„Zamieszkaliśmy z teściową na chwilę, a ona zrobiła nam z życia piekło. Myśli, że we własnym domu może mną pomiatać”
„Usiedliśmy przy stole, teściowa jak zwykle zaserwowała rosół – jej zdaniem jedyny prawdziwy obiad. Ja ugotowałam wcześniej coś lżejszego, ale zostało na blacie nietknięte. Czułam się trochę zbędna”.

- Redakcja
Nie sądziłam, że jeszcze kiedyś będę tęsknić za własną klitką – z nieodkręconym kranem, bez zmywarki i z wiecznie skrzypiącą podłogą. Ale od kiedy razem z Maćkiem zamieszkaliśmy u jego mamy „na chwilę”, doceniam nawet najbardziej niedoskonałe kąty. Nasze nowe życie zaczęło się tak, jak sobie to wyobrażałam: ślub w ogrodzie, radość z zakupu własnego mieszkania – choć jeszcze niewykończonego – i nadzieja na wspólne, spokojne jutro. Tylko że jutro wciąż nie nadchodziło.
Miało być tymczasowo
– Zanim będzie gotowe, musimy się gdzieś podziać – tłumaczył Maciek, pakując ostatnie kartony do auta. – Mama ma miejsce. To tylko parę tygodni.
Teraz z Maćkiem dzielimy jeden pokój, nasze rzeczy poupychane są w torbach i walizkach, a na kolację jemy to, co ugotuje jego mama. Pozornie wszystko działa. Mama Maćka jest uprzejma, nawet uśmiechnięta, ale ja wiem, co się kryje pod tym uśmiechem.
– Wiesz, że trzeba częściej ścierać kurz? – zapytała ostatnio, omiatając wzrokiem komodę, którą zaledwie dwie godziny wcześniej przecierałam.
– Zupa wyszła ci bardzo… delikatna – powiedziała innym razem, odkładając łyżkę po trzech kęsach. – My tu lubimy coś bardziej konkretnego.
Codzienność to mikrozarzuty. Aluzje. Ciche westchnienia, gdy rozwieszam pranie za wolno. Gdy raz zdarzyło mi się zostawić książkę na stole, usłyszałam, że „tak to się zaczyna, od bałaganu na stole, a kończy na chlewie”.
Strofowała mnie
Maciek starał się być po mojej stronie, ale wiedziałam, że to jego mama. On z nią wyrósł. Ja się wcisnęłam. Czasem, nocą, patrzyłam w sufit i czułam, że nie mam już własnej przestrzeni. Własnego powietrza. I własnych granic.
Kolacja zapowiadała się spokojnie. Usiedliśmy przy stole, teściowa jak zwykle zaserwowała rosół – jej zdaniem jedyny prawdziwy obiad. Ja ugotowałam wcześniej coś lżejszego, ale zostało na blacie nietknięte. Czułam się trochę zbędna. Jedliśmy w ciszy, aż nagle mama Maćka zerknęła w stronę przedpokoju i odezwała się tym swoim wyważonym tonem, który od razu podnosił mi ciśnienie.
– W moim domu tak się nie zostawia butów.
Zamarłam. Wiedziałam, że chodzi o te moje, sportowe, postawione trochę krzywo przy ścianie. Miałam zamiar je zaraz schować, ale nie zdążyłam. Poczułam, jak narasta we mnie irytacja, zmęczenie całym tym udawaniem, że wszystko jest w porządku. Odpowiedziałam szybciej, niż pomyślałam.
– Może pora, żebyśmy się wynieśli.
Maciek odchrząknął i odłożył widelec. Teściowa milczała, jakby analizowała każde słowo, które mogłaby wypowiedzieć, ale ostatecznie nie powiedziała nic. Jedliśmy dalej w milczeniu. Chwilę później skończyłam posiłek i odniosłam talerz do zlewu. W głowie dudniło mi od emocji.
Byłam z tym sama
Nie rozmawialiśmy już tego wieczoru. Leżeliśmy obok siebie na rozkładanej kanapie, każde z twarzą zwróconą w swoją stronę. Światło z korytarza wpadało przez uchylone drzwi, rzucając na ścianę złamane cienie. Maciek coś chciał powiedzieć, słyszałam, jak nabiera powietrza, ale ostatecznie westchnął tylko cicho i zamilkł. I dobrze. Nie byłam gotowa na rozmowę. Sama nie wiedziałam, czy to ja przesadziłam, czy raczej zbyt długo milczałam.
W głowie miałam przegląd wszystkich drobnych scenek, które od miesięcy mnie drażniły. Jak wtedy, gdy teściowa powiedziała, że „kobieta powinna gotować tak, żeby mężczyzna wracał do domu, a nie do lodówki”. Albo gdy poprawiała po mnie pranie, wieszając je po swojemu. To wszystko miało swój ciężar. Nie zabijała mnie jednym ciosem. Działała jak kropla, która systematycznie wydrążała we mnie pęknięcie.
Nie mogłam zasnąć. Patrzyłam w ciemność i myślałam, że przecież tak się nie żyje. To nie jest dom. To przechowalnia emocji, które codziennie duszę w sobie, żeby nie wybuchnąć.
Podjęliśmy decyzję
Rano, zanim jeszcze teściowa wstała, usiedliśmy z Maćkiem na skraju łóżka. On wyglądał na zmiętego. Włosy miał potargane, jakby nocą przewracał się z boku na bok tak samo nerwowo jak ja.
– Przepraszam za wczoraj – powiedział cicho.
Pokręciłam głową.
– Nie chcę już tak żyć. To jest jak życie na cudzym kredycie. Jesteśmy tu, ale wszystko, co robimy, musi być zatwierdzone. Nasze śniadania, nasza cisza, nasze buty.
Maciek spuścił wzrok. Trwało to może minutę, może dwie, a potem skinął głową.
– Masz rację. Nie powinienem pozwalać, byś tak się czuła.
I właśnie wtedy wiedziałam, że to się wydarzy. Nie dziś, może nie jutro, ale za kilka dni się wyniesiemy. Niezależnie od tego, czy kafelki w łazience są już położone.
Wstałam wcześniej niż zwykle. Było jeszcze ciemno, kiedy wyjęłam z szafy walizkę i zaczęłam w niej układać nasze rzeczy. Maciek nie pytał. Wstał, ubrał się i w ciszy do mnie dołączył. Nie musieliśmy rozmawiać. Wiedzieliśmy, co robimy i dlaczego.
Nie planowaliśmy wielkiej sceny. Po prostu chcieliśmy odejść. Zanim znów przytrafi się sytuacja, po której nie będzie już czego zbierać. Kiedy teściowa weszła do kuchni, siedzieliśmy już przy stole – spakowani, gotowi.
– Co to ma znaczyć? – zapytała, zerkając na nasze bagaże.
Nie spodziewała się
Maciek podniósł się i podszedł do niej. Był spokojny, ale niepewny. Jakby sam do końca nie wierzył, że mówi to na głos.
– Dziękujemy za wszystko. Ale pora na nas.
Teściowa zmarszczyła brwi.
– Ale przecież nie musicie… Jeszcze przecież nie jest gotowe, to wasze mieszkanie.
Spojrzałam na nią, ale nie odpowiedziałam. Bałam się, że jeśli zacznę mówić, to się rozkleję. A to byłby zły moment. Musiałam zachować twarz. Chwyciłam walizkę i ruszyłam w stronę drzwi. Maciek poszedł za mną. Klucz zostawił go na stole – bez słowa. Nie potrzebowaliśmy już niczyich kluczy.
Zeszliśmy po schodach w milczeniu. Szliśmy do autobusu, ciągnąc walizki po bruku, który wydawał się dziwnie głośny w tej porannej ciszy. Bolało mnie serce, ale nie z powodu rozstania. Płakałam z ulgi. Każdy krok oddalał mnie od miejsca, gdzie trzeba było liczyć się z cudzymi zasadami.
Wiedziałam, że wybraliśmy dobry moment. Odeszliśmy, zanim nasza złość urosła do rozmiarów, które trudno byłoby potem opanować.
Mieliśmy spokój
Mieszkanie, które wynajęliśmy, było małe, z ciasną kuchnią i sypialnią, w której ledwo mieściło się łóżko. Kartony leżały na podłodze, bo nie mieliśmy szaf. W łazience cieknął kran, a okno w kuchni nie chciało się domykać. Ale to było nasze.
Poczułam coś, czego nie czułam od miesięcy – spokój. Nawet jeśli wszystko było tymczasowe, to właśnie tu, wśród niepoukładanych rzeczy, oddychałam po raz pierwszy swobodnie.
Wiedziałam, że jeszcze przez wiele tygodni będziemy walczyć z kurzem z remontu i kredytem, który miał nas przygnieść na lata. Ale coś się zmieniło. Postawiłam granicę. Nie chodziło już o to, kto miał rację. Chodziło o to, czy jestem w miejscu, gdzie mogę być sobą.
Dom, jak się okazuje, nie zaczyna się od drzwi. Zaczyna się tam, gdzie przestajesz się bać, że twoje buty są nie na swoim miejscu. Tam, gdzie możesz usiąść na podłodze, w ciszy, i wciąż czuć się sobą. Bez niczyjej zgody. Bez poczucia winy.
Anna, 31 lat
Czytaj także:
- „Żaliłam się na leniwego męża przyjaciółce, a ona zwęszyła okazję. Widocznie lubi przechodzony towar”
- „Zięć obraził mnie przy stole, a córka udawała, że tego nie słyszała. Nie pozwolę sobą pomiatać”
- „Zaplanowałam ślub w maju, chociaż to podobno przynosi pecha. Przesądy się sprawdziły, bo nie dotrwałam do przysięgi”

