„Zamówiliśmy nowy pomnik na Wszystkich Świętych dla dziadków. Gdy zobaczyłam go na cmentarzu, rozpętało się piekło”
„– Aneta, ja się jeszcze zastanowiłam. Ten cytat... niech będzie inny. Może psalm 23? To bardziej klasyczne – marudziła ciotka. Następnego dnia SMS od wujka Wiesława ze zmianą koloru granitu. A wieczorem mama prosiła o zmianę czcionki”.

- Redakcja
Gdybyście zapytali moją rodzinę, jak się dogadujemy, pewnie usłyszelibyście chóralne: „bardzo dobrze!”. I może rzeczywiście, przy świątecznym stole, z makowcem w ustach i barszczem w miskach, dajemy radę udawać zgraną ekipę. Ale pod tą warstwą uprzejmości i zdawkowych uśmiechów buzują niewypowiedziane pretensje, żale i święte przekonanie, że „to ja wiem lepiej”.
W tym roku Wszystkich Świętych miało wyglądać inaczej. Zbliżała się rocznica śmierci mojej babci i w końcu wszyscy zgodziliśmy się co do jednego: czas wymienić stary, popękany pomnik. Litery się starły, płyta się rozwarstwiła, a krzyż przechylił się, jakby sam miał dość bycia ozdobą tej rodzinnej mogiły.
To ja zostałam wskazana jako osoba kontaktowa do firmy kamieniarskiej. Wnuczka, ale jednocześnie „ta racjonalna”, „co się zna na komputerach” i „która ma czas zadzwonić”. Mama powiedziała wtedy coś, co później miało brzmieć jak proroctwo:
– Tylko błagam, niech to nie będzie kolejna rodzinna wojna o... kolor granitu.
– Mamo, przecież to tylko nagrobek – westchnęłam.
– W tej rodzinie? To „aż” nagrobek – odparła i odstawiła kubek herbaty z westchnieniem.
Wkrótce zaczęła się nasza wielka, rodzinno-nagrobkowa epopeja.
Zaczęło się od napisów
Spotkaliśmy się u cioci Haliny. Zawsze u niej, bo „ma największy salon” i „można usiąść przy stole jak ludzie”. Ja podejrzewam, że po prostu lubi mieć wszystkich na oku, jak generał przed bitwą.
Na stole królował sernik i talerz z pokrojoną w plasterki suchą kiełbasą. Wujek Wiesiek już siedział i przeglądał jakieś ulotki z zakładów kamieniarskich. Mama zerkała na mnie z kąta, jakby chciała powiedzieć: „Anetka, pilnuj, żeby nie było awantury”. A ciotka Halina rozłożyła papiery i zaczęła z przytupem:
– Ja przygotowałam projekt. Taki... godny. Ciemny granit, krzyż z wykuciem i cytat z Pisma. Psalmy zawsze były babci bliskie.
– A nie lepiej bez cytatu? – przerwał wujek Wiesław. – To przecież nie tablica pamiątkowa. Ma być schludnie, elegancko. Nie robimy mauzoleum.
– Wiesz, Wiesiek, nie każdy lubi minimalistyczne pomniki rodem z PRL-u – odpaliła ciotka z przekąsem.
– A może coś ciepłego? – wtrąciła nieśmiało mama. – Może cytat o rodzinie? O miłości?
– Cytat o miłości?! – ciotka Halina prawie się zakrztusiła. – Anetko, czy ty to słyszysz? Grobowiec jak walentynka?
– Może wystarczy, że będą ich imiona i daty? – rzuciłam, próbując ratować sytuację. – Przecież to ma być miejsce pamięci, a nie pole bitwy.
Halina spojrzała na mnie, jakbym właśnie zaproponowała zdjęcie krzyża i postawienie wiatraka.
– Dziadek był człowiekiem wierzącym – powiedziała chłodno. – A babcia codziennie odmawiała różaniec. Należy im się cytat z Pisma.
– A może po prostu uzgodnimy coś wspólnie? – zaproponowałam. – Niech każdy powie, co jest dla niego ważne. Wybierzemy to, co łączy, nie dzieli.
Zapadła cisza. Patrzyli na siebie, jakby właśnie się zorientowali, że nikt tu nie chce ustąpić nawet na krok. Miałam ochotę wyjść. Po co mi to było? Ale potem zobaczyłam zdjęcie dziadków na komodzie – z uśmiechami jak zawsze, spokojni, razem.
– To pomnik dziadków, nie waszych ambicji – powiedziałam cicho, ale stanowczo.
Nikt nic nie odpowiedział. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że to był dopiero początek.
Każdy chciał coś zmienić
Po tamtym spotkaniu, ku mojemu zaskoczeniu, udało się coś ustalić. Było kilka dni względnego spokoju. Wspólnie wybraliśmy czarny granit, proste liternictwo i cytat: „Miłość nigdy nie ustaje”. Mama była wzruszona, Halina niechętnie, ale kiwnęła głową, a Wiesław mruknął, że „może być”.
Zgłosiłam projekt do zakładu kamieniarskiego. Pan Sylwester przyjął zamówienie z profesjonalnym spokojem.
– Proszę się nie martwić, pani Aneto. Do końca miesiąca zdążymy, wszystko zapisane. Tu ma pani szkic – pokazał mi kartkę z komputerowym projektem. – A tu formularz zatwierdzający.
Podpisałam. I wtedy zaczęło się piekło. Najpierw zadzwoniła Halina.
– Aneta, ja się jeszcze zastanowiłam. Ten cytat... niech będzie inny. Psalm 23: „Choćbym chodził ciemną doliną...”. To bardziej klasyczne. Babcia kochała psalmy, przecież wiesz.
Następnego dnia – SMS od Wiesława. „Cześć. Nie chcę się wtrącać, ale czarny granit to przesada. Szary wygląda lżej. Przesyłam link. Można jeszcze zmienić?”.
A wieczorem, mama. Zawstydzona.
– Anetko, przepraszam cię, ale ta czcionka... może jakaś bardziej delikatna? Taka... jak z zaproszenia ślubnego?
Trzymałam telefon jak granat bez zawleczki. Zadzwoniłam do pana Sylwestra.
– Dzień dobry. Ja wiem, że to nieprofesjonalne, ale... czy można jeszcze wprowadzić poprawki?
Z drugiej strony słuchawki zawisła cisza. W końcu usłyszałam:
– Proszę pani, my już nie wiemy, co mamy robić. Mamy pięć wersji. Która obowiązuje?
– Ta, co wysłałam... pierwsza. Ta podpisana. Tylko... z cytatem Haliny? I czcionką mamy? I kolorem Wiesława?
– Pani Aneto, błagam. My naprawdę chcemy dobrze. Ale to się robi kabaret. Za chwilę państwo się będą kłócić o kształt przecinka.
Wróciłam do mieszkania i usiadłam w ciemności. Bez światła. Bez dźwięku. Patrzyłam w ścianę, jakby tam miała się nagle pojawić wizja idealnego pomnika. W głowie dudniła mi jedna myśl: „To się nie uda. To się po prostu nie uda”.
Wszystko się pomieszało
1 listopada. Cmentarz był pełen świateł i zapachu wosku, a ludzie szeptali między grobami, jakby bali się obudzić tych, co śpią pod marmurem.
Przyszłam wcześnie z rana. Chciałam mieć chwilę dla siebie, zanim zjawią się wszyscy. Kiedy podeszłam do grobu dziadków, zamarłam. Pomnik już stał. Był… jasnoszary. Nie czarny. Nie elegancki. Nie „klasyczny”. Szary jak beton, zimny jak listopadowe niebo. Krzyż był, ale inny niż ustaliliśmy. Litery wygięte w jakąś pochyłą, staroświecką kursywę, a cytat... „Miłość silniejsza niż śmierć”. Stanęłam jak wryta. To nie był cytat Haliny. Nie był też cytat z uzgodnionego projektu. Nie był niczyj. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Usłyszałam za sobą kroki. Mama. Halina. Wiesiek. Stali w milczeniu przez moment. Potem Halina zrobiła pół kroku do przodu.
– Co to ma być?
Głos miała spokojny. Ale ja znałam ten ton. To był głos tuż przed wybuchem.
– Co to, do cholery, ma być?! – powtórzyła głośniej.
– Ja tego nie zatwierdzałem – rzucił Wiesław, wkładając ręce do kieszeni. – Kto to wymyślił?
– To nie nasza czcionka! – jęknęła mama. – I nie nasz kolor...
– Co tu robi taki cytat?! Kto to zmienił?! – Halina już krzyczała.
– Nikt. To... zakład chyba... pomylił – wyjąkałam, choć wiedziałam, że to nie do końca prawda. Przecież to my wszystko pomieszaliśmy. My, ze swoimi zmianami, „drobiazgami”, „tylko detale, tylko jeszcze jedno”.
– Aneta! – Halina odwróciła się do mnie jak do kata. – Ty to prowadziłaś. Ty podpisywałaś!
– Ale wszyscy ciągle coś zmienialiście! – wybuchnęłam. – Nie dało się was zadowolić! Każdy chciał coś innego. A ja? Ja miałam z tego cyrku zrobić symfonię?!
– Nie migaj się! – Halina syknęła. – Ty to zniszczyłaś! Zawaliłaś sprawę!
– Może wszyscy zniszczyliśmy! – krzyknęłam. – Jak nie potraficie się zgodzić, bo wam bardziej zależy na racji niż na pamięci!
Ludzie zaczęli się oglądać. Szli z chryzantemami i zniczami, a my staliśmy między grobami i darliśmy się, jakbyśmy przyszli na awanturę, nie na ciche wspomnienie.
Wiesiek odszedł pierwszy. Bez słowa. Ciotka Halina jeszcze coś syknęła, mama miała łzy w oczach. Ja zostałam. Stałam i patrzyłam na ten dziwny pomnik – szary, obcy, jakby dla innych ludzi. W głowie miałam jedno zdanie: „Miłość silniejsza niż śmierć”. Może i tak. Ale rodzinna niezgoda… była silniejsza niż zdrowy rozsądek.
Pomnik wyszedł taki jak my
Wieczorem usiadłyśmy z mamą przy herbacie. Kuchnia była cicha, zaparowana. Lampa nad stołem rzucała miękkie światło, a dźwięk łyżeczki stukającej o kubek wydawał się głośniejszy niż powinien. Mama milczała przez długi czas. W końcu westchnęła i odezwała się cicho:
– Wiesz… Może to i lepiej, że tak wyszło.
Popatrzyłam na nią z niedowierzaniem.
– Lepiej? Mamo, ten pomnik wygląda, jakby go ktoś wylosował z katalogu. Nic w nim nie jest nasze. Nawet cytat!
– Właśnie – odpowiedziała gorzko. – Taki nijaki, chaotyczny, niepasujący. W sam raz do tej rodziny.
Zaskoczyła mnie tym, jak bardzo się z nią zgodziłam.
– Babcia i dziadek kochali nas wszystkich – powiedziałam cicho. – I Halinę, i Wiesława, i ciebie. Nawet jak się kłóciliście, nigdy się na was nie obrażali. Pamiętasz, jak babcia mówiła: „Nie ważne, kto ma rację. Ważne, kto pierwszy ugotuje rosół”?
Mama się uśmiechnęła przez łzy.
– Zawsze wygrywała, bo nikt nie gotował rosołu jak ona.
– Może właśnie to nas zgubiło – powiedziałam. – Myśleliśmy, że możemy coś zrobić razem jak dawniej. Ale już dawno nie jesteśmy razem. Każdy żyje swoim życiem i tylko na cmentarzu próbujemy udawać rodzinę.
Mama spojrzała na mnie długo, a potem powiedziała:
– A może nie udajemy. Może właśnie to jest rodzina – pełna różnic, ścierająca się, ale mimo wszystko przychodząca razem na cmentarz. Chociażby po to, żeby się pokłócić.
Zamilkłyśmy. Ja patrzyłam na parującą herbatę, a ona na pusty fotel po babci. Kiedyś siedziała tam codziennie, z robótką w ręku i wiecznymi dobrymi radami.
– A dziadkowie… Myślisz, że byliby zawiedzeni? – zapytałam cicho.
Mama się zawahała, potem wzruszyła ramionami.
– Może tak. A może by się tylko zaśmiali. I powiedzieli: „Zawsze było z nimi pod górkę”.
Śmiałyśmy się wtedy razem, gorzko i cicho. Tego wieczoru nie było już pretensji. Nie było planów na nowy pomnik. Została tylko herbata, wspomnienia i świadomość, że czasem nawet najgłębsza miłość nie wystarcza, by ludzie się zrozumieli.
Zostało tak na zawsze
Kilka dni po Wszystkich Świętych wróciłam na cmentarz. Sama. Było wcześnie rano, zimno, ale sucho. Groby wyglądały spokojniej bez tłumu, jakby i one miały prawo odetchnąć. Przyniosłam tylko jeden znicz – w kolorze bursztynowym, taki, jakie lubiła babcia.
Stałam przed pomnikiem, patrząc na wszystko to, co nie wyszło. Jasnoszary kamień. Pochyłe litery. Cytat, który wybrał chyba przypadek albo znużony kamieniarz. Wbrew wszystkiemu – był piękny w swojej niedoskonałości. Nie pasował do żadnej z wizji, ale może dlatego pasował do nas wszystkich po trochu.
„Miłość silniejsza niż śmierć”. Zaskakujące, jak jedno zdanie może wybrzmieć inaczej, kiedy nikt nie krzyczy wokół. Może rzeczywiście było coś prawdziwego w tych słowach. Może ta miłość, z której powstaliśmy – dzieci, wnuki, kłótliwe i dumne – była jedynym trwałym spoiwem.
Nic już nie da się zmienić. Nie zamówimy nowego nagrobka. Nie ustalimy nowego cytatu. Nie wrócimy do tych rozmów. Każdy z nas wrócił do swojej części życia, zawiedziony, zły albo zrezygnowany. Zostałam tylko ja – z zimnymi dłońmi w kieszeniach płaszcza i cichym pytaniem w głowie: czy za rok znowu przyjdą? Czy jeszcze się zbierzemy przy tym pomniku, czy może już nie? Ten pomnik jest jak pomnik nas samych. Pełen zmian w ostatniej chwili, zlepiony z kompromisów, których nie było. Niedoskonały. Ale trwały. Położyłam dłoń na zimnym granicie.
– Babciu, dziadku… przepraszam. Za wszystko.
Potem odeszłam powoli, zostawiając za sobą grób, cytat i rodzinę, która choć pęknięta, ciągle jeszcze miała jedno wspólne miejsce.
Aneta, 30 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Mama kazała mi kupić najtańsze chryzantemy i znicze. Było mi wstyd za jej skąpstwo, póki nie poznałam prawdy”
- „Ktoś zapalił znicz i zostawił karteczkę na grobie mojej żony. Zatkało mnie, gdy odkryłem, kto ją odwiedza”
- „Na grobie mojego męża ktoś zostawiał jedną różę. Teściowa wmawiała mi, że to jego kochanka, ale prawda była inna”

