„Zaprosiłam przyjaciół na kolację i najadłam się wstydu. Mój mąż myślał, że jest w cyrku i udawał klauna”
„Przygotowałam wieczór z myślą o elegancji, a mój mąż zamienił go w kabaret. Na dodatek bez uprzedzenia. Bez pytania mnie o zdanie. Wzięłam głęboki oddech i starałam się uśmiechnąć”.

- Redakcja
Kiedy zaprosiłam znajomych na sobotnią kolację, marzyłam o wieczorze pełnym śmiechu, pysznego jedzenia i błyskotliwych rozmów. Przez cały tydzień skrupulatnie planowałam menu, dekoracje, nawet dobrałam odpowiednią playlistę w tle – wszystko miało być dopięte na ostatni guzik. Chciałam, by moi goście poczuli się wyjątkowo, a nasz dom był przytulnym miejscem, do którego będzie chciało się wracać. Miałam też nadzieję, że mój mąż w końcu pokaże, że potrafi zachować się dojrzale i z klasą, ale jak się później okazało – przeliczyłam się.
Plany na idealną kolację
W sobotni poranek byłam pełna energii. Już od ósmej krzątałam się po kuchni, w fartuchu, z kubkiem kawy w dłoni, odhaczając kolejne punkty z listy rzeczy do zrobienia. Obiad miał być elegancki, ale bez przesadnej sztywności – krem z batatów na przystawkę, potem łosoś w sosie cytrynowym, do tego pieczone warzywa i wytrawna tarta na deser. Nawet zastawę stołową wypolerowałam, czego nie robiłam chyba od naszego ślubu. Wszystko miało być po prostu... idealne.
Mój mąż, Filip, w tym czasie przesiadywał na kanapie w dresie, oglądając śmieszne filmiki na telefonie. Kilka razy go prosiłam, żeby pomógł mi choć z nakryciem do stołu, ale tylko machał ręką i mówił, że „wszystko będzie dobrze, mam się nie spinać”. I może miał rację – spięta byłam, bo zależało mi, żeby to się udało. Wieczór miał być naszym małym triumfem towarzyskim. Chciałam, żeby nasi znajomi zobaczyli nas jako zgrany, ogarnięty duet. Tymczasem Filip wyglądał, jakby miał zaraz iść kosić trawnik, a nie przyjmować gości.
– Kochanie, proszę, przebierz się chociaż – powiedziałam, gdy dochodziła siedemnasta.
– Spokojnie, zdążę. Jeszcze tylko jeden filmik – mruknął bez przekonania.
Zignorowałam go, bo nie miałam siły na kłótnię. Miałam nadzieję, że w ostatniej chwili się ogarnie. Naiwnie wierzyłam, że wie, jak ważny jest dla mnie ten wieczór. Jak bardzo pragnęłam, by wszystko poszło zgodnie z planem.
Zbyt luzacki humor
Goście zaczęli schodzić się punktualnie. Sylwia z Michałem przywieźli domowe wino, a Klaudia z Jackiem – bukiet jesiennych kwiatów, który od razu ustawiłam na stole. Wszyscy byli elegancko ubrani, pachnący, uśmiechnięci. Słychać było gwar rozmów i śmiech już od progu. Filip... pojawił się pięć minut później, dokładnie w momencie, gdy wnosiłam przystawki do salonu.
Wszedł, rozkładając ręce jak w cyrku, w... kolorowych skarpetkach do kolan, krótkich spodenkach w gwiazdki i czerwonym nosie klauna. Serio. Czerwonym, plastikowym nosem.
– Dobry wieczór, panie i panowie! – zawołał z przesadnym entuzjazmem. – Dzisiaj mam zaszczyt was zabawiać!
Zamarłam. Wszyscy na chwilę ucichli. Sylwia parsknęła śmiechem, Michał spojrzał na mnie z niepewnym uśmiechem. Klaudia uniosła brwi, a Jacek odwrócił wzrok, jakby próbował nie komentować.
– Filip, co ty... – wyszeptałam przez zaciśnięte zęby.
– Żartowałem przecież! – zaśmiał się, siadając nonszalancko na fotelu. – Trzeba rozluźnić atmosferę, co nie?
Atmosfera może i się „rozluźniła”, ale nie w ten sposób, jaki miałam nadzieję. Przygotowałam wieczór z myślą o elegancji, a mój mąż zamienił go w kabaret. Na dodatek bez uprzedzenia. Bez pytania mnie o zdanie. Wzięłam głęboki oddech i starałam się uśmiechnąć. Przecież to tylko żart, prawda? Goście już się śmiali. Tylko mnie wcale nie było do śmiechu.
Upokorzył mnie przed znajomymi
Próbowałam ratować sytuację. Uśmiechałam się nerwowo, podawałam zupę i udawałam, że nic mnie nie rusza. Goście przechodzili nad tym do porządku dziennego, śmiali się z Filipem, który coraz bardziej się rozkręcał. Ja jednak miałam wrażenie, że powoli gotuję się w środku. Zupa była zbyt słona – przez nerwy pomyliłam miarki. Łosoś nieco się przypalił, bo zamiast pilnować piekarnika, słuchałam Filipa, który przyniósł z garażu... diabolo i zaczął żonglować nim między kieliszkami wina.
– Patrzcie! To nie jest takie łatwe, jak wygląda! – wołał, omal nie strącając wazonu z kwiatami, które przyniosła Klaudia.
– Filip, błagam cię... – syknęłam przez zaciśnięte zęby, gdy po raz trzeci jego plastikowy nos wylądował na stole.
– Oj, kochanie, nie przesadzaj – machnął ręką. – Ludzie się bawią!
Nie, ludzie się śmiali. Z niego. A może też i ze mnie – tej zdesperowanej, wiecznie spiętej żony, która stara się zorganizować coś „na poziomie”, a dostaje w zamian parodię wieczoru.
W kulminacyjnym momencie Filip wyjął gwizdek i zaczął udawać, że prowadzi cyrkowy pokaz. Nawet dzieci w przedszkolu miałyby więcej wyczucia. Klaudia patrzyła na mnie z politowaniem, a Sylwia dyskretnie przewróciła oczami. Chciałam zniknąć. Zapaść się pod ziemię. To miał być mój wieczór. Nasz wieczór. A teraz stałam pośrodku salonu, z łyżką do zupy w dłoni i uczuciem, że właśnie zostałam upokorzona we własnym domu.
Rozczarowanie i pretensje
Gdy goście wyszli, nie powiedziałam ani słowa. Sprzątałam w ciszy, a Filip krzątał się po kuchni zadowolony jak paw, nucąc pod nosem jakąś idiotyczną melodię. W końcu nie wytrzymałam. Odłożyłam talerz na blat z takim impetem, że aż zadzwoniło szkło.
– Naprawdę uważasz, że to było zabawne? – zapytałam chłodno.
– No przecież wszyscy się śmiali – odparł z szerokim uśmiechem, jakby to była najoczywistsza odpowiedź na świecie.
– Oni się śmiali z ciebie. I ze mnie też, Filip. Z tego, że zrobiłam z siebie idiotkę, próbując zorganizować coś porządnego, podczas gdy ty... ty zachowywałeś się jak dzieciak.
– Przestań, dramatyzujesz – machnął ręką. – Trzeba mieć trochę dystansu. Poza tym to był tylko wieczór ze znajomymi, nie gala w operze.
– A ja się starałam. Cały tydzień gotowałam, planowałam, sprzątałam... Myślałam, że choć raz pokażesz, że potrafisz się zachować. Ale nie. Ty zawsze musisz być w centrum uwagi. Zawsze musisz robić z siebie błazna.
Zamilkł. Pierwszy raz tego wieczoru przestał się uśmiechać. Spojrzał na mnie, jakby dopiero teraz dotarło do niego, że nie żartuję.
– Myślałem, że robimy to razem – powiedział cicho. – Że po prostu chcemy, żeby było wesoło.
– Ty chciałeś, żeby było „wesoło”. Ja chciałam, żeby było miło. To nie to samo, Filip.
Nie odpowiedział. Wyszedł z kuchni, a ja zostałam z górą talerzy i uczuciem, że między nami zaczyna się coś psuć. I to wcale nie przez jedną kolację.
Niechciana sława
Następnego dnia myślałam, że sprawa przycichnie. Chciałam wrócić do codzienności, nawet jeśli w powietrzu wisiało napięcie. Ale wtedy zadzwoniła Sylwia. Z nieco zdławionym głosem zapytała:
– Widziałaś już filmik?
– Jaki filmik? – zapytałam zaniepokojona.
– Michał wrzucił na facebooka. Nagrał Filipa, jak robi ten... pokaz z gwizdkiem. I jak udaje, że rozmawia z wyimaginowaną małpą cyrkową. Poszło dalej, chyba jego brat to udostępnił.
Serce mi zamarło. Wzięłam telefon, otworzyłam grupę. I tam był – mój salon, moi goście i mój mąż, w całej swojej okazałości, udający klauna, śpiewający cyrkową przyśpiewkę i robiący miny, jakby miał pięć lat. Reakcje były jednoznaczne: śmiech, komentarze, serduszka, gify. Ale mnie nie było do śmiechu.
– Ludzie piszą, że jesteście super parą – próbowała bagatelizować Sylwia. – Że macie luz. Że twój mąż to dusza towarzystwa.
Tylko że ja nie chciałam być „super parą z filmiku”. Nie chciałam, żeby nasze życie towarzyskie zamieniło się w viralowy żart. Chciałam szacunku. Partnerstwa. A teraz stałam się tłem dla cyrkowej sceny.
Wieczorem pokazałam Filipowi filmik. Wzruszył ramionami.
– To tylko internet, kochanie. Jutro nikt nie będzie pamiętał.
Ale ja zapamiętałam. Bo nie chodziło tylko o ten filmik. Chodziło o to, że zlekceważył mnie – moje starania, mój wstyd, mój wieczór. I w tym momencie zaczęłam się zastanawiać, ile jeszcze takich „żartów” jestem w stanie znieść.
Między śmiechem a żalem
Minęło kilka dni, a filmik zniknął z sieci tak szybko, jak się pojawił. Zajęły go nowe memy, nowe sensacje. Świat zapomniał, ale ja pamiętałam. Nasz dom wciąż był ten sam – te same ściany, te same talerze, ten sam stół, przy którym tydzień wcześniej miałam ochotę się rozpłakać. Filip znów był „normalny” – chodził do pracy, oglądał seriale, żartował, jakby nic się nie stało. A jednak coś się stało.
Zaczęłam patrzeć na niego inaczej. Każdy jego żart analizowałam w głowie. Każde „ej, nie spinaj się” raniło bardziej niż wcześniej. Zdałam sobie sprawę, że przez lata pozwalałam mu na wszystko. I wszystko po to, by on mógł błyszczeć, a ja mogłam się czuć... niewidzialna.
Pewnego wieczoru usiedliśmy razem w kuchni. Bez telefonów, bez filmików, bez śmiechów.
– Wiesz, nie chodziło tylko o ten wieczór – powiedziałam cicho. – Chodzi o to, że w ogóle się ze mną nie liczysz. A ja tego nie chcę.
Patrzył na mnie długo. Może nawet coś zrozumiał.
– To nie tak miało wyglądać – przyznał.
I miał rację. Miało wyglądać inaczej. Mieliśmy być drużyną, a nie komikiem i jego tłem. Czy to koniec? Nie wiem. Ale wiem jedno – mam dość udawania, że wszystko jest w porządku. I jeśli kiedyś znów zaproszę przyjaciół na kolację, to tylko wtedy, gdy będę miała pewność, że nie skończy się to dla mnie wstydem.
Izabela, 36 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mąż zabrał mi kartę do wspólnego konta. Chciał mnie utemperować, żebym nie marnowała pieniędzy”
- „Mama ciągle prosiła o pomoc, więc sprzedałam złotą biżuterię. Nie chciałam wierzyć, że jestem dla niej tylko bankomatem”
- „Robiłam jesienne porządki w szafie i znalazłam coś dziwnego w kieszeni męża. Już wiedziałam, że muszę się rozwieść”

