„Zapisałam córkę do żłobka, bo chciałam wrócić do pracy. Od teściowej usłyszałam, że tylko wyrodna matka tak robi”
„Byłam rozdarta. Nie chciałam rezygnować z pracy, z siebie, z niezależności. Ale czułam też, że każdego dnia podcinane są mi skrzydła. Moja samoocena leżała na podłodze. Miałam wrażenie, że muszę być matką idealną”.

- Redakcja
Bycie matką to najpiękniejsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała, ale też najbardziej wyczerpująca. Kiedy po pół roku macierzyńskiego wracałam do pracy, miałam w głowie mętlik. Z jednej strony cieszyłam się, że znów stanę się, tą, która zarabia własne pieniądze i nie rozmawia przez cały dzień tylko o pieluchach i zupkach. Z drugiej – serce mi się krajało, gdy zostawiałam małą Hanię rano i wiedziałam, że zobaczę ją dopiero po siedemnastej. Codziennie łzy napływały mi do oczu, kiedy zamykałam drzwi za sobą.
Wypominała mi to
Teściowa od początku była przeciwna mojemu powrotowi do pracy. „Dziecko porzuca się dla kariery?”, „Matka powinna być z dzieckiem, a nie w biurze”, „Zobaczysz, zapłacisz za to kiedyś” – słyszałam to codziennie. Czasem rzucała te słowa niby mimochodem, innym razem wprost, z wyrzutem i wzrokiem pełnym dezaprobaty. Każdy jej komentarz był jak kolec.
Byłam rozdarta. Nie chciałam rezygnować z pracy, z siebie, z niezależności. Ale czułam też, że każdego dnia podcinane są mi skrzydła. Moja samoocena leżała na podłodze. Miałam wrażenie, że muszę być matką idealną, zawsze uśmiechniętą, zawsze wdzięczną, zawsze wypoczętą – a przecież nikt nie widział, jak bardzo byłam zmęczona, jak bardzo chciałam, żeby ktoś mnie po prostu zrozumiał.
– Gdybyś naprawdę kochała swoją córkę, nie oddawałabyś jej obcym! – wrzasnęła któregoś dnia teściowa.
– Może powinna się mama sama zająć wnuczką, skoro wszystko wie najlepiej? – odpowiedziałam. Czułam, że jeśli dam się sprowokować, popłynę.
– Ja już swoje dzieci wychowałam, teraz twoja kolej.
Poczułam, jak cała się trzęsę. Złość we mnie buzowała, ale obok niej była też niemoc. Czy naprawdę nikt nie rozumiał, że robię, co mogę? Że czasem jestem tak zmęczona, że zasypiam przy kolacji?
Byłam wściekła
Wyszłam do łazienki, żeby nie wybuchnąć. Zamknęłam się na chwilę i po prostu stałam, patrząc w lustro. Obca kobieta patrzyła na mnie zmęczonymi oczami. Chciałam tylko, żeby ktoś powiedział mi: „Robisz, co możesz. Jesteś wystarczająco dobrą mamą”. Ale jedyne, co słyszałam, to że jestem leniwa i egoistyczna.
Następnego ranka, gdy szykowałam się do pracy, teściowa zerkała na mnie pogardliwym wzrokiem. Z jakiegoś powodu jej spojrzenie drażniło mnie bardziej niż zwykle. Kiedy sięgnęłam po klucze do auta, odezwała się.
– I co, znowu cały dzień cię nie będzie?
Wzięłam głęboki oddech, odwróciłam się do niej i po raz pierwszy od dawna nie starałam się być grzeczna.
– Może w takim razie mama się zajmie Hanią cały dzień.
Zaskoczyłam ją, to było widać. Przez chwilę milczała, a potem z lekkim uśmiechem uniosła brwi.
– Jeszcze ci pokażę, na czym polega wychowanie dziecka.
– W takim razie jutro mama ją bierze – powiedziałam spokojnie.
– Proszę bardzo – odparła z nieco zbyt pewnym tonem. – Przynajmniej zobaczysz, że można się zająć dzieckiem i nie narzekać.
Wymyśliłam plan
Skinęłam głową i wyszłam z kuchni. Z jednej strony czułam ulgę, że w końcu powiedziałam, co myślę, że przestałam się kajać i tłumaczyć. Ale zaraz potem pojawił się lęk. Czy to była dobra decyzja? Czy Hania będzie bezpieczna, czy teściowa sobie poradzi?
Jechałam do pracy z tysiącem myśli w głowie. Starałam się nie rozmyślać, ale wracało to do mnie raz za razem. A co, jeśli Hania się popłacze? Jeśli będzie chciała do mnie? Teściowa na pewno uzna to za kolejne potwierdzenie, że jestem złą matką. Z drugiej strony – jeśli naprawdę chce mnie oceniać, niech sama spróbuje. Niech zobaczy, jak wygląda dzień z maluchem. Bez przerw, bez wytchnienia, bez możliwości ucieczki.
Następnego dnia wstałam wcześniej niż zwykle. Hania jeszcze spała, a ja z duszą na ramieniu przygotowywałam jej śniadanie, ciuszki, ulubioną zabawkę. Miałam wrażenie, że zostawiam instrukcję obsługi dziecka, jakby teściowa nie miała już za sobą wychowania dwójki własnych. Ale różnica była taka, że to było moje dziecko, moja Hania.
Kiedy teściowa weszła do kuchni, zerknęła na stół pełen przygotowanych rzeczy i skrzywiła się lekko.
– Przesadzasz – mruknęła. – Nie potrzeba aż tylu rzeczy na jeden dzień.
Nic nie odpowiedziałam. Pocałowałam śpiącą jeszcze córeczkę w czoło, powiedziałam, że mama wróci jak najszybciej, i wyszłam. Serce miałam ściśnięte, ale nie pokazałam tego. W samochodzie łzy napłynęły mi do oczu, choć przecież sama ten dzień zaproponowałam.
Dostała nauczkę
W pracy nie potrafiłam się skupić, każda godzina dłużyła się niemiłosiernie. Zastanawiałam się, czy Hania zjadła śniadanie, czy się bawi, czy teściowa zdołała ją uśpić. Co chwilę zerkałam na telefon, ale nie było żadnej wiadomości. To jeszcze bardziej mnie niepokoiło.
Kiedy wróciłam do domu, panowała cisza. Weszłam powoli do mieszkania i już w przedpokoju poczułam, że coś jest nie tak. Na podłodze leżały porozrzucane zabawki, a z salonu dobiegał cichy płacz. Zamarłam. W progu stanęłam i zobaczyłam teściową siedzącą na kanapie, z Hanią wtuloną w ramię. Mała łkała, a teściowa patrzyła w pustkę. Jej oczy były czerwone, włosy potargane, bluzka ubrudzona kaszką. Przypominała kogoś, kto właśnie przeszedł przez coś znacznie trudniejszego niż się spodziewał.
– Coś się stało? – zapytałam ostrożnie.
Teściowa nie odpowiedziała. Spojrzała na mnie i spuściła głowę. Nie było w niej nic z tej surowej, nieomylnej kobiety. Była tylko zmęczoną babcią, która zderzyła się z rzeczywistością.
– To nie takie proste, prawda? – powiedziałam cicho.
Nie odpowiedziała, ale nie musiała. Milczenie było głośniejsze niż wszystkie jej wcześniejsze zarzuty. Stałam chwilę, patrząc na nią i na moją córkę, i czułam, że właśnie coś się zmieniło. Nie była już taka pewna siebie.
Zmieniła się
Nie zamieniłyśmy tego dnia ani jednego słowa o tym, co się wydarzyło, ale coś się między nami przełamało. Być może to była cena, którą musiała zapłacić za swoją pewność siebie – jedna doba sam na sam z wnuczką, bez taryfy ulgowej.
Ja też się zmieniłam. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że mam prawo do swojej decyzji. Że nie muszę się tłumaczyć z każdej godziny spędzonej poza domem. Czułam się silniejsza. Jakby ktoś przywrócił mi moje własne życie.
Wiedziałam, że nie będziemy nagle najlepszymi przyjaciółkami. Wciąż dzieliły nas różnice, lata, podejście do życia. Ale tamtego dnia między nami pojawił się szacunek. Cichy, ostrożny, ale prawdziwy. Czasami myślę o tym, jak łatwo kobiety potrafią się nawzajem osądzać.
Matki, babki wnuczki – zamiast wspierać się w tej trudnej roli, rzucamy sobie nawzajem kamienie pod nogi. Teściowa przez wiele miesięcy patrzyła na mnie jak na kogoś, kto nie radzi sobie z tym, co przecież powinno być naturalne. A ja patrzyłam na nią jak na surową sędzinę, która tylko czeka na moje potknięcie. Żadna z nas nie miała racji. Ale żadna też nie była zupełnie bez winy.
Ewelina, 30 lat
Czytaj także:
- „Wpuściłam współlokatora do domu i serca. Chciałam z nim dzielić nie tylko kuchnię, a teraz płaczę sama przy stole”
- „Kupiłam ruinę w Bieszczadach i zrobiłam z niej dom weselny. Niedawno z sufitu zwisały pajęczyny, a dziś ślubne balony”
- „Mąż kupił mi blender na rocznicę ślubu. Jeszcze jeden taki prezent, a szybko się wymiksuję z tego małżeństwa”

