Reklama

Zawsze marzyłam o prostym życiu. Takim, w którym poranki zaczynają się od kawy na tarasie, a wieczory kończą cichym śmiechem i ciepłem czyjegoś ramienia. Dlatego tak czekałam na wyjazd z Darkiem na działkę – tydzień bez telefonu, maili, pośpiechu. Planowaliśmy ten wypad od tygodni, chcąc wreszcie nacieszyć się sobą. Ale coś mnie niepokoiło. Czułam, że ten wyjazd może zamieszać w naszym życiu.

Wiedziałam, że coś się wydarzy

Dojechaliśmy na działkę wczesnym popołudniem. Słońce prześwitywało przez gałęzie sosen, a powietrze pachniało ziemią i rozgrzaną trawą. Darek wysiadł z samochodu z uśmiechem, od razu zabierając się za rozładunek. Ja rozciągnęłam się na starym leżaku i zamknęłam oczy. W końcu mieliśmy być tu tylko we dwoje. Żadnych niespodzianek.

Kolacja na tarasie? – zawołał z altany.

– Z winem i twoją sałatką – odpowiedziałam.

Właśnie rozkładałam talerze, kiedy zza rogu wyszedł kot. Czarny, postawny, z podrapanym uchem i spojrzeniem jakby mówił: „To teraz ja tu rządzę”. Zatrzymał się, ocenił nas chłodnym wzrokiem i bez pytania wskoczył na krzesło.

Czemu on się nie boi? Myślałam, że koty są bardziej płochliwe – zmarszczyłam brwi.

– Może to jakiś bezdomny. Wiesz, na wsi jest ich sporo. Zignorujmy go, może sobie pójdzie – odparł Darek, siadając obok.

– Ale co, jeśli będzie tu koczował cały czas?

Nie pozwolę, by jakiś kot zrujnował nasz tydzień – powiedział poważnie.

– Poczekaj, może to będzie nasz nowy przyjaciel! – zaśmiałam się.

– Chyba nie w ten sposób wyobrażałem sobie romantyczny wyjazd.

Kot przeciągnął się, jakby zupełnie nie przejmował się naszymi rozmowami, po czym zwalił się na poduszkę i zasnął. A ja spojrzałam na Darka.

Zaprzyjaźniłam się z kotem

Od rana kot siedział na progu altany, jakby pilnował swojego terytorium. Patrzył na nas z góry, nieufny i milczący. Darek westchnął, widząc go przy naszych plecakach.

– To nie działa. Koty to nie pieski, nie dadzą się tak łatwo złamać – rzucił, gdy zauważył, że przyniosłam kawałek łososia na spodeczku.

– Wiesz, że koty są wbrew pozorom bardzo wrażliwe? – odpowiedziałam cicho, obserwując, jak kot spoglądał na jedzenie, ale jeszcze się nie ruszał.

To może być nasz tydzień, a nie tydzień kota! – syknął Darek. – Chyba przyszedł tu, żeby nam psuć nasz czas.

Zamiast odpowiedzieć, uklękłam i zaczęłam mówić do kota łagodnym głosem. Nie zbliżał się, ale też nie uciekał. Powoli mrugnął, raz i drugi. To był znak.

– To tylko kot. Może powinniśmy się zrelaksować i dać mu szansę – powiedziałam, wracając do stołu.

Darek w odpowiedzi postanowił działać po swojemu. W ciągu dnia zniknął na godzinę i wrócił z puszkami najwyższej jakości kociej karmy. Pod wieczór podsunął mu je z przesadną ostrożnością. Kot spojrzał na niego z obojętnością i... zignorował jedzenie.

– No świetnie. Jeszcze mam się przed nim płaszczyć? – warknął mój chłopak.

– Może wystarczy po prostu być miłym – powiedziałam, patrząc, jak kocur zbliża się do mojego łososia.

I zjada go z godnością króla.

Poczułam magię chwili

Trzeciego dnia pogodziliśmy się z jego obecnością. Kocur rozgościł się na dobre – spał na leżaku, zjadał co wybrane kąski, a wieczorami siadał między nami na tarasie, jakby czuwał nad atmosferą. Co ciekawe, to właśnie jego obecność zmieniła nasze rozmowy.

– Nie sądziłam, że tak się do niego przywiążę – przyznałam, patrząc, jak śpi zwinięty w kłębek na parapecie.

– Zaczynam myśleć, że ten kot to coś więcej niż tylko gość na gapę – odpowiedział Darek z lekkim uśmiechem.

– A więc zgodzisz się, żeby został z nami?

– Może i tak. Zaczynam go lubić – wzruszył ramionami, jakby nie chciał się do tego przyznać.

To było coś nowego. Zamiast planować kolejne punkty dnia, siadaliśmy razem, parzyli herbatę i po prostu patrzyliśmy na kota. Rozmawialiśmy spokojniej, bez napięcia. O przyszłości, o tym, gdzie chcielibyśmy zamieszkać, jakby jego obecność odsuwała wszystkie nieistotne sprawy.

– Wiesz, że i tak wracamy do miasta, więc to tylko na chwilę – przypomniałam.

– Może tak, ale chyba zrozumiałem, że nie ma nic lepszego niż dzielenie się chwilą. Nawet jeśli to kot – odpowiedział Darek.

Wieczorem, gdy wiatr poruszał firanki, a my milczeliśmy wtuleni w siebie, kot przeciągnął się i wskoczył między nas. I zamiast go przegonić, Darek pogłaskał go po grzbiecie. Pierwszy raz od dawna poczułam, że to nie plan tworzy magię. Tylko moment. Wspólny.

Aż ścisnęło mnie w gardle

Ostatni poranek na działce był chłodniejszy. Mgła snuła się między drzewami, a trawa była mokra od rosy. Kot siedział na progu, obserwując nasze pakowanie. Miałam wrażenie, że wie. Że rozumie, że się żegnamy.

– Cóż, chyba musimy go zabrać do miasta – powiedziałam, głaszcząc go po karku. – Nie zostawię go tu samego.

– Myślałem, że to tylko tymczasowy gość – mruknął Darek, ale nie protestował, kiedy przygotowałam mu mały koszyk wyłożony kocem.

– Teraz to członek rodziny. Co powiesz na to, by dać mu imię?

– Zgaduję, że „Gość na gapę” już nie wystarczy – zaśmiał się.

– Może „Tymczasowy”?

– Niech będzie „Nasz” – powiedział i spojrzał na mnie z takim ciepłem, że aż ścisnęło mnie w gardle.

Kot nie protestował. Dał się znieść do auta, choć miał swoje zdanie i podczas jazdy miauczał z oburzeniem, jakby komentował każdy zakręt. A może po prostu protestował przeciwko zmianom – jak każdy z nas, gdy coś w życiu niespodziewanie się zmienia. W mieszkaniu zajął róg kanapy, jakby był tu od zawsze. W nocy przyszedł i ułożył się przy naszych nogach. Bez pytania. Bez pozwolenia. Darek spojrzał na mnie rozbawiony. I było w tym coś... dobrego. Jakby nieproszeni goście czasem wnosili do życia dokładnie to, czego nam brakowało.

Byłam szczęśliwa

Zaskakująco szybko przyzwyczailiśmy się do jego obecności. Budził nas punktualnie o szóstej rano, skacząc po kołdrze, domagał się uwagi w środku pracy i rozpychał na kanapie, jakby był panem tego mieszkania. I w zasadzie – był. To my musieliśmy się dostosować.

– Nie wiem, czy to jest normalne, że planuję weekend pod kątem kota – westchnął Darek, próbując zdjąć sierść z ciemnej koszuli.

– Witamy w życiu z kotem. Kiedyś to był tylko urlop i świeczki. Teraz: kuweta, karma i sierść na wszystkim – zaśmiałam się.

Nie był to plan, nie był marzeniem, a jednak... Nie musieliśmy już wypełniać pustki rozmowami. Siedzieliśmy obok siebie, w ciszy, z kubkami herbaty i kotem na kolanach. To wystarczało. Zdarzały się oczywiście sprzeczki. Darek nadal nie mógł znieść, że nasz kot ignoruje jego wołania, a za mną chodzi krok w krok. Czułam, że trochę mu zazdrości.

On cię bardziej lubi – powiedział pewnego wieczoru.

– Może to ty próbujesz go przekupić, a ja po prostu z nim jestem – odpowiedziałam łagodnie.

Pokręcił głową i usiadł obok mnie. Kot, jakby rozumiał, przesiadł się z moich kolan na jego. I został. Od tamtej pory Darek już się nie skarżył. A ja patrzyłam na nich – dwóch najważniejszych facetów w moim życiu – i wiedziałam, że to nie planowane chwile budują związek. Tylko te prawdziwe.

Odnalazłam spokój

Minęło kilka miesięcy, odkąd wróciliśmy z działki. Kot stał się centrum naszego życia. Ma już swoje miejsce na parapecie, swoje ulubione zabawki i rytuały, które my – nieświadomie – dopasowaliśmy do naszych dni. Nigdy nie myślałam, że stworzenie tak niezależne może tak bardzo spajać. Zdarzało się, że ktoś pytał, skąd go mamy. Darek zawsze odpowiadał z lekkim uśmiechem:

Wziął nas sobie. Sami byśmy go pewnie nie wybrali.

I w tej odpowiedzi było coś prawdziwego. To kot nas przygarnął, nie odwrotnie. Nie wpasował się w nasz plan – po prostu się w nim pojawił. A może właśnie dlatego tak dobrze się w nim odnalazł. Z Darkiem też się coś zmieniło. Jest spokojniejszy, mniej spięty. Przestał układać wszystko według harmonogramu. Częściej robi coś spontanicznie – a to wyciągnie mnie na wieczorny spacer, a to nagle zaproponuje wypad na rynek, żeby „poobserwować ludzi”. Patrzę na niego i wiem, że nasz związek stał się bardziej... ludzki. Odrzuciliśmy oczekiwania, zastępując je obecnością.

Czasem wieczorem siadamy na kanapie. Kot leży między nami, mruczy tak, jakby chciał powiedzieć:

„To było dobre posunięcie”.

I wtedy myślę, że nie zawsze trzeba planować przyszłość. Czasem wystarczy pozwolić jej przyjść. Nawet jeśli wejdzie tylnymi drzwiami. Nawet jeśli ma wąsy i kocie pazury.

Hanna, 31 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama