Reklama

Osobom postronnym moje życie mogłoby się wydać spokojne, może nawet wygodne. W końcu mieszkam w dużym domu z córką, jej mężem i dwójką wnuków. Mam własny pokój, ciepły posiłek, rodzinę na wyciągnięcie ręki. Czego chcieć więcej?

Dzień za dniem wygląda podobnie. Wstaję wcześnie, żeby zrobić śniadanie – tak się utarło. W międzyczasie wstawię pranie, nastawię obiad, ogarnę w pokoju Zosi, bo wiem, że i tak nikt tego nie zrobi. Potem może zabiorę się za prasowanie – nie moje koszule, nie moje rzeczy, ale przecież „babcia i tak siedzi w domu”. Każdy czegoś chce, każdy czegoś potrzebuje.

Kiedyś miałam marzenia, plany, swoją przestrzeń. Teraz czuję się, jakby mnie nie było. Czasem jestem dla nich kucharką, czasem sprzątaczką, czasem nianią. Nikt nie pyta, jak się czuję. Kiedy próbuję coś powiedzieć, moje słowa toną w hałasie ich spraw. A ja coraz częściej łapię się na tym, że nie pamiętam, kiedy ostatnio śmiałam się naprawdę. Kiedy ostatnio miałam dzień tylko dla siebie.

Tamten poranek był taki sam jak wszystkie inne. Wstałam przed wszystkimi, jeszcze zanim pierwsze światło przemknęło przez żaluzje. Podeszłam cicho do kuchni i zaczęłam szykować śniadanie. Z szafki wyjęłam talerze, z lodówki masło, szynkę, żółty ser, a z kosza na blacie kilka bułek, które kupiłam dzień wcześniej. Ugotowałam jajka, zrobiłam herbatę. Gdy zaczęli się schodzić, w kuchni zrobiło się głośno.

Nie miałam chwili wytchnienia

Zosia z Kacprem kłócili się o coś, Marek mruknął z irytacją, że tosty są przypalone, choć nawet ich nie dotknął. Agnieszka, jak zawsze w biegu, wsunęła mi w dłoń kartkę z listą zakupów.

– Mamo, jakbyś mogła zostać z zupą, my wychodzimy – powiedziała, nie patrząc na mnie, tylko na telefon.

Zebrałam się w sobie, chciałam coś powiedzieć, naprawdę chciałam. Otworzyłam usta.

– A ja myślałam, że może dziś pójdę na spacer… – zaczęłam cicho, ale nikt nie zareagował.

Zosia przewróciła oczami, Kacper nawet mnie nie usłyszał. Marek spojrzał na mnie z niechęcią.

– Znowu weszłaś do mojego gabinetu. Powiedziałem, żebyś tam nie wchodziła – rzucił chłodno.

Nie odpowiedziałam. Westchnęłam tylko i sięgnęłam po ścierkę.

– Mamo, pomóż Zosi z lekcjami, ja muszę na zebranie – dodała Agnieszka i zniknęła za drzwiami.

Zostałam sama w kuchni, między kubkami do pozmywania a brudnym obrusem. Usiadłam na krześle i oparłam głowę na ręce. Czułam, jak coś mnie dławi, ale nie płakałam. Byłam zmęczona.

W tamtej chwili zrozumiałam, że mam już dosyć.

Byłam wykończona

Następnego dnia obudziłam się jeszcze wcześniej niż zwykle. Zanim kogokolwiek było słychać w domu, usiadłam przy stole z filiżanką kawy i patrzyłam w okno. Na podwórku ptaki zaczynały swój koncert, liście poruszały się leniwie na wietrze, a świat wydawał się przez chwilę spokojny. Cisza była przyjemna, prawdziwa.

Popatrzyłam na torbę podróżną stojącą w kącie. Stara, z przetartym paskiem, ale jeszcze całkiem sprawna. Wzięłam ją z szafy i zaczęłam się pakować, jakby to było najnaturalniejsze na świecie. Sweter, dwa komplety ubrań, szczoteczka, książka, zdjęcie sprzed lat – takie, na którym jeszcze się śmiałam. Spakowałam je wszystkie, nie myśląc za dużo, bo kiedy się zaczyna za dużo myśleć, to potem się zostaje.

Wiedziałam, że nie mogę powiedzieć im, co planuję. Bo by mnie zatrzymali. Bo udawaliby zdziwienie, że coś mi nie pasuje. A ja już nie chciałam tłumaczyć, że być użyteczną to nie to samo, co być kochaną.

Siadłam znowu przy stole, torba już był gotowa. Pomyślałam o tym, jaka byłam, zanim poświęciłam się rodzinie. Lubiłam spacerować bez celu, siedzieć na ławce z gazetą, oglądać ludzi. Pamiętałam, jak śmiałam się z przyjaciółkami, jak śpiewałam w chórze parafialnym. A potem zaczęło się to życie, które teraz miałam. Wszystko po kolei: dzieci, dom, wnuki. Jakbym przestała być sobą, a stała się zadaniem do wykonania.

Nie rozumieli mnie

Spojrzałam na swoje dłonie. Pomarszczone, ale silne. Ile rzeczy one zrobiły dla innych, a jak mało dla mnie samej.

– Helena – powiedziałam cicho do siebie – jak nie teraz, to kiedy?

Zamówiłam taksówkę tuż po ósmej. Kierowca miał przyjechać za trzydzieści minut. Zanim ktokolwiek wrócił do domu, byłam już gotowa. Usiadłam na brzegu kanapy i czekałam. Serce biło mi szybciej niż zwykle.

Agnieszka weszła pierwsza, zaraz za nią Marek.

– Mamo, co ty robisz? – Agnieszka stanęła przede mną jak wryta. – Dokąd idziesz?

– Odpocząć – powiedziałam spokojnie.

– Jak to odpocząć? – jej głos zrobił się wysoki. – Przecież zaraz trzeba będzie odebrać Zosię, Kacper ma korepetycje, a ja mam spotkanie wieczorem!

– Wiem. Ale ja już nie mogę – odpowiedziałam, patrząc jej prosto w oczy. – Wszystko zawsze musi być zrobione, ale ja też istnieję. I teraz potrzebuję być gdzieś, gdzie ktoś to zauważy.

Marek stał z boku, milczący, z dłoniami w kieszeniach. Nawet nie spojrzał mi w oczy. Może nie wiedział, co powiedzieć. Może wiedział, ale nie chciał.

– Mamo… przecież ja nie chciałam cię urazić… – Agnieszka zaczęła płakać. – Dlaczego nie powiedziałaś nic wcześniej?

– Mówiłam – odpowiedziałam cicho. – Ale nikt nie słuchał.

Chciałam być sama

Taksówka zatrzymała się przed domem. Zeszłam po schodach sama, nie odwracając się. Kierowca wysiadł i pomógł mi z torbą. Wsiadłam do środka i spojrzałam jeszcze raz na dom. Agnieszka stała w drzwiach. Marek już zniknął.

Pojechałam do domu opieki, który wybrałam kilka tygodni wcześniej, po jednej z takich samych kolacji jak zawsze. Zadzwoniłam wtedy, umówiłam się na spotkanie, porozmawiałam z panią dyrektor. Znalazło się miejsce. Miałam plan. Tylko odwagi musiałam sobie dozbierać.

W ośrodku przyjęto mnie serdecznie. Pokój był nieduży, ale jasny, z oknem na ogród i wygodnym fotelem przy parapecie. Cisza była inna niż w domu – miękka, łagodna.

Po południu poznałam Wandę, moją sąsiadkę zza ściany. Energiczna, rozmowna, z przeszłością w szkolnictwie.

– Długo tu jesteś? – zapytała, poprawiając chustkę na głowie.

– Dopiero zaczynam – odpowiedziałam. – Ale chyba pierwszy raz w życiu czuję, że mogę oddychać.

Wieczorem usiadłam w fotelu. Nikt niczego ode mnie nie chciał. Nikt nie oczekiwał kolacji. Po raz pierwszy od lat byłam sama ze sobą. I dobrze mi z tym było.

Helena, 70 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama