Reklama

Ten weekend planowałem od miesięcy. Miało być idealnie — z dala od miasta, w środku lasu, tylko my dwoje. I ten najważniejszy moment, gdy klękam na polanie z pierścionkiem w dłoni. Wszystko miałem dopięte na ostatni guzik: domek wynajęty, szampan schowany w plecaku, pierścionek ukryty w pudełku po zapałkach. Znaliśmy się z Leną trzy lata. Przeszliśmy przez wspólne żarty, kłótnie i te ciche dni, które zostawały z nami na dłużej niż powinny. Ale wierzyłem, że jeśli powie „tak”, to wszystko się między nami poprawi.

Kiedy ruszyliśmy w drogę, zaczęło kropić. Uśmiechnąłem się: deszcz to przecież szczęście. Przynajmniej tak sobie wmawiałem, bo w tamtej chwili nic nie było jeszcze w stanie popsuć mi humoru.

Coś ścisnęło mnie w środku

Szliśmy przez las, a deszcz zaczął wtedy padać mocniej. Woda pochodziła głównie z gałęzi – duże, ciężkie krople spadały nam na karki, wślizgiwały się za kołnierze. Lena milczała. Słyszałem tylko szelest jej kurtki i chlupot butów w błocie. Szukając polany, czułem, jak serce bije mi coraz szybciej. Denerwowałem się bardziej niż przypuszczałem. Miałem wrażenie, że pierścionek w kieszeni ciąży mi jak kamień.

W końcu wyszliśmy na otwartą przestrzeń. Niby nic szczególnego — trochę powykrzywianych drzew, mokra trawa, kawałek nieba między koronami – ale dla mnie to była scena. Tu miałem przecież wygłosić najważniejszy monolog w moim życiu.

— Zatrzymaj się na chwilę — poprosiłem.

Lena spojrzała na mnie z lekkim zdziwieniem, ale stanęła. Wziąłem więc głęboki oddech, wyjąłem pudełko po zapałkach i ukląkłem. Błoto wsiąkało mi w spodnie, deszcz zalewał mi twarz, ale nic mnie już nie obchodziło.

— Lena… — Głos mi zadrżał. — Nie jestem idealny. Czasem zachowuję się jak głupek: czasem za dużo mówię, a czasem milczę, kiedy powinienem coś powiedzieć. Ale jedno wiem na pewno – nie chcę życia bez ciebie. — Otworzyłem pudełko. — Czy wyjdziesz za mnie?

Patrzyła na mnie długo. Zbyt długo. W końcu powiedziała cicho:

— Nie mogę.

— Nie możesz? — powtórzyłem, czując, jak coś ścisnęło mnie w środku. — Co to znaczy, że nie możesz?

— Nie dlatego, że cię nie kocham… — zapewniła pośpiesznie. — To nie o to chodzi.

— To o co? — dociekałem, licząc, że wciąż da się to jakoś wyjaśnić. — Powiedz mi, o co?

Nie odpowiedziała. Stała tylko w deszczu i płakała. A może te krople na twarzy to nie był deszcz... Sam już nie wiedziałem.

Tak między wierszami

Do samochodu wróciliśmy w milczeniu. Ja z pierścionkiem z powrotem w kieszeni, ona z mokrymi włosami przyklejonymi do twarzy. W środku było zimno, na szybach osiadła para. Siedzieliśmy chwilę bez słowa. W końcu nie wytrzymałem.

— Trzy lata, Lena — rzuciłem. — Trzy lata budowałem ten związek. Wkładałem w niego co się dało! I co? Nagle mówisz, że nie możesz?

— Wcale nie nagle — powiedziała cicho, wpatrując się w swoje kolana. — Próbowałam ci to jakoś przekazać… tak między wierszami. Ale ty nie słuchałeś.

— Słuchałem wszystkiego — zaoponowałem. — Ale nic nie mówiłaś o tym, że planujesz jakąś ucieczkę!

— Niczego nie planowałam — wymamrotała. — To ty żyłeś jakimś „naszym” planem. Ja... moje życie sypie się od miesięcy. Bez względu na plany.

Zamilkłem. Bo może miała rację. Może za bardzo chciałem. I za rzadko pytałem jej o zdanie.

— Ja po prostu nie daję rady, Paweł — dodała, zaciskając dłonie. — Nie wiem sama, czego chcę. Ale wiem, że nie mogę powiedzieć „tak”. Nie teraz.

— To w takim razie kiedy? — naciskałem. — Za rok? Za dziesięć lat?

— Może nigdy — szepnęła.

Wtedy poczułem, jak grunt usuwa mi się spod nóg. Nie, nie byłem wściekły, tylko przerażony. Bo co mi zostanie, jeśli ona odejdzie?

Odwróciła głowę do okna. Łzy spływały jej po policzkach, mieszały się ze śladami deszczu.

Przepraszam — powiedziała tylko.

A ja nie wiedziałem, czy bardziej boli mnie to, że nie mnie nie chce, czy to, że mimo wszystko wciąż ją kocham.

Chcę cię oszczędzić

Deszcz bębnił o dach samochodu. Lena otarła twarz rękawem kurtki, ale nie spojrzała na mnie. Patrzyła przed siebie, jakby za zaparowaną szybą widziała coś, czego ja nie potrafiłem dostrzec.

Powiedz mi prawdę — odezwałem się w końcu, zmęczony tym błądzeniem wśród niedopowiedzeń. — Co się dzieje? Bo ja już nie wiem, jak z tobą rozmawiać.

Zaciągnęła się powietrzem, jakby to był ostatni oddech przed skokiem na głęboką wodę.

— Nie radzę sobie z życiem, Paweł — wyszeptała. — Nienawidzę jego, siebie, kolejnych dni i wszystko mnie denerwuje. Od miesięcy. Mam problem. Udaję, że jest w porządku, ale nie jest. Nie śpię po nocach, nic mnie nie cieszy. Nie chcę brać ślubu, gdy nie wiem nawet, czy potrafię… żyć dalej.

Te słowa uderzyły we mnie mocniej niż jej „nie”. Nie byłem na nie przygotowany.

— Dlaczego mi nie powiedziałaś? — spytałem. — Przecież mógłbym cię wspierać.

— Nie chcę, żebyś się mnie bał. A jeszcze bardziej nie chcę, żebyś mnie ratował — mówiła spokojnie, choć głos wyraźnie jej drżał. — Wiem, jak bardzo chcesz mieć normalne życie. Ja teraz... jestem daleka od normalności.

— Nie muszę cię ratować — odpowiedziałem cicho. — Chcę tylko z tobą być.

— Właśnie dlatego odmówiłam. — Spojrzała na mnie z bólem. — Bo nie chcę, żebyś był ze mną z litości.

Oparłem czoło o kierownicę. Wreszcie zrozumiałem, że jej „nie” nie było odrzuceniem, tylko inną, bardziej pokręconą formą miłości. Trochę jak: „chcę cię oszczędzić”. Na zewnątrz deszcz nie przestawał padać. Idealnie wpisywał się w mój nastrój.

Patrzyłem na nią ukradkiem

Droga powrotna do miasta zdawała się nierzeczywista. Silnik mruczał jednostajnie, wycieraczki przecinały powietrze w rytm deszczu. Lena oparła głowę o szybę i przymknęła oczy. Wyglądała na wyczerpaną, jakby rozmowa zabrała jej resztki sił. Ja prowadziłem, patrząc na czarną wstęgę asfaltu, która niknęła na horyzoncie.

Nie wiedziałem, co powiedzieć. Każde słowo wydawało się zbyt głośne, zbyt... niewłaściwe. Wciąż powracało do mnie tylko: „Nie radzę sobie z życiem”. To zdanie odbijało się w mojej głowie jak echo. Zatrzymaliśmy się na stacji, żeby kupić kawę. Podając jej kubek, powiedziałem cicho:

— Jest szansa, że kiedyś powiesz „tak”?

Otworzyła oczy, spojrzała na mnie nieobecnym wzrokiem i wyszeptała:

— Może kiedyś.

W tej krótkiej odpowiedzi było więcej niż w całej naszej dotychczasowej rozmowie: nadzieja, ale i dystans, którego nie mogłem skrócić. Wypiliśmy kawę w ciszy i ruszyliśmy dalej. Za oknem deszcz powoli ustawał. Między chmurami pojawiła się smuga słońca, rozświetlając mokre pola i pobocza. Widziałem w tym coś symbolicznego, choć może tylko moje serce chciało to tak widzieć.

Lena zasnęła. Jej oddech stał się spokojny jak u dziecka. Patrzyłem na nią ukradkiem, a w głowie miałem tylko jedną myśl: „To było twoje nie. Ale ja wciąż słyszę w nim odrobinę tak”. Kiedy wjeżdżaliśmy do miasta, poczułem, że choć jestem pusty, to dziwnie spokojny. Może dlatego, że pierwszy raz od dawna usłyszałem prawdę, nawet jeśli bolała.

Byłem rozdarty

Kiedy Lena się obudziła, byliśmy już w mieście. Światła latarni odbijały się w mokrym asfalcie, a samochody sunęły obok nas w jednostajnym szumie. Spojrzała na mnie pytająco, jakby nie była pewna, czy jeszcze jesteśmy razem, czy już osobno.

— Zawieźć cię do domu? — zapytałem cicho.

— Tak, proszę — odpowiedziała prawie szeptem.

Nie patrzyliśmy sobie w oczy. Każde z nas trzymało się kurczowo własnych myśli. W głowie powtarzałem jej wyznanie. Byłem rozdarty – między pragnieniem, by ją objąć, a potrzebą, by dać jej przestrzeń.

— Wiem, że nie o to prosiłaś — odezwałem się w końcu — ale ja nie umiem tak po prostu przestać być przy tobie.

— Nie proszę, żebyś dał sobie spokój – odpowiedziała po chwili. – Tylko nie stawiaj mnie w centrum swojego świata.

Te słowa były jak kubeł zimnej wody. Zrozumiałem, że muszę nauczyć się być obok, ale tak, by jednocześnie nie sprawiać jej bólu. Samemu stać się ostoją spokoju, kimś, do kogo będzie chciała wracać, a nie kolejnym ciężarem. Zatrzymałem się pod jej blokiem. Wysiadła, ale nie zamknęła drzwi od razu. Nachyliła się i dotknęła mojej dłoni.

— Dziękuję, że mnie wysłuchałeś — wyszeptała. — To już dużo.

Skinąłem tylko głową, nie ufając swojemu głosowi. Patrzyłem, jak wchodzi do klatki, a potem jej sylwetka znika za drzwiami. W samochodzie zostałem kompletnie sam – z pierścionkiem w kieszeni i niedokończonym pytaniem w głowie. Teraz przynajmniej znałem prawdę. I czułem, że zaczyna się coś nowego, choć jeszcze nie wiedziałem co.

Nie straciłem jej

Czasem wracam myślami na tamtą polanę. Widzę mokre liście, słyszę deszcz uderzający o kaptur, czuję ciężar pudełka w dłoni. I ten moment – gdy klęczę z pierścionkiem, a świat się nie zgadza na moje „zawsze”. Zastanawiam się, czy zrobiłbym coś inaczej. Może nie nalegałbym, nie planował wszystkiego z takim zapałem. Może zamiast oświadczyn powinienem zabrać ją na kawę i po prostu zapytać: „Czy jesteś szczęśliwa?”. Ale w głębi duszy wiem, że to niczego by nie zmieniło.

Lena nie potrzebowała ślubu, tylko ciszy. Spokoju. Przestrzeni, w której nikt nie oczekuje odpowiedzi. A ja przyszedłem z ważnym pytaniem, jakby ono mogło cokolwiek naprawić. Wróciłem tam kilka tygodni później, sam. Usiadłem na wilgotnym pniaku i patrzyłem na to samo niebo. Nie padało. Było cicho. I w tej ciszy zrozumiałem, że jej „nie” nie było końcem. Nie straciłem jej. Straciłem tylko złudzenie, że miłość można naprawić jednym gestem. Że sam pierścionek wystarczy, by odbudować to, co rozpadało się od miesięcy.

Nie wiem, co będzie dalej. Nie wiem, czy Lena wróci, czy kiedykolwiek jeszcze doczekam się jej „tak”. Ale wiem jedno – jeśli to się wydarzy, nie będę klęczał z pierścionkiem. Będę siedział obok niej, słuchał z uwagą każdego jej słowa i oddychał w tym samym rytmie. Bo czasem najpiękniejsze „tak” rodzi się z bardzo cichego „nie”.

Paweł, 34 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Zobacz także:


Reklama
Reklama
Reklama