„Zaprosiłam rodzinę na tradycyjny domowy obiad. Niektórych konfliktów nie pogodzi nawet dobrze wysmażony schabowy”
„Wszystko szykowałam sama. Schabowy według przepisu babci, koniecznie z ziemniakami i kapustą. Sernik z kruszonką, który zawsze opadał, ale smakował jak czułość. W kuchni było gorąco”.

- Redakcja
Odziedziczyłam mieszkanie po babci. Na pierwszym piętrze, w starym bloku z lat sześćdziesiątych, gdzie windy nigdy nie działały, a sąsiadki zawsze wszystko wiedziały. Pachniało tu czymś więcej niż kurzem i starością – pachniało wspomnieniami, szczawiową z dzieciństwa, która potrafiła rozczulić nawet mojego chłodnego brata.
Postarałam się
Postanowiłam, że zaproszę całą rodzinę na niedzielny obiad. Maćka, mojego brata – teraz już pragmatycznego przedsiębiorcę. Irenę – siostrę, która zawsze biega, zawsze się spieszy, a między jednym praniem a drugim zapomina, jak wygląda jej własna twarz w lustrze. No i wujka Romana – starego, milczącego samotnika, którego pamiętam jako tego, który opowiadał nam bajki przy ognisku, zanim wszystko się porozpadało.
Wszystko szykowałam sama. Schabowy według przepisu babci, koniecznie z ziemniakami i kapustą. Sernik z kruszonką, który zawsze opadał, ale smakował jak czułość. W kuchni było gorąco, jak wtedy, gdy miałam osiem lat i biegłam z Ireną do sklepu po pietruszkę, bo babcia zapomniała.
Kiedy weszli, czułam, jak żołądek podchodzi mi do gardła. Uśmiechałam się, chociaż palce miałam lepkie od nerwów. W kuchni jeszcze skwierczały ostatnie kawałki schabowego – cienkie, jak lubił wujek Roman, z porządną panierką i na smalcu, nie na żadnym oleju.
Było jak dawniej
Maciek wszedł pierwszy, jak zwykle pewnym krokiem, jakby przyszedł załatwiać sprawę, a nie jeść obiad. Rzucił kurtkę na krzesło, skinął głową.
– Pachnie jak u mamy – powiedział, rozglądając się po mieszkaniu. – Aż człowiek głodny się robi.
Zaraz za nim wpadła Irena z trójką dzieci. Najmłodszy ciągnął ją za rękaw, starsza córka marudziła, że nie ma zasięgu. Przytuliła mnie szybko i od razu popędziła do łazienki z najmłodszym, który chyba miał wpadkę po drodze. Wujek Roman wszedł ostatni. Niewiele się zmienił. Zawsze cichy, zawsze w swoim tempie. Zdjął czapkę, uśmiechnął się lekko i kiwnął głową.
– Pięknie pachnie, Ewuniu.
Usiedliśmy przy stole. Dzieci grzebały widelcem w kapuście, Irena uspokajała je co chwilę. Maciek już zdążył pokroić kotleta i wziąć pierwszy kęs.
– No, trzeba przyznać… dobrze wysmażony. Nie za suchy – mruknął.
Irena nachyliła się do mnie przez stół, śmiejąc się cicho.
– Pamiętasz, jak babcia mówiła, że kto nie je schabowego, ten nie urośnie? A potem ty próbowałaś je dać kuzynowi Jasiowi, jak był jeszcze niemowlakiem, żeby zjadł?
– Talerze były wtedy większe niż my – odpowiedziałam, nalewając kompot. – I zawsze gorące. Babcia nie czekała, tylko stawiała od razu z patelni.
Wspomnienia wróciły
Maciek pokiwał głową.
– Pamiętam. Ale wtedy wszystko było inne.
Na moment zapanowała cisza, tylko sztućce stukały o talerze. Dzieci przestały się wiercić, Irena złapała mnie za rękę pod stołem. Nie musiała nic mówić.
– Dzieci dziś nawet nie wiedzą, co to za smak. U nas tylko pizza i nuggetsy – rzuciła po chwili, z lekkim smutkiem.
– Ale wspomnienia pozostały – odezwał się cicho wujek Roman. – Dobrze, że ktoś jeszcze pamięta.
Zrobiło mi się ciepło. Może jeszcze da się coś poskładać.
Deser podałam z ostrożnością. Sernik z kruszonką zawsze był trudny – nigdy nie wychodził tak samo, ale ten akurat się udał. Lekko przypieczona góra, spód zwarty, nie za słodki. Postawiłam talerz na środku stołu, ale nikt się nie rzucił. Każdy czekał, jakby coś wisiało w powietrzu.
Atmosfera się zepsuła
Maciek ukroił pierwszy kawałek, spojrzał na zegarek i rzucił mimochodem:
– Myślałem ostatnio, żeby sprzedać działkę po rodzicach. I tak nikt z nas tam nie jeździ.
Łyżeczka w ręku Ireny stuknęła o spodek. Nagle zrobiło się niezręcznie, chociaż chwilę wcześniej wszyscy jeszcze się śmiali. Spojrzałam na Maćka, ale on tylko spokojnie kończył sernik, jakby właśnie zaproponował, że trzeba kupić nowe zasłony.
– Nie ma sensu trzymać czegoś, co tylko zarasta – dodał po chwili, nie patrząc na nikogo.
– Ale… – zaczęłam cicho, choć głos uwiązł mi w gardle – to miejsce było dla nas wszystkim. Tam spędzaliśmy całe lato… Każde lato.
Irena odsunęła filiżankę.
– Rozumiem, ale tam nie ma nawet zasięgu.
– A może właśnie o to chodzi? – zapytałam, czując jak coś się we mnie kurczy. – Żeby w końcu nie było zasięgu. Żeby można było usiąść na tej werandzie i nie słyszeć świata? Przypomnieć sobie, jak mama robiła kompot w emaliowanym garnku, jak tata reperował ogrodzenie?
– To już było – Maciek wzruszył ramionami. – Nikt z nas nie ma czasu na sentymenty. Potrzebujemy pieniędzy, nie wspomnień.
Nie chciałam tego
Wujek Roman cały czas milczał. Dopiero teraz odłożył łyżeczkę, starannie ją wycierając serwetką.
– Sprzedać można wszystko – powiedział wolno. – Trudniej potem odzyskać to, co naprawdę ważne.
Siedzieliśmy w milczeniu, jakby ktoś wyłączył dźwięk w filmie. Dzieci jadły powoli, wyczuwając, że coś się zmieniło, ale nie rozumiejąc co. Ja też nie rozumiałam. Liczyłam, że ten obiad coś naprawi, a tymczasem czułam się, jakbym właśnie coś straciła.
Patrzyłam na stół, na ten biały obrus z plamką po kapuście, na niedojedzone ciasto, na kubek po kawie Ireny. Wszystko wyglądało jak wcześniej, ale nic nie było już takie samo.
– Miałam nadzieję, że to coś znaczy – powiedziałam cicho. – Że chociaż na chwilę będzie jak dawniej…
Irena westchnęła, popatrzyła na mnie ze zmęczeniem.
– Dobrze było, naprawdę. Tylko… życie idzie dalej.
Maciek wytarł usta serwetką i spojrzał na mnie chłodno.
– Nie rób z tego dramatu. To tylko ziemia.
Nie odpowiedziałam. Nie umiałam. Może faktycznie to tylko ziemia. Ale wtedy, przy tym stole, poczułam, że coś się kończy.
To nie wróci
Wyszli szybciej, niż się spodziewałam. Irena tłumaczyła się dziećmi, Maciek mówił, że ma jeszcze coś do załatwienia, a wuj Roman jak zwykle nie tłumaczył się wcale, tylko uścisnął moją dłoń i spojrzał tak, jakby chciał powiedzieć, że więcej się nie zobaczymy.
Zostałam sama. W kuchni unosił się jeszcze zapach smażonego mięsa, w powietrzu krążyła cisza. Mogłam wrzucić wszystko do zmywarki, ale zamiast tego napełniłam zlew ciepłą wodą i myłam talerze jeden po drugim, jak kiedyś robiła babcia. Nie było pośpiechu. Nikt już niczego nie oczekiwał.
Spróbowałam jeszcze kawałek sernika. Nie smakował już tak samo. Odsunęłam talerzyk, podeszłam do balkonu. Na dworze zapadał zmierzch, niebo robiło się sine. Stałam tak chwilę, z ręcznikiem w dłoni, patrząc, jak świat toczy się dalej bez nas, bez tamtej działki, bez naszej mamy.
– Może trzeba było się nie starać – powiedziałam na głos. – Może nie da się wskrzesić tego, co umarło.
Żyłam przeszłością
Telefon zawibrował. SMS od Ireny: „Dziękujemy za obiad. Było pysznie”. Zamknęłam ekran. Usiadłam przy stole. Na półce stał stary album – ten sam, który kiedyś przeglądaliśmy wszyscy razem, zanim rozeszliśmy się w swoje strony. Otworzyłam go i przekładałam kartki powoli. Działka, mama z konewką, tata w kaloszach, my z plastikowymi wiaderkami. Zatrzymałam się na jednym zdjęciu. Wszyscy uśmiechnięci, trochę spoceni od słońca, trochę zakurzeni. Ubrani zwyczajnie. Bez pozy, bez spięcia, prawdziwi.
Nie wszystko się udaje. Ale próbowałam i może tylko to się liczy. Schabowy wyszedł jak dawniej, tylko już nie było komu go docenić.
Ewa, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Babcia przez całe życie sypała mi kasą, a w testamencie olała mnie totalnie. Nie dostałam nawet złotówki”
- „Dałam młodym 5 tysięcy do koperty, choć to były moje ostatnie pieniądze. Synowa uznała, że jestem skąpa”
- „Rzuciłam nudnego narzeczonego dla kochanka słodkiego jak brzoskwinia. Po pół roku został mi tylko gorzki posmak żalu”

