„Zapomniałam o urodzinach teściowej i się zaczęło. Zrobiła coś tak podłego, że przestałyśmy ze sobą rozmawiać”
„Teściowa była oschła, ale nie wroga. Tyle że wszystko runęło przez jeden dzień. Po prostu zapomniałam. Utonęłam w pracy, terminy mnie goniły, telefon dzwonił bez przerwy. Nie wiedziałam nawet, że to był TEN dzień – urodziny Barbary, o których zapomniałam”.

- Redakcja
Wchodząc do rodziny Adama, czułam się jak gość, któremu pozwolono przysiąść się do stołu. Adam był ciepły, spokojny, zrównoważony. Jego mama – Barbara – od początku wydawała się uprzejma, ale chłodna. Zawsze mówiła do mnie per "Joanno", nigdy "Asiu", nigdy z czułością. Nie próbowałam się zbliżać. Po prostu starałam się być grzeczna – na święta przynosiłam ciasto, pomagałam sprzątać, pamiętałam o imieninach. Nie szukałam z nią zażyłości, ale i nie unikałam kontaktu.
Potem nastała rutyna: obiady u teściów, święta, wiadomości na rodzinnej grupie. Niby byłam częścią tej rodziny, a jednak trochę z boku. Z czasem przyzwyczaiłam się do tego układu. Teściowa była oschła, ale nie wroga. Tyle że wszystko runęło przez jeden dzień. Po prostu zapomniałam. Utonęłam w pracy, terminy mnie goniły, telefon dzwonił bez przerwy. Nie wiedziałam nawet, że to był TEN dzień – urodziny Barbary.
Tydzień później, przy zmywaniu, powiedziała beznamiętnie:
– Nie każdy pamięta, co ważne… Niektórzy tylko udają, że są rodziną.
– Przepraszam?
– Nic, Joanno. To tylko taka refleksja.
Adam niczego nie zauważył. Ale ja wiedziałam. Od tamtej chwili zaczęło się ciche piekło. I najgorsze było to, że byłam w nim zupełnie sama.
Mąż mnie nie wspierał
– Jakoś dziwnie było dzisiaj – powiedziałam do Adama, gdy zamknęliśmy drzwi mieszkania.
– Dziwnie? A co niby?
Zrzuciłam buty, przetarłam twarz dłońmi. Nie wiedziałam, od czego zacząć.
– Twoja mama ledwo na mnie spojrzała. I w ogóle... była chłodna. Widziałeś?
– Asia, ona zawsze jest trochę... taka. No, wiesz. Ma swoje humory.
– To nie był humor. Praktycznie się do mnie nie odezwała. Tylko ten jeden tekst przy zmywaniu: „Nie każdy pamięta, co ważne...”
Adam spojrzał na mnie z lekkim uśmiechem.
– Może mówiła o czymś innym?
– Serio?! Wiesz, że zapomniałam o jej urodzinach?
– No... no tak. Ale to tylko urodziny. Przecież jej nie obraziłaś celowo.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Ty naprawdę nic nie widzisz, prawda? Twoja matka mnie nie znosi! I udaje, że wszystko gra, a ty się dajesz nabrać!
– Ej, spokojnie… Przesadzasz.
– Masz mnie za paranoiczkę?
– Nie… tylko… może wyolbrzymiasz?
– Boże, ty naprawdę nic nie widzisz…
Odsunęłam się od niego i usiadłam na kanapie. Czułam się głupio. Jakbym próbowała wytłumaczyć coś oczywistego komuś, kto patrzy, ale nie chce dostrzec. W środku kipiały frustracja, bezsilność, żal. Przecież nie oczekiwałam wiele. Tylko żeby mnie zauważył. Żeby się za mną opowiedział, choć raz. Żebym nie musiała codziennie odgrywać roli miłej synowej, kiedy nie byłam nawet akceptowana. Nie wiedziałam jeszcze, jak bardzo się to wszystko rozkręci.
Czułam się niechciana
– Mama robi rodzinny obiad w niedzielę – powiedział Adam, podnosząc wzrok znad telefonu. – U nich, jak zwykle.
– Aha. A ja też mam się zjawić, czy…?
– No pewnie. Wszyscy będą.
Tyle że nikt mnie nie zaprosił. Ani słowa na rodzinnej grupie. Zero wiadomości od Barbary. I nagle zrozumiałam: to nie przeoczenie. To sygnał. Milczący, zimny, bolesny. W niedzielę siedziałam sama w domu, udając, że mam migrenę. Adam pojechał sam. Wrócił z uśmiechem i pudełkiem z ciastem.
– Mama upiekła sernik. Twój ulubiony.
– Ciekawe. Przecież wie, że nie przyjechałam.
– Asia, może nie chciała robić z tego afery.
Nie odpowiedziałam. Tego wieczoru, szukając ładowarki w jego torbie, przez przypadek natknęłam się na jego telefon i odczytałam wiadomość z czatu, którego wcześniej nie widziałam. Grupa „Rodzina 2.0”. W niej wszyscy – beze mnie. Zrobiło mi się dziwnie. Kilka dni później poszłam do teściowej. Sama, bez zapowiedzi.
– Dzień dobry – rzuciłam chłodno, wchodząc do kuchni.
– Joanna. Co za niespodzianka.
– Co ja pani zrobiłam?
Barbara oderwała dłonie od blatu, spojrzała na mnie z tą swoją wieczną pobłażliwością.
– Nie każdy potrafi szanować rodzinę. Ale może to kwestia wychowania.
– Przepraszam?
– Nie wszystko da się kupić uśmiechem i przyzwoitością. Rodzina to coś więcej niż obecność przy stole.
Stałam tam, nagle mała, obca. I wtedy zrozumiałam – to nie był przypadek. To była kara.
W końcu mi uwierzył
Adam szukał jakiegoś zdjęcia w swoim telefonie. Otworzył komunikator, z którego rzadko korzystał, żeby przesłać coś jego siostrze. Zamarł.
– Ej… A co to za grupa?
Zbliżył twarz do ekranu. „Rodzina 2.0”, ikonka z sernikiem. Kliknął, a w środku było już kilkanaście wiadomości. Żartobliwe memy, zdjęcia dzieci, komentarze o pogodzie. I jedno zdanie, które wybiło go z rytmu: „Dobrze, że nie przyszła. W końcu trochę ciszy na obiedzie”.
– Co to ma znaczyć? – zapytał, patrząc na mnie zszokowany.
Wzruszyłam ramionami. Nie miałam już siły tego tłumaczyć.
– Mówiłam ci. Ale łatwiej było myśleć, że dramatyzuję, co?
Zerknął znowu na ekran. Kolejne wiadomości: „Ona i tak nie czuje się tu jak u siebie. I dobrze”, „Nie trzeba jej zapraszać – sama zrozumie aluzję”. Zamilkł. Przez chwilę patrzył w ekran bez słowa.
– Dlaczego nie powiedziałaś, że jest aż tak źle?
– Bo chciałam wierzyć, że nie jestem nikim w waszej rodzinie.
Zamknął oczy. Usiadł na brzegu kanapy.
– Muszę z nimi porozmawiać. Z mamą. Z siostrą.
– Powodzenia – mruknęłam. – Ale nie licz, że przyjmą cię z otwartymi ramionami. Już wybrali.
Zostawiłam go z tym. Musiał się z tym zmierzyć sam. Może wreszcie zobaczy to, czego ja nie mogłam mu wbić do głowy miesiącami. A może wciąż będzie próbował siedzieć równocześnie na dwóch stołkach. Bo przecież „wszyscy są rodziną”.
Musiałam postawić granice
Spakowałam torbę późnym wieczorem. Bez awantury, bez rozmowy. Zostawiłam tylko kartkę na stole: „Potrzebuję przestrzeni. Będę u Marty”. Marta, moja przyjaciółka jeszcze z liceum, przyjęła mnie bez pytań. Zawsze wiedziała, kiedy nie trzeba nic mówić. Rozłożyła dla mnie kanapę w salonie i podała kieliszek.
– Chcesz mówić, czy najpierw płaczemy?
– Jedno i drugie – wymamrotałam i wybuchłam śmiechem i płaczem na raz.
Kiedy opowiedziałam jej całą historię, tylko pokręciła głową.
– Może czas, żebyś postawiła granice. Nie możesz dać się tak traktować, Asia.
– A jeśli Adam wybierze ich, nie mnie?
– To może i lepiej, że się tego dowiesz teraz, a nie za dziesięć lat.
Usiadłam na dywanie, oparta o kanapę. Gapiłam się w pustkę.
– A ja naprawdę chciałam ich lubić. Nawet ją. Teściową. Chciałam należeć do tej rodziny.
– Ale to nie ty budujesz mur. To oni.
Wieczorem leżałam sama w salonie i po raz pierwszy od dawna czułam coś na kształt ulgi. Nikt mnie nie osądzał, nikt nie ignorował. Nikt nie udawał, że mnie nie ma. Moje życie właśnie się chwiało – ale przynajmniej przestawałam już udawać. Tylko Adam milczał. Nie dzwonił, nie pisał. Nie pytał, gdzie jestem. Może potrzebował ciszy. A może uznał, że to ja przesadzam. Ale wiedziałam jedno: nie wrócę tam, jeśli znów mam być tylko „żoną syna Barbary”. Albo jestem kimś – albo nikim.
Dałam mu wybór
Adam pojawił się w progu Marty w niedzielne popołudnie. Bez zapowiedzi. Bez kwiatów i bez uśmiechu.
– Możemy porozmawiać? – zapytał tylko.
Wyszliśmy na balkon. Mróz szczypał w policzki, ale nie chciałam go zaprosić do środka. Jeszcze nie.
– Rozmawiałem z mamą – zaczął. – I z siostrą. Powiedziałem, że to wszystko poszło za daleko. Że cię wykluczyły.
– Co one na to?
– Że jesteś przewrażliwiona. Że to twoja interpretacja, a one tylko żartowały.
– Typowe.
– Próbowałem im wytłumaczyć. Ale... mama powiedziała, że nie będzie przepraszać za to, że nie czuje się z tobą blisko.
– Czyli nic się nie zmieni.
Zamilkł.
– Asia, ja nie chcę cię stracić. Ale nie chcę też zrywać kontaktu z rodziną.
– Czyli tchórzysz, jak zwykle.
– Nie. Chcę być z tobą. Ale to nie znaczy, że przestanę być synem.
– Nie proszę cię, żebyś nim przestał być. Tylko żebyś był najpierw mężem.
Spojrzał na mnie z bólem. Wiedział, że to nie szantaż. To wybór. A ja nie zamierzałam już udawać.
– Bo ja nie wrócę, jeśli znów mam być niewidzialna. Jeśli znów mam słuchać, że „nie pasuję”.
– Wiem. I… wybieram ciebie.
Nie powiedziałam nic. Patrzyłam tylko, czy naprawdę to mówi. Wreszcie.
Nie będę już udawać
Wróciłam do domu. Ale już nie jako ta sama kobieta, która przed miesiącem zmywała w ciszy naczynia u teściowej, udając, że wszystko gra. Wróciłam ostrożna, czujna, nieufna. Adam starał się. Naprawdę się starał. Zmieniał się – powoli, niepewnie. Czasem wracał po rozmowach z matką i wyglądał, jakby stoczył bitwę. Przestał mnie namawiać na rodzinne obiady. Nie chciał, żebym znów musiała grać.
Rozmawialiśmy więcej. O nas, o tym, jak było, jak ma być. Ale między zdaniami zawsze wisiał cień. Cień tej sytuacji, tych wiadomości, tego milczenia. Teściowa nigdy mnie nie przeprosiła. Nigdy nie powiedziała: „przesadziłam”. Nadal zapraszała Adama na „niedzielny rosół” i „rodzinne spotkania”, ale moje imię nigdy nie padało. Nie było mnie w jej świecie. I dobrze. Bo ja też przestałam się wpychać.
Unikałam tych ludzi, którzy mnie nie chcieli. Nie ze złości, ale z dojrzałości. Wciąż nie wiem, czy nasze małżeństwo przetrwa. Czasem budzę się w nocy i myślę: a jeśli kiedyś wybierze ją? Jeśli nie da rady tego udźwignąć? Ale wiem jedno: już nigdy nie będę udawać, że wszystko jest w porządku.
Nie chcę być tą, która wszystko znosi i grzecznie się uśmiecha. Jeśli rodzina to teatr – to ja schodzę ze sceny.
Joanna, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Na urodziny dostałam od teściowej krem na zmarszczki. Chciała, żeby mi poszło w pięty, ale ja też umiem być złośliwa”
- „Po 11 latach razem mój mąż wciąż wolał mecz i telewizor, niż żonę i dziecko. Zrobiłam mu ostatni sprawdzian z życia”
- „Córka zamiast wybierać kreację na studniówkę, kupuje śpioszki. Inaczej wyobrażałam sobie jej egzamin dojrzałości”

