„Zamówiłam świąteczny catering dla całej rodziny. Teściowa pluła wszystkim po kolei, więc ją wyrzuciłam za drzwi”
„Barbara wzięła łyżeczkę. Nabrała kawałek i teatralnie włożyła do ust. Przeżuła. Raz. Dwa. I wtedy... splunęła do talerza. Nie ukradkiem. Nie dyskretnie. Po prostu – ostentacyjnie wypluła pasztet z pełną pogardą i teatralnym obrzydzeniem”.

W tym roku miało być inaczej. Święta bez gonitwy, bez bólu kręgosłupa i bez płaczu nad przypalonym barszczem. Miało być spokojnie, cicho, wręcz... magicznie.
Zamówiłam catering. Tak po prostu. Kliknęłam "Zamów" na stronie z obłędnie wyglądającymi zdjęciami świątecznych potraw i poczułam ulgę, jakiej nie czułam od lat.
– Naprawdę nie będziesz robić pierogów? – zapytał Michał, mój mąż, z miną, jakby właśnie dowiedział się, że zamknęli jego ulubiony bar mleczny.
– Nie – odpowiedziałam, spokojnie popijając kawę. – Wiesz, co robiłam rok temu 23 grudnia o drugiej w nocy? Stałam przy kuchence i sklejałam ostatnią partię uszek. Pamiętasz, co robiłam o piątej rano? Szorowałam przypalony gar po bigosie. A o ósmej płakałam, bo nie miałam siły na Wigilię.
– No tak, ale... – Michał zerknął na mnie niepewnie. – A co powie twoja mama?
– Moja mama powie: „Wreszcie!” A twoja... – zrobiłam krótką pauzę – Twoja mama pewnie uzna to za zniszczenie tradycji i całych świąt.
– Powie, co zawsze, ale jakoś to będzie – westchnął Michał. Wiedział, że nie wygra.
Bo prawda była taka: miałam dosyć. Dosyć lepienia pierogów, dosyć odgrzewania karpia w kuchni, kiedy wszyscy śpiewali kolędy w salonie. Dosyć bolących dłoni od ścierania buraków i wybuchów złości, bo coś znów się przypaliło. Chciałam odpocząć. Chciałam cieszyć się świętami. I miałam nadzieję, że może – tylko może – teściowa się opanuje. Ale już wtedy w duchu wiedziałam, że to było zbyt piękne, żeby mogło się udać.
Od razu usłyszałam pretensje
Pierwsi goście zaczęli schodzić się około siedemnastej. Michał witał ich w swetrze z reniferem, dzieci piszczały z radości, a ja z dumą stawiałam na stół pachnące potrawy z cateringu, które wyglądały dokładnie tak, jak na zdjęciach. W kuchni panował porządek, nic nie bulgotało, nic nie pryskało, ja byłam umalowana, uśmiechnięta, w sukience – jak człowiek.
I wtedy zadzwonił dzwonek.
– Idź, to twoja mama – rzuciłam do Michała, udając spokój. W duchu modliłam się, żeby może... zaniemogła? Zgubiła drogę?
Oczywiście nie.
– Wesołych świąt – rzuciła Barbara tonem, który sugerował, że właśnie dowiedziała się, że ma raka.
Weszła, rozejrzała się i zmarszczyła nos.
– Nie pachnie bigosem – mruknęła. – Ani barszczem. U mnie to od progu czuć święta. U was... hmmm.
– Wszystko już gotowe – powiedziałam z uśmiechem, wskazując stół.
– Gotowe? Tak po prostu? – Teściowa spojrzała na karpia, którego przywiózł catering. – A to? Czy ktoś go w ogóle smażył?
– Zamówiliśmy jedzenie – odezwał się Michał zbyt cicho.
Barbara zacisnęła usta.
– Catering?! Czyli nikt nie gotował? – Spojrzała na mnie jak na zdrajczynię narodu. – To co to za święta?
Chciałam odpowiedzieć, ale przerwał mi dźwięk sms-a. Firma cateringowa życzyła wesołych świąt. Śmieszne. Jeszcze nie wiedzieli, jak bardzo się pomylili.
Teściowa wybrzydzała
Usiedliśmy do stołu. Był pięknie nakryty – białe talerze, lniany obrus, świeczki pachnące cynamonem. Dzieci nuciły kolędy pod nosem, Michał zajął się nalewaniem barszczu, a ja podawałam pierogi. Wreszcie miałam chwilę, żeby usiąść i cieszyć się kolacją. No... prawie.
– A te pierogi to z czym? – zapytała Barbara podejrzliwie, trzymając jeden na widelcu jak obiekt laboratoryjny.
– Z kapustą i grzybami. Tradycyjne – odpowiedziałam z uśmiechem.
– Tradycyjne to się robi samemu, a nie zamawia od obcych – mruknęła i włożyła pieroga do ust.
Przeżuła dwa razy. I wtedy to się zaczęło.
– Boże... – jęknęła, odkładając widelec. – Twarde jak podeszwa. Czuć, że nie twoje.
Zrobiło się niezręcznie. Goście spuścili wzrok w talerze, Michał szybko zmienił temat.
– Mamo, spróbuj barszczu, jest naprawdę pyszny. Ma taki domowy smak…
– Domowy? – Barbara zamieszała łyżką. – Michał, ty wiesz, że moja matka miała przepis na barszcz, który robiła przez trzy dni? A tu co? To pewnie z proszku, co?
– Mamo, wystarczy – powiedział cicho Michał.
– A niby co? Mam udawać, że to jest jedzenie? Dzieciom chcesz to dać? Może pies by zjadł, ale nie moje wnuki!
– Mamo!
– Może zróbmy przerwę? – wtrąciła się siostra Michała, zerkając nerwowo na babcię, która wciąż milczała.
A ja siedziałam jak wmurowana. Zaciskałam palce na serwetce i tylko powtarzałam w głowie: „To miały być spokojne święta… To miały być spokojne święta…” Jeszcze nie wiedziałam, że to dopiero początek.
To było podłe
Była może połowa kolacji, kiedy sięgnęłam po pasztet z żurawiną – pięknie udekorowany, pachnący, idealny. Postawiłam go przed teściową z nadzieją, że może... może tym razem zamilknie.
– Pasztet? – uniosła brew. – A z czego to niby?
– To pasztet z kaczki – powiedziałam spokojnie. – Bardzo dobry. Spróbuj.
Barbara wzięła łyżeczkę. Nabrała kawałek i teatralnie włożyła do ust. Przeżuła. Raz. Dwa. I wtedy... splunęła do talerza. Nie ukradkiem. Nie dyskretnie. Po prostu – ostentacyjnie wypluła pasztet z pełną pogardą i teatralnym obrzydzeniem.
– Tym to się nawet udławić nie da – wycedziła.
Zamarło wszystko. Łyżki zawisły w powietrzu, dzieci spojrzały na mnie z przestrachem. Siostra Michała aż się zakrztusiła.
– Mamo, co ty wyprawiasz?! – wrzasnął Michał i zerwał się z krzesła.
– Ratuję wasze żołądki! – odpowiedziała z triumfem Barbara. – Przecież to skandal! Kto normalny zamawia gotowe żarcie na Wigilię?!
Wstałam. I zanim zdążyłam się zastanowić, co robię, krzyknęłam:
– Wyjdź. Po prostu wyjdź z mojego domu.
Barbara zbladła. Michał spojrzał na mnie, potem na matkę.
– Mamo, dość. Przesadziłaś.
– Wy mnie wyrzucacie?! W Wigilię?! Po tym wszystkim, co dla was zrobiłam?!
– Zamknij za sobą drzwi – powiedziałam. – Mam dość na dzisiaj.
Barbara spojrzała na mnie jak na obcą. Wzięła torebkę i wyszła, zatrzaskując drzwi z hukiem.
Mąż przepraszał za swoją matkę
Goście rozjechali się szybciej, niż planowali. Każdy z uśmiechem, ale i ulgą. „Dziękujemy za wszystko, było naprawdę... wyjątkowo” – powiedziała siostra Michała, delikatnie ściskając moją dłoń. Wyjątkowo – to akurat prawda.
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami. Poczułam, jak całe napięcie schodzi ze mnie. Michał stał w przedpokoju, z rękami w kieszeniach, jakby nie wiedział, co robić.
– Przepraszam – powiedział po chwili. – Nie powinno to tak wyglądać.
– Nie powinna się tu w ogóle pojawiać – syknęłam.
Poszłam do kuchni. Prawie nietknięty stół, pełne półmiski. Świąteczny obrus, plama z barszczu na rogu. Zaczęłam składać talerze. Ręce mi się trzęsły. Michał wszedł za mną.
– Pomóc?
– Już po wszystkim, Michał. Już nie trzeba.
Nie odpowiedział. Tylko stał, w tym głupim swetrze z reniferem, który teraz wydawał się śmieszny aż do bólu.
– Już nigdy nie zaproszę twojej matki – powiedziałam w końcu, nie patrząc na niego. – Nigdy.
– To moja matka – zaczął.
– Ale to mój dom. I ja mam już dość udawania, że wszystko jest w porządku. Nie jest. Ona mnie nie lubi, Michał. Nienawidzi mnie.
– Wiem – odpowiedział cicho. – Ale to było nie do pomyślenia. Naprawdę cię przepraszam. Za nią. Za wszystko.
Usiedliśmy razem przy pustym stole. Świece wypaliły się prawie do końca. A mnie było wszystko jedno. Bo to, co miało być spokojne, ciepłe i inne – rozpadło się jak opłatek, zgnieciony w dłoni kogoś, kto przyszedł nie po to, by świętować, ale żeby ranić.
Raczej się nie pogodzimy
Obudziłam się wcześnie, choć mogliśmy spać dłużej. Leżałam chwilę w łóżku i gapiłam się w sufit, jakby miał mi odpowiedzieć na wszystkie pytania, które tłukły się w mojej głowie. Michał jeszcze spał. Oddychał spokojnie. Chciałam mu zazdrościć tego spokoju, ale nie potrafiłam. Byłam... rozdarta. W kuchni kawa smakowała gorzko. Usiadłam przy stole, który jeszcze pachniał świętami – tylko już nie tymi, które miały być. Telefon zadzwonił przed dziewiątą. Michał odebrał.
– Tak, cześć, mamo… – jego głos zadrżał. – Nie, nie sądzę, żeby Natalia chciała teraz z tobą rozmawiać.
Słuchałam w ciszy, jak Michał krąży po mieszkaniu, próbując coś tłumaczyć. Po kilku minutach rozłączył się.
– Chce się spotkać. Ze mną. Potem może z tobą – powiedział ostrożnie.
– Nie. Nie ma „potem”. Ona wczoraj przekroczyła każdą granicę. Tego się nie naprawia jedną rozmową.
Michał skinął głową, ale w jego oczach widziałam zmęczenie. Jakby szukał wyjścia z labiryntu. Kwadrans później mój telefon zawibrował. Wiadomość od Barbary.
„Trzeba było nie udawać gospodyni, skoro nią nie jesteś.”
Zamarłam. Patrzyłam w ekran, jakbym czytała coś po chińsku. I bez wahania – usunęłam wiadomość. I numer.
Wieczorem dzieci zapytały:
– Mamo, a babcia przyjdzie?
Zobaczyły moje oczy i same dodały:
– Już nie musisz odpowiadać.
Natalia, 40 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Teściowa się obraziła, bo ubrałam sztuczną choinkę. Według niej święta powinny pachnieć lasem, a nie plastikiem”
- „Nasze święta były smutne jak zawsze. Wizyta samotnej sąsiadki dodała im trochę utraconej magii”
- „Całe życie mojego męża kręci się tylko wokół pieniędzy. Nie mogę znieść tego, że kocha swoją pracę bardziej niż mnie”

