Reklama

Od kilku miesięcy mieszkam sama w nowym bloku na obrzeżach miasta — takim, który pachnie jeszcze świeżą farbą i anonimowością. Betonowe klatki, identyczne drzwi, cisza, która po pracy aż dzwoni w uszach. Lubię tę ciszę. A przynajmniej tak sobie powtarzam. Wracam do mieszkania, zrzucam buty w przedpokoju, zapalam jedną lampkę w salonie i mam poczucie, że nic mnie tu nie zaskoczy. Nic ani nikt.

Nie znam sąsiadów. W windzie wymieniamy uprzejme półuśmiechy, czasem ktoś mruknie „dobry wieczór”, czasem nie. I to mi odpowiada. Nie mam potrzeby się tłumaczyć, opowiadać, kim jestem i dlaczego jestem sama. Przyzwyczaiłam się do niezależności tak bardzo, że każde potencjalne „bliżej” traktuję jak zagrożenie. Sylwester? Dla mnie to zawsze był dzień jak każdy inny, tylko głośniejszy. Bez fajerwerków w środku, bez postanowień ani oczekiwań. W tym roku planowałam dokładnie to samo: wino, serial, sen przed północą.

I wtedy zapukała sąsiadka.

— Cześć… — Uśmiechnęła się nieco zbyt szeroko. — Robię małe spotkanie, tak symbolicznie. Kilka osób z bloku. Może wpadniesz?

Stałam w drzwiach, trzymając za klamkę, jakby miała mnie uratować.

— Ja… nie wiem. — Wzruszyłam ramionami. — Raczej nie planowałam…

— Jasne, rozumiem. Ale pomyśl. Będzie spokojnie. Bez spiny.

Skinęłam głową, choć w środku już wiedziałam, że pójdę. Z grzeczności. Z przyzwyczajenia do nieodmawiania. Gdy zamknęłam drzwi, oparłam się o nie plecami.

„Po co ci to, Ewelina?” — pomyślałam. — „Kilka rozmów o niczym, sztuczne uśmiechy i wrócisz dokładnie taka sama”.

Założyłam jednak sweter i wyszłam. Bez nadziei czy ciekawości, ale z lekkim poczuciem samotności, choć wciąż udawałam, że właśnie ono mnie nie dotyczy.

Czułam się jak gość

Przyszłam punktualnie, choć przez moment stałam jeszcze pod drzwiami Karoliny, zastanawiając się, czy nie zawrócić. Z mieszkania dochodziła muzyka, cicha, jakby ktoś bał się podkręcić głośność. Zapukałam i od razu poczułam znajome napięcie, to, które zawsze pojawiało się, gdy wchodziłam w sytuacje towarzyskie bez planu ucieczki.

— Ewelina, super, że jesteś! — ucieszyła się Karolina. — Wejdź, rozgość się.

W środku było kilka osób, dokładnie tyle, żeby nie było tłoczno. Ludzie stali w małych grupkach, rozmawiali o pracy, o pogodzie, o tym, jak szybko minął rok. Słuchałam jednym uchem, krążąc wzrokiem po twarzach, próbując zająć ręce i głowę czymś neutralnym. Czułam się jak gość we własnym bloku, obserwatorka, która przyszła tylko po to, żeby odbębnić obecność.

Wtedy Karolina podeszła do mnie z mężczyzną, którego wcześniej widywałam w windzie.

— To Paweł, mieszka niżej powiedziała. — A to Ewelina, z naprzeciwka.

— Miło w końcu poznać — odezwał się spokojnie. — Zawsze jedziemy razem windą, a jakbyśmy się mijali w próżni.

— Też mam takie wrażenie — odpowiedziałam, zaskoczona, że brzmię naturalnie. — Trzecie piętro, prawda?

— Tak. Od pół roku. Ty dłużej?

— Niewiele.

Karolina wtrąciła coś o muzyce i zniknęła, a my zostaliśmy sami. Rozmowa, zamiast się urwać, zaczęła płynąć. Mówiliśmy o pracy, o tym, że blok jest nowy, ale już ma swoje dźwięki, o tym, jak łatwo tu zniknąć. Paweł miał spokojny sposób mówienia, nie naciskał, nie zaglądał mi w myśli. Kilka razy zaśmiałam się szczerze, co samo w sobie było dla mnie zaskoczeniem. Pomyślałam, że to tylko rozmowa, nic więcej... A jednak złapałam się na tym, że nie rozglądam się już nerwowo po pokoju. Stałam tam i słuchałam, jakby czas na chwilę przestał mnie uwierać.

Poczułam niemal ulgę

Nie wiem, w którym momencie przestaliśmy stać przy reszcie i przesunęliśmy się bliżej ściany, jakby to było najbardziej naturalne miejsce na dalszą rozmowę. Usiadłam na skraju kanapy, a Paweł obok mnie, zachowując lekki dystans. Zauważyłam, że mówię więcej, niż planowałam. O przeprowadzce, o tym, że wcześniej mieszkałam z kimś, ale teraz lepiej oddycha mi się samej. Słowa wypływały bez oporu, jakby nie wymagały kontroli.

— Samotność bywa wygodna — powiedział Paweł po chwili. — Tylko czasem trudno odróżnić ją od przyzwyczajenia.

To zdanie zapamiętałam dokładnie. Oparłam się mocniej o kanapę, czując, że coś we mnie reaguje szybciej, niż bym chciała. Odpowiedziałam żartobliwie, że przyzwyczajenia są bezpieczne, a on przytaknął, ale spojrzał na mnie tak, jakby wiedział, że to tylko część prawdy. Ktoś z gości usiadł obok i próbował wciągnąć nas w rozmowę o planach na kolejny rok. Odpowiadałam zdawkowo, zauważając, jak bardzo różni się ta wymiana od tego, co działo się chwilę wcześniej. Gdy tamta osoba wstała i odeszła, poczułam niemal ulgę.

— Dziwne, jak bardzo czuć różnicę — mruknęłam bardziej do siebie niż do niego.

— Czuć — odpowiedział cicho. — I trudno to potem zignorować.

Zaczęłam analizować każdy jego gest, ton głosu, pauzy. Szukałam sygnałów, które pozwoliłyby mi wszystko sprowadzić do zwykłej rozmowy. Jednocześnie bałam się, że to robię. Nie chciałam niczego obiecywać ani sobie, ani jemu. Siedziałam obok, świadoma własnego napięcia i ciekawości, które nie pasowały do mojej wersji siebie.

Przez chwilę nie mówił nic

Gdy ktoś krzyknął, że za chwilę północ, w mieszkaniu zrobiło się nerwowo. Ludzie zaczęli się przemieszczać, ktoś szukał okna, ktoś inny mówił o mieście widzianym z góry. Paweł spojrzał na mnie pytająco, jakby nie chciał narzucać decyzji.

— Idziesz? — zapytał cicho.

Skinęłam głową, zanim zdążyłam się zastanowić. Wyszliśmy na balkon, gdzie było chłodno i głośno, choć rozmowy z wnętrza nagle straciły znaczenie. Przed nami rozciągało się miasto, migoczące światłami, a po chwili niebo zaczęło się rozjaśniać kolejnymi rozbłyskami. Dźwięk był intensywny, ale stałam obok Pawła i miałam wrażenie, że to wszystko dzieje się gdzieś obok i nie do końca nas dotyczy.

— Paradoks — powiedział, patrząc przed siebie. — Tyle hałasu, a ja pierwszy raz od dawna czuję spokój.

Uśmiechnęłam się, bo pomyślałam dokładnie to samo, tylko nie umiałam tego nazwać. Oparłam dłonie o barierkę, czując chłód metalu, i nagle uświadomiłam sobie, jak blisko stoimy. Nie dotykał mnie, ale jego obecność była wyraźna.

— Największy wystrzał tej nocy to chyba to, że się poznaliśmy — dodałam ze śmiechem. Spojrzał na mnie i przez chwilę nie mówił nic. Światło z nieba odbiło się w jego oczach. — Myślę, że niektórzy ludzie pojawiają się dokładnie wtedy, kiedy przestajesz ich szukać — powiedział w końcu. — I to bywa najbardziej niebezpieczne.

Te słowa uderzyły mnie mocniej, niż chciałam przyznać. Zrobiło się cicho, choć huk wciąż trwał. Przez kilka sekund nie odezwałam się ani ja, ani on. Stałam i próbowałam oddychać normalnie, mając świadomość, że coś we mnie reaguje zbyt szybko, zbyt głęboko. Kiedy odwróciłam głowę, uśmiechnął się lekko, jakby nic się nie stało. A jednak wiedziałam, że to zdanie zostanie ze mną na dłużej niż ta noc.

Spojrzał na mnie uważnie

Po północy mieszkanie zaczęło powoli cichnąć. Rozmowy traciły tempo, ktoś się żegnał, ktoś szukał kurtki, ktoś inny mówił, że jutro wcześnie wstaje. Wróciliśmy z balkonu do środka, ale atmosfera była już inna, jakby ta najważniejsza część wieczoru wydarzyła się gdzieś obok oficjalnego planu. Czułam lekkie zmęczenie, a jednocześnie nie chciałam, żeby ta noc skończyła się zbyt szybko.

Gdy wyszliśmy na klatkę schodową, było tam niemal pusto i cicho. Zatrzymaliśmy się na półpiętrze, jakby żadne z nas nie chciało jeszcze iść dalej w swoją stronę. Paweł mówił ciszej niż wcześniej, jakby nie chciał spłoszyć tej chwili:

— Dziwnie miłe zakończenie roku — powiedział. — Bez wielkich obietnic.

— Tak jest bezpieczniej — odpowiedziałam automatycznie, choć zaraz poczułam, że to znowu ja chowam się za znanym schematem.

Spojrzał na mnie uważnie, ale nie drążył. Zamiast tego opowiedział, że nie ma zwyczaju planować z wyprzedzeniem, że woli sprawdzać, co zostaje po takich spotkaniach, kiedy opadnie napięcie. Słuchałam, a w środku zaczynał się ruch, którego nie chciałam nazwać.

— Może kiedyś wypijemy kawę — rzucił na pożegnanie, jakby mimochodem. — Albo nie. Zobaczymy.

Zaczęłam rozkładać to jedno zdanie na części, zanim jeszcze zdążył się ode mnie oddalić. Czy to było zaproszenie, czy uprzejmość, czy tylko sposób na domknięcie wieczoru bez zobowiązań? Skinęłam głową i odpowiedziałam, że dobrze, chociaż wcale nie byłam pewna, co dokładnie mam na myśli. Zostałam chwilę sama na klatce, słuchając własnych kroków. Znałam ten mechanizm, ten moment wycofania, który przychodził zawsze wtedy, gdy robiło się zbyt blisko. A jednak tym razem nie przyniósł ulgi.

Nie byłam już dokładnie tą samą osobą

Wróciłam do swojego mieszkania. Cisza była dokładnie taka sama jak wcześniej, znajoma i przewidywalna. Zdjęłam płaszcz, odłożyłam go niedbale i usiadłam na chwilę w salonie, nie zapalając światła. Z zewnątrz wciąż dochodziły odległe dźwięki miasta, ale tutaj wszystko wróciło do swojego porządku, jakby ta noc była tylko krótkim jego zakłóceniem.

A jednak coś się zmieniło. Przetrząsałam w myślach rozmowy, spojrzenia, pauzy między słowami, próbując ustawić je w logiczną całość. Zastanawiałam się, czy to było realne, czy tylko chwilowe porozumienie dwojga ludzi, którzy na moment znaleźli się w tym samym miejscu. Wiedziałam, że zbyt łatwo analizuję, że rozkładam emocje na czynniki pierwsze, aż tracą ostrość. Położyłam się na łóżku, patrząc w sufit, i uświadomiłam sobie, że pierwszy raz od dawna nie chcę, żeby coś zostało jednoznacznie nazwane. Nie potrzebowałam deklaracji ani obietnic, ale nie potrafiłam też zepchnąć tego spotkania do kategorii „nic ważnego”. Myśl o nim była cicha, ale uporczywa, wracała mimo moich prób odsunięcia jej na bok.

Zasnęłam później niż planowałam, z poczuciem, które nie było ani spokojem, ani niepokojem. Raczej czymś pomiędzy, nowym i niewygodnym, ale żywym. Nie wiedziałam, czy to początek czegoś istotnego, czy tylko jedna noc, która zostawi po sobie ślad. Wiedziałam jedynie, że wróciłam do tego samego mieszkania, lecz nie byłam już dokładnie tą samą osobą.

Ewelina, 30 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama