„Zamiast iść na medycynę, pracuję w szkółce roślin. Rodzice mnie wydziedziczyli, bo przynoszę im tylko wstyd”
„Spakowałam się w dwie godziny. Wyrzucili mnie? Nie musieli mówić dwa razy. Do walizki wrzuciłam kilka ubrań, laptopa i notatki o roślinach, które kolekcjonowałam od lat. Mama zamknęła się w sypialni, tata siedział w salonie, oglądając wiadomości, jakby nic się nie stało”.

Rodzice od zawsze mieli na mnie plan. Od dziecka słyszałam, że „najlepsze dzieci idą na medycynę” i że „lekarz zawsze sobie poradzi”. Byli dumni, że dobrze się uczyłam, więc nawet nie przyszło mi do głowy, żeby się im sprzeciwić. Gdy w liceum zaczęłam interesować się biologią, uznali to za znak, że idę w „słusznym kierunku”. Tyle że moją miłością nie były ludzkie ciała i operacje, ale rośliny.
Rośliny były moją pasją
Uwielbiałam godzinami chodzić po lasach, czytać o drzewach i obserwować ich wzrost. Medycyna była nie moim marzeniem, tylko ich. I w końcu nadszedł dzień, gdy musiałam wybrać: ich plany czy moje życie. Punkt kulminacyjny nastąpił w dniu wyników matur. Rodzice byli pewni, że zaraz będziemy świętować moje „doskonałe przygotowanie” do egzaminów na medycynę. Faktycznie, wyniki miałam świetne, ale plan, który dla siebie ułożyłam, nie obejmował uczelni medycznej.
– No, pokaż – powiedział tata, wyciągając rękę po wydruk.
Z wahaniem podałam mu kartkę. Mama już otwierała szampana, który przygotowała na tę okazję.
– Co to jest? – Ojciec zmarszczył brwi. – Leśnictwo? Ogrodnictwo? To jakiś żart?
– Nie – odpowiedziałam spokojnie. – Złożyłam papiery o dofinansowanie na założenie szkółki drzew i krzewów ozdobnych.
Zapadła cisza. Matka, która właśnie nalewała bąbelki do kieliszków, znieruchomiała. Wzrok taty przeszył mnie na wskroś.
– Ty sobie chyba z nas kpisz – warknął, rzucając kartkę na stół.
– Nie, po prostu… ja nie chcę być lekarzem – zaczęłam tłumaczyć, ale nie miałam szans.
– Nie będziemy sponsorować twoich krzaków – syknęła matka.
Patrzyłam, jak jej twarz zmienia się ze zdziwienia w gniew, a potem w coś jeszcze gorszego – w rozczarowanie. Tego bałam się najbardziej.
– Zniszczysz całe swoje życie – dodała, po czym wyszła z kuchni, trzaskając drzwiami.
Tata tylko stał, zaciskając pięści.
– Nie masz już czego tu szukać – powiedział chłodno.
To był moment, w którym wiedziałam, że właśnie straciłam rodzinę.
Wyrzucili mnie z domu
Spakowałam się w dwie godziny. Wyrzucili mnie? Nie musieli mówić dwa razy. Do walizki wrzuciłam kilka ubrań, laptopa i notatki o roślinach, które kolekcjonowałam od lat. Mama zamknęła się w sypialni, tata siedział w salonie, oglądając wiadomości, jakby nic się nie stało.
– Gdzie idziesz? – spytała moja młodsza siostra, Kasia, gdy zobaczyła mnie przy drzwiach.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze.
Wyszłam. Pierwsze godziny spędziłam na bezsensownym krążeniu po mieście. Telefon wibrował w kieszeni, ale to nie byli rodzice. Wiadomości od znajomych: „Jak tam? Cieszą się?”, „Zdałaś super, gratki!”. Nikt nie wiedział, że właśnie zostałam bezdomna. Pod wieczór napisałam do Magdy, mojej przyjaciółki:
– Mogę się u ciebie zatrzymać?
Nie pytała o nic. Kwadrans później otworzyła drzwi i przytuliła mnie mocno.
– Moi starzy są w pracy. Masz czas, żeby mi powiedzieć, co się stało.
Usiadłam na jej łóżku, ściskając w dłoniach kubek herbaty.
– Wyrzucili mnie – powiedziałam cicho.
Magda nie wyglądała na zaskoczoną.
– Wiedziałam, że coś takiego może się stać. Twoi rodzice nie wyobrażali sobie innej przyszłości dla ciebie niż biała koszula i stetoskop.
– No cóż, powinni byli sobie wyobrazić – parsknęłam. – Bo zamierzam posadzić więcej drzew, niż oni widzieli w całym swoim życiu.
Spojrzałyśmy na siebie i zaczęłyśmy się śmiać. To nie był koniec świata. To był dopiero początek.
Pora na mój plan
Rano obudziłam się z ciężką głową i jeszcze cięższym sercem. Magda zrobiła kawę i usiadła obok mnie na łóżku.
– Masz jakiś plan? – zapytała.
Plan? Wczoraj byłam pełna buntu i determinacji, ale teraz… teraz czułam tylko pustkę. Rodzice naprawdę mnie wyrzucili. Nie miałam dokąd wrócić.
– Nie wiem – przyznałam. – Chcę się dostać na studia, ale nie mam gdzie mieszkać, nie mam kasy…
Magda wzruszyła ramionami.
– To znajdziesz. Nie jesteś pierwszą osobą, która zaczyna dorosłość bez pomocy rodziców.
Miała rację. Ludzie radzili sobie w gorszych sytuacjach. Wzięłam telefon i zaczęłam szukać pracy. Cokolwiek, byle zarobić na wynajem pokoju. Po godzinie znalazłam ogłoszenie: „Praca w szkółce drzew i krzewów. Pomoc przy pielęgnacji, podlewaniu, przesadzaniu. Nie wymagamy doświadczenia, tylko chęci do pracy i miłości do roślin”. Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego pojawiło się akurat teraz.
– Magda, to znak! – krzyknęłam, podając jej telefon. – To jest to!
– Dzwoń! – zachęciła.
Serce waliło mi jak szalone, gdy wybierałam numer.
– Dzień dobry, dzwonię w sprawie ogłoszenia – powiedziałam, starając się nie brzmieć na desperatkę.
Po drugiej stronie usłyszałam ciepły, lekko zachrypnięty głos starszego mężczyzny:
– Dzień dobry! To miejsce jeszcze jest wolne. Kiedy może pani przyjść na rozmowę?
– Nawet dziś! – wypaliłam.
Po raz pierwszy od wczoraj poczułam, że wszystko może się ułożyć.
To jest moje miejsce
Pan Jan miał około sześćdziesiątki, siwe włosy i twarz człowieka, który całe życie spędził na świeżym powietrzu. Jego dłonie były szorstkie, ale gdy uścisnął moją na powitanie, wyczułam w tym serdeczność.
– Lubisz rośliny, prawda? – zapytał z uśmiechem.
– Kocham – odpowiedziałam szczerze.
Rozejrzałam się wokół. Szkółka była niewielka, ale pełna życia. Rzędy sadzonek, doniczki z młodymi drzewkami, regały z narzędziami. Pachniało ziemią, deszczem i zielenią. Miejscem, które mogłam nazwać domem.
– Masz jakieś doświadczenie? – zapytał pan Jan.
– Nie pracowałam jeszcze w szkółce, ale od dziecka interesuję się roślinami. Wiem sporo o pielęgnacji drzew, czytam książki, chodzę po lasach, mam własne sadzonki.
Patrzył na mnie uważnie. Nie przerywał.
– No i… właśnie mnie wyrzucili z domu – dodałam cicho.
Nie miałam pojęcia, czemu to powiedziałam. Może dlatego, że jego spojrzenie nie było oceniające, tylko pełne zrozumienia.
– W takim razie praca ci się przyda – odparł w końcu. – Zaczniesz od podlewania i przesadzania, ale jeśli się sprawdzisz, nauczę cię wszystkiego, co wiem.
Zaniemówiłam.
– Naprawdę mnie pan zatrudni?
– Widzę, że masz serce do roślin. A one to czują. Praca jest twoja.
Łzy napłynęły mi do oczu.
– Dziękuję – wyszeptałam.
To był początek nowego życia.
Muszę się wiele nauczyć
Pierwszy dzień w szkółce minął mi szybciej, niż się spodziewałam. Pan Jan pokazał mi, gdzie są narzędzia, nauczył, jak podlewać sadzonki, i wyjaśnił, dlaczego niektóre rośliny trzeba przesadzać częściej niż inne.
– Rośliny, tak jak ludzie, mają swoje potrzeby – powiedział, wsypując garść ziemi do doniczki. – Niektóre wolą spokój i stabilizację, inne potrzebują więcej przestrzeni, żeby urosnąć.
Poczułam, że mówi nie tylko o drzewach. Po pracy wróciłam do Magdy, zmęczona, ale szczęśliwa.
– I jak było? – zapytała, gdy padłam na jej kanapę.
– Idealnie – uśmiechnęłam się. – W końcu robię coś, co ma sens.
Ale prawda była taka, że to dopiero początek. Musiałam znaleźć własne miejsce do życia. Nie mogłam mieszkać u Magdy wiecznie. Przez kolejne dni szukałam pokoju do wynajęcia. Problem był prosty – miałam bardzo mało pieniędzy. Pewnego wieczoru, gdy zbierałam się już do spania, dostałam SMS-a od pana Jana:
Jutro przyjdź wcześniej. Mam dla ciebie propozycję.
Całą noc przewracałam się z boku na bok, zastanawiając się, co chce mi powiedzieć. Następnego dnia zjawiłam się w szkółce o świcie. Pan Jan czekał na mnie przy jednej z większych szklarni.
– Wiem, że nie masz gdzie mieszkać – powiedział bez ogródek. – Mam mały domek przy szkółce. Nie jest luksusowy, ale suchy i ciepły. Możesz tam zamieszkać, jeśli chcesz.
Zatkało mnie.
– Naprawdę?
– Naprawdę. W życiu trzeba pomagać tym, którzy chcą coś zbudować.
Znowu miałam łzy w oczach.
Obcy rozumie mnie lepiej niż rodzice
Przyjęłam propozycję pana Jana bez wahania. Domek był mały, ale przytulny – miał łóżko, stół, piecyk i małą kuchnię. Był mój. Po raz pierwszy od wyrzucenia z domu czułam, że mam swoje miejsce na ziemi. Praca w szkółce stała się moim nowym życiem. Codziennie uczyłam się czegoś nowego: jak przycinać drzewa, jak rozpoznawać choroby roślin, jak dbać o glebę. Pan Jan traktował mnie jak uczennicę, ale i jak kogoś, komu naprawdę chciał przekazać swoją wiedzę.
Pewnego dnia, gdy podlewałam młode dęby, usłyszałam znajomy głos.
– No proszę, jednak hodujesz te swoje „krzaki” – powiedziała Kasia.
Stała przy furtce, trochę skrępowana, trochę rozbawiona.
– Rodzice wiedzą, że tu jesteś? – zapytałam.
– Nie. I na razie nie muszą wiedzieć – odparła, patrząc na mnie poważnie. – Ale chciałam ci powiedzieć, że… podziwiam cię. Zrobiłaś to, czego ja nigdy bym nie odważyła się zrobić.
Serce ścisnęło mi się z emocji.
– Kasia… – zaczęłam, ale ona tylko machnęła ręką.
– Po prostu… kiedyś tam wrócę i powiem im, że byli okropni. A póki co, masz ode mnie mały prezent.
Podała mi małą sadzonkę klonu.
– Żebyś mogła posadzić tu coś swojego.
Przytuliłam ją mocno. Nie miałam już rodziców. Ale miałam przyszłość, pasję i miejsce, gdzie mogłam zapuszczać korzenie – dosłownie i w przenośni. Mój las dopiero rósł.
Kinga, 19 lat
Czytaj także:
„Po powrocie z delegacji z Warszawy mąż pachniał słodkimi perfumami. Myślałam, że ma kochankę, ale prawda była gorsza”
„W jeden dzień z bezdzietnego małżeństwa staliśmy się rodzicami dwojga maluchów. Przecież nie tak planowałam nasze życie”
„Teściowa udawała moją przyjaciółkę, żeby poznać moje sekrety. A potem jednym zdaniem rozbiła moje małżeństwo”

