„Zaprosiłam teściów na grilla, by przełamać lody. Teściowa szybko sprawiła, że familijna atmosfera uleciała jak dym”
„Teściowie przyjechali punktualnie. Słysząc dzwonek, od razu poprawiłam fartuch i rzuciłam jeszcze okiem na sałatkę. Paweł otworzył drzwi, a ja usłyszałam znajomy głos teściowej – ten ton zawsze sprawiał, że spinałam ramiona”.

- Redakcja
Gdy poznałam Pawła, od razu wiedziałam, że z nim chcę budować życie. Był opanowany, ciepły, dowcipny. Jego rodzina… cóż, miałam nadzieję, że z czasem się przekonają. Bo już na początku coś mi zgrzytało. Może to, jak teściowa mówiła do mnie „pani Marto” przez pierwsze dwa lata? Albo jak teść zapytał, czy umiem gotować, bo Paweł lubi porządne obiady, nie sałatki dla królików.
Nie poddawałam się
Uważałam, że z czasem wszystko się ułoży. Że wystarczy, że pokażę, jak bardzo mi zależy, że się staram. Każdy przecież zasługuje na szansę.
Zaprosiłam ich pierwszy raz do naszego nowego domu. Chciałam zorganizować grilla. Niby nic wielkiego, ale ja potraktowałam to jak egzamin życia. Przez tydzień planowałam menu, robiłam próbne wersje marynaty, aż w końcu zdecydowałam się na cytrynowo-czosnkową z dodatkiem włoskich ziół.
Upiekłam domową focaccię, kupiłam ekologiczne warzywa i trzy rodzaje mięsa. Posprzątałam cały dom, udekorowałam stół świeżymi ziołami i drobnymi lampkami. Nawet do ogrodu kupiłam nowe poduszki na krzesła. Wszystko miało być perfekcyjne. Ja miałam być perfekcyjna.
– Wiesz, że oni tacy już są – mówił Paweł, kiedy przemywałam po raz trzeci kratkę do grilla. – Trochę chłodni, ale na pewno się polubicie z czasem.
Tylko że ten czas ciągnął się już piąty rok. I miałam wrażenie, że każdy mój wysiłek znika w powietrzu jak dym znad grilla. Mimo to chciałam spróbować jeszcze raz.
Chciałam się pokazać
Teściowie przyjechali punktualnie. Słysząc dzwonek, od razu poprawiłam fartuch i rzuciłam jeszcze okiem na sałatkę. Paweł otworzył drzwi, a ja usłyszałam znajomy głos teściowej – ten ton zawsze sprawiał, że spinałam ramiona.
– To pachnie dziwnie, kto tak przyprawia mięso? – powiedziała, zanim zdążyła się nawet przywitać.
Wyszłam do nich z uśmiechem, choć żołądek zacisnął mi się w jednej sekundzie.
– To domowa marynata, inspirowana kuchnią włoską – odpowiedziałam możliwie najspokojniej.
Teściowa spojrzała na mnie, nie kryjąc sceptycyzmu. Jej wzrok prześlizgnął się po stole i dekoracjach, jakby oceniał, czy wszystko na pewno jest zgodne z jej standardami. Teść tymczasem podszedł do blatu, gdzie kroiłam warzywa.
– A te warzywa trzeba było cieniej pokroić, to się szybciej upiecze – rzucił tonem nieznoszącym sprzeciwu, sięgając po nóż, jakby zamierzał mnie instruować.
Odsunęłam się pół kroku, niby z grzeczności, ale w środku czułam, jak wzbiera we mnie złość. Starałam się nie dać tego po sobie poznać. Nie chciałam kolejny raz być tą przewrażliwioną. Uśmiechałam się, kiwałam głową, przytakiwałam, a każda uwaga wbijała się we mnie jak drzazga.
Krytykowali mnie
Paweł stanął z boku i powiedział:
– Oj, zostawcie, Marta się napracowała – ale powiedział to takim tonem, że właściwie równie dobrze mógłby milczeć.
Rozłożyłam mięso na grillu, czując, jak napięcie przybiera na sile. W powietrzu unosił się zapach ziół, cytryny i czosnku, ale ja już nie czułam zadowolenia. Wszystko, co zrobiłam, przestawało mieć znaczenie.
Gdy usiedliśmy do stołu, próbowałam jeszcze trzymać fason. Miałam nadzieję, że może chociaż smak mięsa zaskoczy ich na plus. Paweł nalał każdemu po lampce wina, a ja zaczęłam rozdzielać porcje. Teściowa pierwsza wbiła widelec.
– Mięso jakieś kwaśne, to chyba przez cytrynę – powiedziała, krzywiąc się teatralnie. – Ja zawsze powtarzam, że cytryna to do herbaty, a nie do karkówki.
Poczułam, jak ściska mi się żołądek. Miałam ochotę coś odpowiedzieć, ale powstrzymałam się. Przełknęłam to, tak jak przełknęłam już wiele. Teść dorzucił swoje.
– Może następnym razem po prostu zrobimy klasyczne mięso z grilla? Soli, pieprzu i wystarczy. Bez tych eksperymentów.
Był po ich stronie
Spojrzałam na Pawła, który właśnie mieszał sałatkę.
– A ty co sądzisz? – zapytałam, bardziej prosząc niż pytając.
Podniósł wzrok na ułamek sekundy.
– No… może rzeczywiście cytryny trochę za dużo – wymamrotał i zajął się talerzem.
Ręce zaczęły mi lekko drżeć. Wzięłam łyk wina, licząc, że to ukryje. W środku wszystko krzyczało. Po co ja się starałam? Żeby mnie znowu poniżyli?
Usiłowałam jeszcze prowadzić rozmowę, pytałam o zdrowie, o działkę, o sąsiadkę, która ponoć wyjechała do sanatorium. Ale każde moje pytanie kończyło się półsłówkiem albo złośliwym komentarzem. Kiedy powiedziałam, że zrobiliśmy niedawno mały remont łazienki, teściowa wzruszyła ramionami:
– No, dobrze, żeście się za to w końcu zabrali. Tylko ciekawe, jak to wygląda, skoro sama to urządzałaś. Paweł zawsze miał dobre oko do wnętrz, ciekawe, czy mu pozwoliłaś coś wybrać.
Zamilkłam. Siedziałam z tym sztucznym uśmiechem, układając w głowie setki odpowiedzi, których nigdy nie wypowiem. Wiedziałam, że gdybym teraz wybuchła, Paweł znów powiedziałby, że przesadzam. I tak naprawdę to był najgorszy moment tego wieczoru. Ta bezradność. Ta cisza w mojej głowie, która bolała bardziej niż słowa.
Nie pomagał mi
Zmywałam naczynia w kuchni. W jadalni jeszcze słyszałam głosy, śmiechy, rozmowy. Gadali o czymś przy stole, jakby nic się nie stało. A ja stałam przy zlewie, z rękami zanurzonymi w ciepłej wodzie, ścierając resztki jedzenia z talerzy, które kilka godzin wcześniej układałam z dumą. Paweł wszedł do kuchni. Odwróciłam się gwałtownie.
– Dlaczego nigdy mnie nie bronisz? Czuję się jak służąca!
– Przesadzasz. Po prostu mają inne zdanie. To normalne.
– To jest normalne, że twoja matka mówi, że nie umiem gotować, a ojciec instruuje mnie, jak kroić paprykę?
– Oni tacy są, no przecież wiesz…
– Właśnie, wiem. I mam to znosić?
Pokręcił głową i wyjął kieliszek z szafki.
– Marta, proszę cię, nie rób scen. Dobrze było, trochę się czepiali, ale przecież…
– Nie mów mi, że było dobrze! – podniosłam głos. – Ty w ogóle byłeś tam dzisiaj? Siedziałeś obok, ale nic nie widziałeś!
Nie odpowiedział. Usiadł przy stole, jakby czekał, aż minie mi złość. Ale ja nie chciałam, żeby mi minęło. Chciałam, żeby zobaczył. Zobaczył, ile mnie to kosztuje.
Byłam wykończona
Kiedy goście w końcu wyszli, Paweł poszedł na górę. Powiedział tylko: „Dobranoc”. Ja zostałam na tarasie. Powietrze było chłodne, ale nie chciało mi się wracać do środka. Talerze zostały na stole, sos z czosnkiem zastygał na dnie miski, grill już dawno wygasł. Nie miałam siły ich ruszać.
Patrzyłam przed siebie, na ogród, który jeszcze rano wydawał mi się taki piękny. Nie miałam już siły udawać, uśmiechać się, kiedy w środku wszystko bolało. Słuchać przytyków i udawać, że to nic. Gotować z zapałem, tylko po to, żeby usłyszeć, że było „dziwne” albo „inne”. Jeśli nawet we własnym domu nie mogę być sobą, to gdzie?
W tamtym momencie nie podjęłam żadnej konkretnej decyzji. Nie było walizek, rozstań ani ostatecznych słów. Ale zaczęło się coś równie ważnego. Zaczęłam się emocjonalnie oddzielać. Przestałam wierzyć, że moje starania coś zmienią. Przestałam traktować ich aprobatę jak nagrodę, o którą warto walczyć.
Marta, 33 lata
Czytaj także:
- „Cieszyłem się, że będę ojcem, ale przyszło rozczarowanie. Wkrótce okazało się, że w tym ogródku nie ma moich nasion”
- „Nie chciałam zgodzić się na urlop u teściowej. Potem stało się coś, co podzieliło rodzinę na zawsze”
- „Uciekłem do kochanki, bo szukałem odskoczni od monotonii. Szybko pożałowałem i zatęskniłem za ogródkiem żony”

