„Zapisałam się na siłownię i szybko poczułam się jak bogini. Jednak wcale nie dlatego, że zrobiłam tam formę życia”
„Spojrzał na mnie, jakby już wiedział, że nie będzie łatwo. Stał przy stanowisku z ciężarami, ręce skrzyżowane na piersi, broda lekko uniesiona. Wysoki, dobrze zbudowany, ale bez tej napompowanej przesady”.

Były dni, kiedy nie wiedziałam, po co w ogóle wstaję z łóżka. Nie dlatego, że nie miałam pracy – miałam, i to dobrze płatną. Nie dlatego, że brakowało mi obowiązków – wręcz przeciwnie, korporacyjna rzeczywistość upychała mi kalendarz po brzegi, zostawiając tylko skrawki ciszy, które i tak zapełniałam myślami o nim. A raczej o tym, co po nas zostało.
Wpadłam w pustkę
Po siedmiu latach związku, z których trzy były męką, a ostatnie pół rokiem gasnących spojrzeń, wyszłam z relacji bez fanfar, bez wyjaśnień, bez sensu. On kogoś znalazł, ja – nikogo, nawet siebie nie znalazłam. Po prostu któregoś dnia jego koszule przestały wisieć obok moich, a ja nie miałam siły pytać, czemu tak się stało. Przestałam spać. W nocy patrzyłam w sufit, przeklinając ciszę. Rano wstawałam z opuchniętymi oczami i sztucznym uśmiechem.
– Jak się masz, Iza? – pytały koleżanki z pracy.
– Świetnie – odpowiadałam.
Byłam wypalona, pusta, spięta. Rano łapałam się na tym, że jedyne, na co czekam w ciągu dnia, to moment, gdy znowu będę mogła się położyć i zapomnieć o wszystkim. Ale i tak nie mogłam zasnąć.
Któregoś wieczoru otworzyłam przeglądarkę. Nie szukałam nowego hobby, nie miałam planu. Wpisałam: „siłownia blisko mnie”. Nie dlatego, że chciałam wyglądać lepiej, nie miałam na to siły. Również nie dlatego, że wierzyłam w zmiany – po prostu musiałam wyjść z mieszkania, z własnej głowy, z tej bezdennej pustki.
Chciałam coś zmienić
Najbliższa siłownia, czynna do 23:00, zajęcia z trenerem, plan dostosowany do indywidualnych potrzeb. Zarezerwowałam próbny trening. W klubie pachniało potem i ambicją. Muzyka dudniła w tle, a światła odbijały się w lustrzanych ścianach. Poczułam, jak miękną mi kolana. Wszystko we mnie krzyczało: „Uciekaj”. Ale zostałam. Za ladą recepcji siedział chłopak z tatuażami na przedramionach. Uśmiechnął się.
– Iza, tak? Trening próbny z Kubą.
Zanim powiedział „cześć”, spojrzał na mnie, jakby już wiedział, że nie będzie łatwo. Stał przy stanowisku z ciężarami, ręce skrzyżowane na piersi, broda lekko uniesiona. Wysoki, dobrze zbudowany, ale bez tej napompowanej przesady, którą tak często widywałam u bywalców takich miejsc. Spojrzał mi prosto w oczy.
– Kuba – przedstawił się krótko. – Gotowa?
Miałam wątpliwości
Rozejrzałam się. Wszędzie wokół ludzie w legginsach, topach, słuchawkach. Ja w rozciągniętym T-shircie i dresach, które kupiłam na szybko dzień wcześniej. Nagle poczułam się jak dziecko, które weszło nie do tej klasy.
– Nie wiem, czy to ma sens – powiedziałam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
– To wszystko ma sens. Tylko jeszcze nie wiesz jaki – odparł spokojnie.
Nie brzmiał jak facet, który mówi, żeby coś powiedzieć. Po prostu wiedział, co robi. Bez pocieszania, bez prób podlizywania się. Zaczął od rozgrzewki. Prowadził mnie krok po kroku, bez zbędnych komentarzy. Nie pytał o dietę, nie oceniał mojego tempa. Kiedy spociłam się po kilku minutach, podał mi ręcznik bez słowa. Przy pierwszej serii przysiadów skomentował krótko:
– Zablokowane biodra. Pracujesz przy biurku?
– Od dziesięciu lat – odparłam.
– To widać. Ale naprawimy.
Znał się na tym
Mówił to z takim spokojem, jakby naprawianie zablokowanych bioder było równie proste jak wymiana żarówki. Później dodał jeszcze kilka ćwiczeń na mobilność, a potem lekkie hantle. Nie odezwałam się przez cały ten czas. On też nie mówił wiele. Tylko konkret.
– Nie chcę wyglądać jak kulturystka – rzuciłam w którymś momencie.
– Nie będziesz – odparł, nawet nie patrząc na mnie. – Ale może przestaniesz się bać lustra.
Zdziwiło mnie, jak bardzo to zdanie mnie dotknęło. Bo trafił. Bałam się, nie tylko lustra, ale wszystkiego, co przypominało mi o tym, kim byłam kilka miesięcy wcześniej. Na koniec treningu podał mi grafik.
– Widzimy się w czwartek? – zapytał.
– Zobaczę, czy przeżyję jutro – odpowiedziałam. I ku mojemu zaskoczeniu, uśmiechnął się lekko.
Kiedy wyszłam z siłowni, nie czułam dumy ani euforii. Bolały mnie nogi, bolały mnie plecy, bolała mnie głowa. Ale coś mnie tam przyciągało – może po prostu fakt, że przez godzinę nie myślałam o tym, co straciłam.
Byłam zadowolona
Po kilku tygodniach zaczęłam chodzić tam regularnie, dwa, czasem trzy razy w tygodniu. Zawsze wieczorem, kiedy siłownia trochę pustoszała, a ja miałam wrażenie, że świat na zewnątrz zwalnia. Między seriami przysiadałam na ławce, łapiąc oddech. Kuba wtedy mówił więcej. Opowiadał o pracy – że kiedyś miał zapał, ale korpo-siłownie wypalają, że klient za klientem, bez sensu, bez relacji. A potem pytał mnie o moją.
– I co? Korporacja jeszcze stoi? – rzucił raz z lekkim uśmiechem.
– Stoi. Ale ja już nie bardzo.
Patrzył wtedy na mnie przez chwilę, bez litości, bez komentarzy. Po prostu słuchał.
– Nie zawsze trzeba być silnym. Czasem trzeba wiedzieć, kiedy odpuścić.
– A jeśli nie wiem, jak to się robi?
– To się nauczysz. Od czegoś trzeba zacząć.
Zaczęłam czekać na te treningi. Nie dla wyników, a dla tego, jak się przy nim czułam – spokojniej, mniej obco. Czasem wysyłał mi wiadomości: „Będziesz dziś?”. Innym razem: „Jak ci minął dzień?”. Zwykłe pytania, ale zaczęły mieć znaczenie.
Wkręciłam się
Po jednym z treningów nie miałam ochoty wracać do domu. Kuba rzucił mimochodem:
– Zrobiłaś dziś kawał dobrej roboty.
Nie odpowiedziałam od razu. Zamiast tego wahałam się, czy powiedzieć to, co od kilku dni krążyło mi po głowie.
– Wypiłbyś ze mną kawę? – zapytałam szybko, jakbym się bała, że się rozmyślę.
Wiedziałam, że zwykle nie spotyka się z klientkami i że ten moment może coś zepsuć. Mimo to zgodził się. Poszliśmy do małej kawiarni niedaleko siłowni. Patrzył mi w oczy, jakby nagle zobaczył mnie po raz pierwszy.
Mówiłam o pracy, o tym, że nie wiem, czy mam jeszcze siłę walczyć, że w związku przez lata udawałam, że wszystko jest dobrze, żeby nie musieć niczego zmieniać. On podzielił się swoim doświadczeniem – mówił, że też kiedyś chciał udowodnić wszystkim, że da radę, ale w którymś momencie po prostu przestał czuć sens.
Zostaliśmy razem
Od tamtego spotkania minął rok, szybciej, niż się spodziewałam. Moje mieszkanie wciąż było to samo, ale życie już nie. Rzuciłam korporację, bez dramatów, bez spektakularnego wyjścia. Po prostu przestałam się bać, że bez tego świata nie istnieję. Kuba też zrezygnował z bezimiennych klientów, z planów treningowych pisanych na kolanie. Wspólnie otworzyliśmy małe studio.
To nie była wielka przestrzeń. Kilka mat, kilka sztang, prosty wystrój, zapach kawy z ekspresu. Ale była nasza. Ja robiłam grafik, on prowadził treningi. Uczyliśmy się wszystkiego od zera. Finansów, reklamy, cierpliwości. Baliśmy się, ale byliśmy razem.
Rodzina nie była zachwycona. Moja mama pytała:
– I co teraz? Nie boisz się, że nie wypali?
Znajomi Kuby śmiali się, że odchodzi z sieciówki, gdzie miał stabilne pieniądze. Nie umieli zrozumieć, że stabilność nie zawsze oznacza spokój.
Ufałam mu
– A jeśli to się nie uda? – zapytałam go pewnego wieczoru, gdy znów przeliczałam rachunki.
– To będziemy próbować dalej. Razem – odpowiedział, a ja nie bałam się tej jego pewności.
Spojrzałam na niego, na jego zmęczoną twarz, dłonie ubrudzone kredą z drążka, i pomyślałam: „nigdy nie sądziłam, że właśnie tak będzie wyglądać moje «razem»”.
– Nigdy nie myślałam, że to właśnie z tobą… – zaczęłam.
– Zaczęło się od ciężarów – przerwał mi. – Ale najwięcej unieśliśmy razem.
I wtedy zrozumiałam, że nie chodzi już o siłę mięśni, ale o siłę, która rodzi się wtedy, gdy ktoś trzyma cię za rękę, kiedy samemu już nie masz siły iść dalej.
Iza, 39 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Całą emeryturę i oszczędności oddałam córce. Przez ich pazerność zamiast w podróż marzeń, pojadę do domu starców”
- „Chce mi się płakać, bo na starość zostałam sama. Dla dzieci jestem balastem, a wnuki widzą tylko moją emeryturę”
- „Zajęłam się wnuczką, bo liczyłam, że córka dołoży się do mojej emerytury. Za dziękuję chleba nie kupię”

