

Zakochaliśmy się. Mieliśmy swoje plany – dzieci, domek, ogródek. Myślałam, że razem wszystko się ułoży. Po ślubie było dobrze. Śmialiśmy się, planowaliśmy, wieczorami oglądaliśmy filmy, trzymaliśmy się za ręce. Kiedy pojawiły się dzieci, było trudniej – wiadomo. Ale wierzyłam, że damy radę. Że każdy kryzys jest do przejścia, jeśli się kochamy.

Ale z czasem zaczęłam zauważać, że Tomek znika. Wracał do domu, spał obok mnie, brał dzieci na ręce, ale myślami był gdzieś indziej: w garażu, przy aucie, albo w internecie, oglądając kolejne „perełki”, które „trzeba kupić, bo okazja”. Z konta znikały pieniądze. Pytałam – tłumaczył się koniecznymi częściami do auta. Ale te drobiazgi kosztowały tysiące. I nie były jednorazowe.

Zaczęłam notować wydatki. Wszystko, każdy paragon, przelew, opłatę. I wyszło mi, że od miesięcy jesteśmy na minusie. Że rachunki ledwo się spłacają, że czasem żyjemy z tego, co pożyczymy od mojej mamy. Wstydziłam się tego. Czułam się, jakbym była winna – chociaż to nie ja przynosiłam do domu te rachunki za tuning, nie ja wciskałam karty kredytowe w bankomaty.

Nie widział problemu

Wiedziałam, że jeśli tego nie powiem teraz, znów odłożę to na później. A później mogło już nie być.

– Tomek, nowe felgi za cztery tysiące to nie drobiazg – powiedziałam spokojnie, choć w środku już buzowało.

Odwrócił się wolno i spojrzał na mnie takim wzrokiem, jakbym właśnie przerwała mu coś ważnego.

– Zasłużyłem chyba na coś, nie? Pracuję, zarabiam – odpowiedział z pretensją.

– Pracujesz, ale my ledwo wiążemy koniec z końcem. Prąd, czynsz, przedszkole – przypominałam mu z coraz większym napięciem. – Nie możemy żyć tylko marzeniami o aucie.

– Przestań znowu o tym gadać – rzucił zirytowany. – Przesadzasz, jak zawsze. To tylko felgi.

– Tylko felgi? – nie wytrzymałam. – Tomek, od miesięcy nasze wydatki przewyższają wpływy. Ja już nawet nie wiem, czy opłaciłam ostatni rachunek za wodę. Boję się otwierać skrzynkę na listy.

– Jakbyś nie mogła mi zaufać… – mruknął i sięgnął po kurtkę.

– Właśnie o to chodzi. Już nie wiem, czy mogę – powiedziałam cicho, bardziej do siebie niż do niego.

Wyszedł bez słowa. Zostawił za sobą zapach tanich perfum i drzwi, które zamknęły się za głośno.

Miałam dosyć

Spróbowałam jeszcze raz, spokojniej. Czekałam, aż dzieci zasną, usiadłam naprzeciwko niego, kiedy w końcu wrócił. Zmęczony, jak zwykle, ale nieobecny myślami.

– Tomek, musimy pogadać. Zalegamy z przedszkolem, prąd nam odetną, jeśli nie zapłacimy do końca tygodnia.

Westchnął głośno, jakby każde moje słowo go męczyło.

– To chwilowe. Wiesz, ile mam stresu w pracy? To auto to moja odskocznia.

– Twoja odskocznia nas wszystkich pogrąża – powiedziałam cicho.

Parsknął śmiechem.

– Księgowa się znalazła. Kiedyś byłaś normalna, Kasiu.

Chciałam coś powiedzieć, ale głos mi zadrżał. Pochyliłam głowę, łzy kapnęły na stół. Nie zapytał, co się dzieje. Po chwili po prostu wyszedł z kuchni.

Podjęłam decyzję

List przyszedł w środę. Z pieczątką komornika i zimnym tonem urzędowych słów. Wzięłam go do ręki i przez chwilę patrzyłam na kopertę, zanim otworzyłam. Wiedziałam, co tam będzie. Miałam rację. Zajęcie części wynagrodzenia. Kwota, której nie da się spłacić ot tak. Zacisnęłam usta. Wieczorem, kiedy wrócił, podałam mu list bez słowa.

– Tomek, to ostatnia szansa. Sprzedajmy go. Spłaćmy długi.

Spojrzał na kartkę, potem na mnie. Powoli pokręcił głową.

– Nie. To jedyna rzecz, którą mam dla siebie.

Patrzyłam na niego i czułam, że już go nie poznaję. Nie dlatego, że się zmienił. Po prostu teraz widziałam, kim naprawdę jest. Rano wzięłam torbę, spakowałam dzieci, kilka ubrań, dokumenty. Cicho, bez słowa. On jeszcze spał albo udawał, że śpi. Mama otworzyła drzwi, jakby wiedziała, że przyjadę.

– Wiedziałam, że tak się skończy. Ale czekałam, aż sama to zobaczysz – powiedziała tylko.

Usiadłam w kuchni, dzieci pobiegły do pokoju. Ja zostałam w ciszy.

– Ja nie chcę, żeby moje dzieci myślały, że miłość to rezygnacja z siebie – powiedziałam, patrząc gdzieś w bok.

Opamiętał się

Spotkaliśmy się w parku. Dzieci bawiły się niedaleko, mama poszła z nimi na plac zabaw, żebyśmy mogli porozmawiać. Usiadłam na ławce, on chwilę postał, zanim dosiadł się obok.

– Chciałem zobaczyć dzieci – zaczął.

– Dlatego się spotkaliśmy – odpowiedziałam chłodno.

Siedzieliśmy w ciszy. Liście spadały z drzew, wiatr je unosił i rzucał dalej, jakby nic nie ważyły. Potem spytał, cicho:

– Wrócisz?

Spojrzałam na niego. Zmęczony, jakby trochę zgaszony, ale wciąż z tym czymś, co znałam – tą nieustępliwością.

– Nie do samochodu – odpowiedziałam. – Nie do długu, do milczenia, do życia, gdzie dzieci są ostatnie.

Milczał. Nie bronił się.

– Jak was nie ma, wszystko jest… puste.

– Teraz już nie mam siły analizować twoich emocji – powiedziałam spokojnie. – Ja chronię dzieci. One nie mogą żyć w niepokoju. Nie mogę się już bać, że zabraknie na chleb, bo ty znowu coś musiałeś kupić.

– Nie wiedziałem, że to tak się skończy – powiedział cicho.

– Wiedziałeś. Tylko miałeś nadzieję, że nie odejdę – odparłam.

Nie było w tym złości. Była tylko prawda, którą w końcu wypowiedziałam na głos.

Został sam

Mieszkamy u mamy. Małe mieszkanie, wszystko trzeba sobie zorganizować na nowo. Dzieci śpią w jednym pokoju, ja na rozkładanym łóżku w salonie. Nie jest łatwo, ale nie ma długów, nie ma lęku, że ktoś zapuka i zabierze nam pralkę albo telewizor. Nie ma tej ciszy, która bolała bardziej niż krzyk.

Zaczęłam pracować w pobliskim sklepie. Zmiany są długie, czasem bolą mnie nogi tak, że nie mogę zasnąć. Ale przynajmniej wiem, ile mam i na co mogę sobie pozwolić. Mama pomaga z dziećmi, gotuje, kiedy ja wracam późno. Nigdy nie mówi, że mnie ostrzegała.

Nie wiem, co dalej z Tomkiem. Dzwoni czasem, pyta o dzieci. Spotyka się z nimi raz w tygodniu. Kupuje im drożdżówki, zabiera na plac zabaw, czasem do kina. Robi zdjęcia, wysyła mi potem w wiadomościach. Nie odpisuję. Nie dlatego, że nie chcę, po prostu nie mam już potrzeby. Wszystko, co było do powiedzenia, już padło.

Dzieci pytają, kiedy wrócimy do domu. Mówię im, że dom to nie ściany, tylko miejsce, gdzie mogą zasnąć spokojnie, gdzie nikt nie krzyczy, gdzie rano jest śniadanie i ciepłe ręce mamy. Nie jestem silna. Czasem siedzę nocą przy kuchennym stole i nie wiem, co dalej. Ale jestem matką. A to czasem musi wystarczyć.

Katarzyna, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama