„Zamieszkaliśmy w starym domu po babci i co noc słyszeliśmy jęki ze strychu. Nie mogłam uwierzyć w to, co tam zobaczyłam”
„Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, nasłuchując. Coś na strychu znowu zaczęło się dziać. Szelesty, jakby coś biegało po podłodze, potem ciche stukanie, a później ten odgłos, który budził we mnie dreszcz”.

- Redakcja
Od dziecka snułam marzenia o tym, jak kiedyś, może po latach, wrócę do domu babci – tego z charakterystycznym, skrzypiącym gankiem, z szafą pełną porcelanowych filiżanek i tym niepowtarzalnym zapachem starego drewna, który przypominał mi beztroskie chwile dzieciństwa. Kiedy babcia zmarła, a dom stał pusty przez kilka lat, coraz częściej wyobrażałam sobie, jak tam wracam z moim Michałem, z planami na przyszłość, z nadzieją, że to miejsce da nam szczęście. Michał, mój mąż, podszedł do tego pomysłu nieco sceptycznie.
– Wiesz, to stary dom. Pewnie kupa pracy, kupa pieniędzy… – mówił, ale w końcu dał się przekonać. Wierzyłam, że damy radę, że wspólnie odnowimy każdy zakamarek, że zamieszkamy tam i będzie pięknie.
Pierwsze dni po przeprowadzce były jak z bajki. Wieczorami siadaliśmy na werandzie, patrzyliśmy na zachodzące słońce, słuchaliśmy ciszy, przerywanej tylko śpiewem ptaków i szumem drzew. Czułam się tam bezpieczna, jakby babcia ciągle nad nami czuwała.
Zaczęło się niewinnie – dziwne skrzypienie na strychu. Początkowo myślałam, że to może wiatr, który hula między belkami, ale potem zaczęły się stuki, szelesty, coś jakby przestawianie przedmiotów. Michał mówił, że to pewnie stare drewno pracuje, że to normalne w starym domu. Ale ja wiedziałam, że to nie to. Czułam to gdzieś głęboko, pod skórą – niepokój, który wgryzał się w mój spokój jak cierń.
Byłam przerażona
Kiedy któregoś wieczoru, siedząc w salonie, usłyszeliśmy głośny trzask, a potem coś jakby przeciągnięcie czegoś ciężkiego po podłodze strychu, serce stanęło mi w gardle. Michał spojrzał na mnie, a ja zobaczyłam w jego oczach cień niepokoju, którego wcześniej nie chciał okazać.
– To pewnie myszy, może szczur – próbował mnie uspokajać.
Ale ja czułam, że to coś więcej. Tej nocy nie mogłam zasnąć. Przewracałam się z boku na bok, nasłuchując. Coś na strychu znowu zaczęło się dziać. Szelesty, jakby coś biegało po podłodze, potem ciche stukanie, a później ten odgłos, który budził we mnie dreszcz – przeciąganie czegoś ciężkiego, jakby przesuwano stary kufer po deskach. Michał leżał obok i niby spał, ale wiedziałam, że słyszał to samo. W końcu nie wytrzymałam.
– Michał… – szepnęłam. – Słyszysz to?
– No słyszę – mruknął cicho, z irytacją. – Ale to stary dom. Drewno, wiatr, może jakaś mysz… Nie wymyślaj.
Poczułam, jak coś we mnie pęka. Wiedziałam, że Michał chce mnie uspokoić, ale sama czułam, że to nie jest tylko drewno ani wiatr.
– To nie drewno – powiedziałam twardo. – To nie brzmi jak drewno.
Michał przewrócił się na drugi bok, burknął coś pod nosem. Westchnęłam, bo wiedziałam, że i tak nie zasnę. Chciałam włączyć lampkę, ale nie działała. Wkrótce odkryłam, że w całym domu nie ma światła.
– O cholera… – wyrwało się Michałowi.
Zerwał się z łóżka i podszedł do okna. Ja siedziałam nieruchomo, ściskając kołdrę, serce biło mi jak szalone.
– Bezpieczniki pewnie wysiadły. Zaraz pójdę sprawdzić – powiedział.
– Nie idź tam! – krzyknęłam, zanim zdążyłam się powstrzymać.
Michał spojrzał na mnie, jakby zobaczył obcą osobę.
– Nie przesadzaj, Aga. To tylko bezpieczniki.
Był sceptyczny
Ruszył do drzwi, a ja zostałam sama w ciemności, słuchając, jak jego kroki oddalają się po drewnianych schodach. Wtedy znowu usłyszałam te dźwięki – z góry, z tego cholernego strychu. Szuranie, stukanie, jakby coś się zbliżało.
Zacisnęłam powieki, czekając, aż Michał wróci, ale czas wlókł się niemiłosiernie. Wydawało mi się, że mijały godziny, choć w rzeczywistości to były minuty. Nagle z dołu dobiegł mnie jego głos, nieco podniesiony, lekko zirytowany.
– Tu wszystko gra! Bezpieczniki były w porządku, może to chwilowy brak napięcia!
Nie odpowiedziałam. Nie miałam siły. Michał wrócił do sypialni, położył się obok mnie, a ja czułam, że całe moje ciało jest napięte jak struna.
– Dobrze, już dobrze, śpijmy – powiedział, ale nie objął mnie, jak robił to zawsze. Patrzył w sufit, a ja w ciemności czułam jego napięcie.
Leżałam, wpatrując się w ciemność, a w mojej głowie kłębiły się najgorsze myśli. Czy to możliwe, że coś nas nawiedza? Duchy? Jakieś złe moce? Bałam się, ale nie potrafiłam tego głośno powiedzieć, bo brzmiałoby to absurdalnie. A jednak strach ścisnął mnie za gardło i nie chciał puścić.
Miałam tego dość
Rano nie wytrzymałam. Zaparzyłam herbatę, usiadłam z kubkiem przy stole i patrzyłam w okno, jakby miało mi coś podpowiedzieć. Michał siedział obok, czytał gazetę, ale co chwilę na mnie zerkał, widziałam to kątem oka. W końcu westchnął i powiedział:
– Idę do sąsiada, może coś poradzi.
Nie musiał nic tłumaczyć – wiedziałam, że chodzi o te hałasy. Pan Zbyszek, nasz sąsiad, zjawił się w ciągu godziny. Michał opowiedział mu wszystko – o stukach, szuraniu, gaśnięciu świateł. Mówił szybko, a ja widziałam, że sam już przestał wierzyć, że to tylko wyobraźnia. Pan Zbyszek pokiwał głową, jakby od razu wiedział, o co chodzi.
– To na pewno kuna – powiedział, jakby rozwiązał zagadkę wszechświata. – One potrafią narobić niezłego bałaganu.
Patrzyłam na niego jak na wariata. Kuna? To miała być ta cała tajemnica? Michał popatrzył na mnie z miną:
– No i co? Mówiłem?
A ja poczułam ulgę, ale i wściekłość. Jak mogliśmy być tacy głupi? Michał i pan Zbyszek poszli oglądać strych, szukać śladów. Ja zostałam na dole, gapiłam się w okno, a w głowie dudniło mi jedno: co jeszcze ten dom przed nami ukrywa?
Myślałam, że padnę
Kilka dni później przyjechał elektryk. Starszy facet, z wąsem, sprawdził przewody, pokiwał głową, coś notował. My siedzieliśmy w salonie, jak uczniowie czekający na ocenę. W końcu odłożył narzędzia i powiedział:
– No, będzie trzeba wymienić całą instalację. A to tanie nie będzie.
Patrzyłam na Michała, a on na mnie. W jego oczach zobaczyłam przerażenie, moje odbicie. Po jego wyjściu wybuchliśmy.
– Mówiłam ci, Michał! Mówiłam, że ten dom to będzie studnia bez dna! – krzyczałam, a głos mi się łamał.
– Przestań mnie obwiniać! – rzucił Michał ostro. – Przecież to ty chciałaś tu zamieszkać, pamiętasz?! To ty mówiłaś, że damy radę!
Usiadłam na kanapie, zakryłam twarz rękami. Czułam, jak łzy cisną mi się do oczu. Marzenia, które budowałam latami, rozlewały się teraz jak woda po podłodze. Miałam ochotę uciec stąd, wyjechać gdzieś, gdzie nie będę musiała tego wszystkiego czuć. Może ta kuna to był znak? Może trzeba odpuścić, przestać trzymać się kurczowo rzeczy? Domy, meble, stare zdjęcia – one nie tworzą życia. To ludzie, wspomnienia, rozmowy przy stole. A jednak serce bolało. Bo to był dom po babci. To był mój dom. I wtedy zrozumiałam, że muszę to jakoś przeżyć.
Agnieszka, 33 lata
Czytaj także:
- „Moja teściowa to architektka z piekła rodem. Wpada jak do siebie i urządza nam mieszkanie według własnego feng shui”
- „Wstyd mi za syna, bo traktował swoją żonę jak śmiecia. Musiałem się wtrącić przez wyrzuty sumienia, ale namieszałem”
- „Zbierałam truskawki, żeby mieć na chleb i rachunki. Bogata córka kpiła ze mnie, ale nie pomogła starej matce”

