„Zamieniłam się z córką na mieszkania, by miała więcej miejsca. Teraz w jej domu czuję się jak w trumnie”
„W kawalerce było bardzo ciasno. Czułam się tym trochę przytłoczona, bo z niczym nie mogłam się zmieścić. Chociaż ze swojego domu zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, bo miałam świadomość, że wszystkiego nie zdołam przenieść, i tak się z nimi nie zmieściłam”.

- Listy do redakcji
Moje mieszkanie kupiliśmy z mężem, gdy nasza córka poszła na studia i byliśmy z niego bardzo dumni. Niestety, on opuścił mnie zdecydowanie zbyt szybko – kiedy Oliwia skończyła dwadzieścia pięć lat, zginął w wypadku samochodowym. Jechał wtedy sam, więc żadnej z nas nic się nie stało, ale była to dla nas ogromna strata. Bez niego w domu, w którym Oliwia, nasza córka, gościła tylko od święta, zrobiło się strasznie pusto.
Siedzenie w tych samych miejscach co wcześniej to już nie było to samo. Córka miała już zresztą własną rodzinę – męża i dziecko. Nie chciałam jej się zwalać na głowę z moimi problemami, zwłaszcza że też nie było im łatwo. Cieszyłam się tym, co miałam, choć bez ukochanej osoby było trudno. Zresztą, nie przepadałam za tymi chwilami, gdy do mnie przychodzili, bo wciąż musiałam słuchać, jaki to niesprawiedliwy jest dla nich los.
– Nie wiem, jak my sobie damy radę – gderał jak zwykle. – Ta kawalerka to po prostu jakiś żart. Z Malwinką jest ciężko, a tu jeszcze drugi dzieciak pewnie w drodze…
– Nie przesadzaj – uspokajała go moja córka. – Mieścimy się przecież. No i najważniejsze, że mamy własne mieszkanie.
Oczywiście Piotrek miał na to sto świetnych odpowiedzi, które udowadniały jej, że się myli. Wiedziałam jednak, że ma trochę racji. Ich kawalerka nie była ogromna, a skoro niebawem miały się tam zmieścić cztery osoby, problem stawał się większy.
– Myśleliście o sprzedaży? – spytałam. – Może dałoby się pomyśleć o czymś większym?
– A kto to kupi? – prychnął. – Poza tym, musielibyśmy wziąć kredyt, a nas na to nie stać. Wie mama, jak to teraz jest z tymi kredytami.
Pokiwałam głową i na tym kolejna rozmowa o ich kiepskiej sytuacji lokalowej się skończyła. Oliwia nie chciała tego ciągnąć, ja zresztą też wciąż powracałam myślami do męża i tego, że zostawił mnie całkiem samą. Też musiałam sobie jakoś radzić.
Jego pytanie było bezpośrednie
Któregoś popołudnia, kiedy ciąża Oliwii została już potwierdzona, postanowiłam ją odwiedzić. Wiedziałam, że ma akurat wolne, bo coś tam jej wypadło w pracy, więc uznałam, że to świetny pomysł, a ja przynajmniej przez chwilę nie będę siedzieć sama. Kiedy córka wpuściła mnie do środka, nie powstrzymałam grymasu. Wszystko stało na sobie – pudełka na pudełkach, zabawki Malwinki wysypywały się z koszy, a Oliwia usiłowała jakoś poradzić sobie w maleńkim aneksie kuchennym.
Byłam trochę oszołomiona, bo nie wiedziałam, że tak to w rzeczywistości wygląda. Zjadłam z córką podwieczorek, a w międzyczasie zjawił się Piotrek.
– Rzeczywiście, jest tu trochę ciasno – przyznałam, gdy zbierałam się do wyjścia.
– No to o tym cały czas mówię – rzucił z zadowoleniem mój zięć. – A mama to by nie chciała zmniejszyć może trochę metrażu?
Zamrugałam, kompletnie oszołomiona.
– Co? – wykrztusiłam.
– No wiesz, mamo, nie jest ci przypadkiem źle samej w takim dużym domu? – podchwyciła nieśmiało Oliwia. – Od kiedy tata zmarł… no, sama wiesz jak jest.
– Nie wiem – mruknęłam. – Nie zastanawiałam się nad tym.
– To koniecznie o tym pomyśl – dodał pośpiesznie Piotrek. – To bez sensu, żebyś ty się, mamo, na starość męczyła z ogarnianiem takiego ogromnego mieszkania. A nam większy metraż spadłby jak z nieba.
Oliwia była taka szczęśliwa
Podczas powrotu do domu rzeczywiście się nad tym zastanawiałam. Choć z początku byłam trochę oburzona ich propozycją – no bo jak to tak, miałam oddać swój dom? Zamienić się na mniejsze mieszkanie, choć to ich miało dużo mniejszą wartość? Potem jednak doszłam do wniosku, że przecież młodzi mają trochę racji. Na co mnie, starem, było takie wielkie czteropokojowe mieszkanie? Jeszcze kiedy mój mąż żył i potrzebował tego swojego gabinetu i miejsca na biblioteczkę, miało to sens. Ale teraz? Te wszystkie meble z gabinetu nie były mi do niczego potrzebne, książki też sprzedałam, bo ani nie zamierzałam ich czytać, ani na nie patrzeć, bo przypominały mi o mężu.
Uznałam więc, że w sumie mogłabym się zgodzić na ich pomysł. Nie zamierzałam też zwlekać z przekazaniem im swojej decyzji. Po co mieli się dłużej martwić?
– Naprawdę? – zapytała, gdy oświadczyłam, że jestem gotowa na zamianę mieszkań. Jej oczy promieniały radością. – Zrobisz to dla mnie?
– No a co? – uśmiechnęłam się do niej szczerze. – Będziecie mieć kolejne dziecko. Malwinka też będzie coraz starsza, zacznie się dopominać o własny pokój. Co jej wtedy powiecie?
Gdyby mogła, skakałaby pod sufit. Ten jej wyśmienity humor sprawiał, że cieszyłam się wraz z nią, choć przeprowadzka trochę mnie niepokoiła. Mimo tego wszystko poszło bardzo szybko – pewnie dlatego, że Piotrek był w to taki zaangażowany. Nasza wymiana nastąpiła sprawnie, a dla mnie rzeczywiście zbyt błyskawicznie. Oni oczywiście od razu wzięli się za remont pod swój gust, ja… sama nie wiedziałam, jak się odnaleźć w nowym miejscu.
Trudno było się przyzwyczaić
W kawalerce było bardzo ciasno. Czułam się tym trochę przytłoczona, bo z niczym nie mogłam się zmieścić. Chociaż ze swojego domu zabrałam tylko najpotrzebniejsze rzeczy, bo miałam świadomość, że wszystkiego nie zdołam przenieść, i tak się z nimi nie zmieściłam. Dziwnie też było nagle zamieszkać na takiej małej powierzchni.
Oliwia zapewniała, że będzie mnie często odwiedzać i na pewno spodoba mi się nowa miejscówka. Rzeczywiście, jakoś sobie żyłam, choć nie było łatwo, zwłaszcza że wciąż brakowało mi na coś miejsca. Choć byłam jedna, też zaczęłam układać na sobie rzeczy, bo nie wszystkie się mieściły w szafkach.
Tak upłynęły dwa lata. Może nawet jakoś żyłabym w tej klitce bez refleksji dalej, gdybym któregoś dnia nie złamała nogi. Na szczęście moja przyjaciółka, Anka, przywiozła mnie ze szpitala i pomogła wejść na czwarte piętro, bo w bloku oczywiście nie było windy. Niestety, później musiała lecieć, bo miała swoje sprawy. W przeciwieństwie do mnie, wciąż pracowała. Ja natomiast usiadłam pośród mojego bałaganu, którego nie dało się upchnąć na półkach czy w szafach i tkwiłam tam zupełnie bez celu.
Czułam się jak w trumnie
Nikt nie dzwonił. Nikt nawet nie napisał, żeby zapytać, jak się czuję. A ja czułam się jak żywcem pochowana w tej potwornej, dusznej klitce. Dobrze, że przynajmniej Anka wpadała raz na dwa dni – gdyby nie otwierała okien, chyba bym się autentycznie udusiła. Że też mnie podkusiło, żeby posłuchać Oliwii i tego cudownego mędrkowania jej Piotrusia.
– Córka w ogóle o mnie nie pamięta – pożaliłam się w sobotę Ance, gdy wpadła do mnie na obiad. Oczywiście, oba dania przygotowałyśmy wspólnie. – Załatwiła sobie większe mieszkanie i zadowolona. Teraz nie ma dla mnie czasu.
– Cóż, dzieci już takie są – mruknęła niechętnie. – Szkoda, że zgodziłaś się na tę zamianę. Mieszkanie było duże, ale je lubiłaś. Chociaż… w przeciwnym razie pewnie wciąż wierciliby ci dziurę w brzuchu, a ty nie miałabyś jak uciec.
Niestety, musiałam przyznać jej rację. I pogodzić się z sytuacją. Noga wciąż jest jeszcze w gipsie, a ja niedługo oszaleję. Wiem, że w takiej ciasnocie nie będę w stanie wytrwać zbyt długo. Zastanawiam się, co teraz zrobić. Czy się poddać? Zaakceptować to wszystko, spróbować wytrwać? A może lepiej sprzedać to mieszkanie i kupić inne? Gdzieś niżej? I najlepiej, żeby było przestronniejsze. Naprawdę czuję się jak w klatce. Wygodnej, ale dusznej i kompletnie bez żadnego wyjścia.
Cieszę się, że mam Ankę. Czekam, aż będzie miała urlop, bo obiecała wtedy pomieszkać ze mną. Później może wreszcie ściągną mi ten przeklęty gips. A kiedy wszystko się poukłada, a ja będę mogła wreszcie stąd wyjść, poszukam jakiegoś rozwiązania. Tym razem jednak poradzę się kogoś mądrego, by nie popełnić żadnego błędu. A córce już na pewno nigdy więcej nie zaufam.
Paulina, 61 lat
Czytaj także:
- „Opowiedziałam wnuczce rodzinną historię. Nie sądziłam, że te zwierzenia tak zmienią naszą relację”
- „Przez koleżankę z pracy straciłam najważniejszy kontrakt w karierze. Zazdrosna jędza chciała ugrać coś dla siebie”
- „Myślałam, że biurowy romans odświeży moje małżeństwo. Nie sądziłam, że tamta jedna noc uruchomi taką lawinę wydarzeń”

