Reklama

Czasem myślę, że jestem jak te stare kasety VHS – przewijam w głowie te same sceny, te same marzenia o miłości, która będzie inna niż wszystkie. Taka… filmowa, z czułymi gestami, porozumiewawczymi spojrzeniami i śniadaniami w łóżku.

Byłam romantyczką

Zawsze miałam słabość do szczegółów – do dotyku dłoni w autobusie, do niespodziewanego SMS-a z prostym „tęsknię”. Wierzę, że prawdziwe uczucia kryją się właśnie w tych drobnostkach. Byłam trochę zakochana w słowach, trochę nieporadna w rzeczywistości. Wciąż miałam nadzieję, że gdzieś tam jest ktoś, kto spojrzy na mnie tak, jak ja patrzę na świat – z czułością, z zachwytem. Właśnie wtedy pojawił się Bartek.

Poznaliśmy się przez znajomych, w sumie zupełnie przypadkiem – impreza, jakieś głupie żarty o freudowskich kompleksach, a potem długie rozmowy, które przeciągały się do rana. Wydawał się inteligentny, zabawny, z magnetycznym spojrzeniem, trochę tajemniczy, trochę zadziorny. Oczarował mnie. Wystarczyło kilka spotkań, żebym zaczęła go sobie wyobrażać w różnych wersjach przyszłości.

I tak zamarzyłam o pewnym zimowym wieczorze na lodowisku, ale nie o byle jakim – tym świątecznym, na rynku, gdzie lampki zwisają z każdego drzewa, a z głośników leci Frank Sinatra. Widziałam to w głowie: ja w białej czapce, on w szaliku w kratę, gorące kakao w termosie, nasze dłonie spotykające się przypadkiem, jego śmiech, kiedy nieudolnie stawiam pierwsze kroki na lodzie i pocałunek. Przedstawienie tylko dla dwojga.

Postarałam się

Planowałam ten wieczór długo i w głębi duszy czułam, że jeśli wszystko pójdzie dobrze, to będzie ten moment, po którym już nic nie będzie takie samo.

Byłam przed czasem. Tak bardzo chciałam, żeby wszystko było dopięte na ostatni guzik. Czapkę z pomponem, czerwony szalik i rękawiczki kupiłam specjalnie na tę okazję. Stojąc przy barierce, obserwowałam ślizgające się pary i próbowałam wyobrazić sobie nas wśród nich. Może nawet poproszę jakiegoś przechodnia, żeby zrobił nam zdjęcie? Takie, które później wstawię na Instagram z napisem „magia zimy”?

Z daleka zobaczyłam Bartka. Uśmiechnęłam się pod nosem, a zaraz za nim szło czterech chłopaków. Dwóch znałam z widzenia, reszta wyglądała, jakby wpadli tu przypadkiem – w dresowych spodniach, rechoczący z jakiegoś głupiego żartu. Serce zjechało mi gdzieś do kolan.

– Cześć, Klaudia! – Bartek podszedł i cmoknął mnie w policzek. – Mówiłaś, że to ma być zabawa, no to zebrałem ekipę!

– Myślałam, że będziemy tylko we dwoje… – odparłam, próbując się uśmiechać, choć głos mi zadrżał.

– Oj, nie dramatyzuj. Pośmiejemy się, pojeździmy, będzie luz – rzucił nonszalancko, już rozpinając kurtkę i podając piwo koledze. – Przecież nie idziemy się całować na molo, tylko się poślizgać.

Byłam zawiedziona

Kolega z brodą zachichotał głośno. Drugi szturchnął trzeciego w ramię i już śmiali się wszyscy. A ja stałam tam jak idiotka, z wyobrażeniem naszej romantycznej sceny, która właśnie się rozsypywała. Weszliśmy na lód. To znaczy: oni wbiegli, ja stawiałam niepewne kroki, trzymając się barierki.

Nikt na mnie nie czekał. Bartek już był na środku, robił piruety i krzyczał coś do kumpla. W ręce miał telefon. Zrobił selfie, beze mnie. Kiedy upadłam, wszyscy to widzieli i wszyscy się śmiali. A on podjechał do mnie, ale nie żeby pomóc.

– Ty to masz talent, serio – powiedział z uśmiechem. – Jeszcze trochę i zrobisz salto w tył. Tylko się nie połam!

Próbowałam się śmiać razem z nimi, ale w środku coś mi się zamknęło. Zniknęły lampki, znikała magia, zaczęłam rozumieć, że to nie jest ta scena, którą sobie wymarzyłam.

Siedziałam przez chwilę na ławce, pocierając kolano, które zaczynało pulsować bólem. Rękawiczka przesiąkła wilgocią, a palce miałam tak sztywne, że ledwo mogłam zapiąć kurtkę. Wokół unosił się zapach grzanego wina i słodkich gofrów, ale wszystko to wydawało się obce, jakby należało do innego wieczoru, cudzych emocji.

Rozczarował mnie

Bartek jeździł po lodowisku razem z kumplami. Śmiali się, popisywali nawrotami, robili zdjęcia, komentowali dziewczyny z przeciwnej strony tafli. Nieraz zerkał w moją stronę, ale nie widziałam w jego spojrzeniu ani zmartwienia, ani zainteresowania, jakbym była jedną z tych przypadkowych osób, które czasem widać w tle zdjęcia. Wzięłam głęboki oddech i podniosłam się z ławki. Kolano zabolało, ale zignorowałam to. Weszłam znów na lód i podeszłam do Bartka, który właśnie ocierał łzy śmiechu.

– Bartek – powiedziałam cicho. – Wiesz, zawsze marzyłam o pocałunku na lodowisku.

Odwrócił się do mnie, ale nie przestał się uśmiechać. Na moment spojrzał na kolegów, potem z powrotem na mnie. Przesunął się nieznacznie do tyłu.

– Nie lubię publicznych czułostek. Co ludzie pomyślą?

Przez sekundę czułam się, jakbym zrobiła coś niedorzecznego. W gardle coś mnie ścisnęło.

– Aha… – wydusiłam tylko, zerkając gdzieś w bok, by nie musieć na niego patrzeć.

Zostawiłam go

Odsunęłam się i zeszłam z lodowiska. Tym razem nie potrzebowałam już jego pomocy. Usiadłam w tym samym miejscu co wcześniej. W tle znów rozbrzmiewała muzyka, jakaś świąteczna piosenka, ale nie umiałam rozpoznać melodii. Dzieci piszczały z radości, ktoś krzyczał czyjeś imię, a płatki śniegu zaczęły opadać z nieba powoli i gęsto.

Schowałam dłonie między kolana i wpatrywałam się w taflę, na której wciąż krążył Bartek. Śmiał się, przejeżdżając obok dziewczyny w różowym płaszczu. Ani razu już nie spojrzał w moją stronę. Czułam się jak ktoś, kto wpadł na cudzą imprezę niechcący. Wracałam pieszo, bo autobusy już rzadko jeździły. Kolano bolało przy każdym kroku, a wilgoć z rękawiczki wsiąkła w kieszeń. Nie odezwałam się do Bartka, gdy wychodziłam, a on nawet nie zauważył, że zniknęłam.

Miałam dosyć

Następnego dnia dostałam od niego wiadomość: „Było zabawnie, powtórzymy?”. Nie odpisałam od razu. Przeczytałam kilka razy. Dla niego to był po prostu ślizg po lodzie i kilka żartów. Nie miał pojęcia, co dla mnie znaczył ten wieczór, a może miał, ale nie obchodziło go to. Odłożyłam telefon na biurko. Nie odpowiedziałam. Dla mnie ten wieczór się skończył. Nie odpisałam mu też przez kolejne dni, nie dlatego, że nie miałam ochoty – po prostu nie czułam już potrzeby.

Ten wieczór długo zostanie w mojej pamięci, nie przez światełka czy muzykę, ale przez to, co czułam, siedząc sama na ławce, kiedy śnieg osiadał mi na ramionach, a obok śmiali się ludzie, których wcale nie znałam. Moje kolano się zagoiło, serce pewnie też, ale jedno wiem na pewno – to było moje ostatnie lodowisko na długo.

Klaudia, 25 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:

Reklama
Reklama
Reklama