„Zamiast bukietu róż na walentynki dostałam waniliowe perfumy. Wkrótce pojęłam, że to spadek po innej kobiecie”
„Najgorsze nie było to, że prezent był używany, wybrany nie dla mnie, a dla kogoś innego. Najciężej było mi ze świadomością, że słowa, które Marek napisał do Kaliny, były tak czułe i pełne pasji”.

- listy do redakcji
Walentynki nie były dla mnie nigdy jakimś szczególnie ważnym świętem. Chodziliśmy z Markiem do kina, może na kolację. Dostawałam róże, czasem czekoladki. Nic wielkiego. A jednak przyzwyczaiłam się do tego, bo Marek zawsze skrupulatnie pamiętał, żeby jakkolwiek ten dzień celebrować.
Tym razem prezent był specyficzny
Prezenty, które otrzymywałam na Walentynki, nie były nigdy drogie. I dobrze, bo nie chciałam drogich. W końcu to żadne wielkie święto. Taki o, miły dzień, żeby trochę sobie przypomnieć, co lubimy w drugiej osobie. Z Markiem byliśmy razem od dwóch lat. Gdy się poznaliśmy, obydwoje dopiero co wyszliśmy poturbowani z innych relacji: ja z Antkiem, z którym spędziłam razem trzy lata, a Marek z Kaliną, z którą tworzył poważny pięcioletni związek.
Nie ukrywam: miałam wobec niej bardzo małostkowe uczucia. Wiedziałam, że była dla mojego faceta bardzo ważna i że bardzo go zraniła tym, że odeszła do innego. Chociaż nigdy nie dawał mi powodów do zazdrości, zawsze robił się dziwny, gdy wpadał temat Kaliny. Dawałam sobie więc babskie prawo do darzenia jej niechęcią, na czele z jej idealnymi włosami i nieziemsko długimi nogami, które widziałam na ich wspólnych zdjęciach.
Żyło nam się dobrze, choć zdarzało się w tym związku słyszeć echo poprzednich doświadczeń. Może dlatego byłam tak wyczulona na punkcie Kaliny. W momentach, gdy uderzała mnie zazdrość, powtarzałam sobie jednak, że przecież Marek wybrał mnie nie bez powodu. Że musiał być ze mną szczęśliwy i czuć się ze mną bezpiecznie, skoro tworzyliśmy całkiem zgraną relację już od dwóch lat.
Nie potrzebowałam wielkich gestów, nie robiłam scen zazdrości. Wystarczały mi te kwiaty i drobne podarunki na Walentynki, urodziny czy święta. Tym razem jednak prezent był dość dziwny. Z reguły Marek kupował klasyczne róże, czekoladki, ewentualnie balon czy zabawne skarpetki. A w tym roku dostałam... perfumy. I to dość kosztowne.
– Daj spokój! Tak się wykosztować na głupie Walentynki? – roześmiałam się, gdy Marek wręczył mi torebkę z ładnie opakowanym pudełeczkiem.
– Zasługujesz – uśmiechnął się.
Nie trafił w mój gust
Wpadł do domu dosłownie kwadrans wcześniej, bo tego dnia wyjątkowo przeciągnęły mu się spotkania w pracy. Byłam właściwie przekonana, że zapomniał – i nawet nie miałabym mu tego za złe, bo wyglądał na wyjątkowo zmęczonego i zabieganego. A mimo to, pamiętał!
– Musiałeś je kupić kilka dni temu, bo przecież dziś byś nie zdążył – zachwycałam się. – Jeju, dziękuję bardzo! Zupełnie się tego nie spodziewałam! W życiu nie dostałam takiego eleganckiego prezentu. Jeszcze takie ekskluzywne, markowe...
Marek tylko się uśmiechnął i mocno mnie objął. Pal licho, że perfumy kompletnie mi się nie podobały, bo były mdląco słodkie, z przeważającą nutą wanilii i jakiegoś duszącego kwiatu. Może gardenii albo jaśminu? Ale to, że zapach zupełnie nie był w moim stylu, nie grało dla mnie większej roli. Liczyło się tylko to, że Marek chciał sprawić mi przyjemność i że tak bardzo się postarał, żebym czuła się tego dnia wyjątkowo.
Z reguły oszczędzałam na rzeczach takich, jak drogie kosmetyki czy ciuchy. Lubiłam ubierać się w second handach, a zapachy, kremy czy produkty do makijażu kupowałam w osiedlowej drogerii, dlatego tym bardziej doceniłam wyrafinowany prezent, który zafundował mi ukochany.
Odkryłam, skąd wziął się prezent
Wszystko byłoby dobrze, gdybym przeoczyła tę karteczkę. I prawie by się tak stało, bo, gdy otwierałam prezent, nawet nie zajrzałam na dno torebki. Zrobiłam to dopiero, kiedy chciałam ją złożyć i schować do szafy na następny raz. I wtedy zauważyłam drobną czerwoną kopertkę, w której znajdował się mały karnecik. A w nim ręcznie wypisana wiadomość:
Dla najpiękniejszej, najwspanialszej i najbardziej eleganckiej kobiety, jaką znam. Kocham Cię nad życie i do końca życia, Kalinko. Marek.
Zrobiło mi się słabo, gdy ją przeczytałam. Na przemian zalewały mnie fale wściekłości, zazdrości, smutku, a potem znowu frustracji. Jak mógł mi to zrobić? Dał mi prezent, który kiedyś dał tamtej babie? A może nie zdążył dać, bo wcześniej kopnęła go w cztery litery?
Im dłużej o tym myślałam, tym bardziej wściekła byłam. Ale najgorsze nie było to, że prezent był „używany”, wybrany nie dla mnie, a dla kogoś innego. Najciężej było mi ze świadomością, że słowa, które Marek napisał do Kaliny, były tak czułe i pełne pasji. W ciągu dwóch lat naszego, jakby nie było, szczęśliwego związku, nigdy nie powiedział mi czegoś takiego. Nigdy nie nazwał mnie najpiękniejszą, nigdy nie powiedział, że kocha mnie “nad życie i do końca życia”.
Strasznie mnie zranił
Usiadłam na podłodze i zwyczajnie rozpłakałam się jak dziecko. Marek zastał mnie w tej pozycji godzinę później, gdy wrócił spod prysznica i zrobił sobie kolację.
– Patrycja? Co się stało? – zapytał, stając nieruchomo w progu sypialni.
Przez dłuższą chwilę nie mogłam niczego odpowiedzieć. Siedziałam, dławiąc się łzami i zanosząc głośnym płaczem.
– Kochanie, powiedz mi natychmiast o co chodzi – Marek wyglądał już na przestraszonego.
– O... te perfumy... – dukałam przez łzy.
Marek milczał, jakby gdzieś w głębi spodziewał się, co zaraz usłyszy.
– Na dole... torebki... był liścik... – szlochałam dalej. – Kupiłeś je dla niej!
– Jezu, jestem kompletnym idiotą – szepnął i usiadł koło mnie na mokrym już od moich łez dywaniku.
– Jak mogłeś mi to zrobić? – powiedziałam, kiedy tylko oddech zaczął mi się uspokajać.
– Patrycja, bardzo cię przepraszam. Przysięgam, że zapomniałem, miałem dziś tyle na głowie... Nie chciałem, żebyś poczuła się zaniedbana, więc przypomniałem sobie, że gdzieś na dnie szafy mam te perfumy. Nie miałem pojęcia, że ten liścik nadal tam jest – powiedział wyraźnie spięty.
Wierzyłam mu. Wyglądał na naprawdę przejętego całą sytuacją, a w jego oczach widziałam prawdziwy strach. To mnie uspokoiło: wiedziałam, że naprawdę mu na mnie zależy i że boli go, jak bardzo mnie zranił. Mimo to, potrzebowałam trochę czasu, żeby zapomnieć o całym tym incydencie.
Nie chciałam karać Marka
Tamtej nocy spaliśmy osobno. Następnego dnia Marek przyszedł do mnie i zapytał, czy dam zaprosić się na śniadanie na mieście. Odmówiłam.
– Przepraszam, ale potrzebuję dziś dnia dla siebie – odpowiedziałam.
– Rozumiem – powiedział cicho.
– Wiem, że nie chciałeś mnie zranić – odparłam po chwili. – Ale potrzebuję to przetrawić. Te słowa, które do niej pisałeś, były takie... Pełne miłości...
Znowu zaszkliły mi się oczy na wspomnienie tego piekielnego karnetu.
– Patrycja – zaczął poważnie Marek, biorąc mnie dłonią pod brodę. – To wszystko już dawno minęło. Tak, Kalina była dla mnie ważna, ale już nie jest. Teraz jesteś tylko ty i... nie wierzę, że muszę to w ogóle mówić. Przecież wiesz, jak bardzo mi na tobie zależy.
– Wiem – przyznałam. – Ale czasem mam wrażenie, że to, co nas łączy, nie jest tak silne, jak to, co czułeś do niej.
Marek westchnął głęboko i spojrzał w okno.
– To pewnie moja wina – powiedział w końcu. – Nie wiem, może w jakiś sposób bałem się otworzyć i oddać całego siebie tak, jak wcześniej. Może bałem się, że kiedy tylko to zrobię, znowu ktoś mnie zrani.
– Ale wiesz, że ja przecież nigdy... – zaoponowałam.
– Wiem – przerwał mi, kładąc palec na moich ustach. – Nie zrobiłaś niczego złego. To wszystko moja wina. Ale obiecuję, że od dziś będę codziennie ci pokazywał, ile dla mnie znaczysz. Bo jesteś najlepszą rzeczą, jaka kiedykolwiek mi się przydarzyła. Przy tobie czuję się kochany, doceniony, nie muszę się szarpać, nie muszę wiecznie grać w jakieś gierki. Dajesz mi wszystko to, czego Kalina nie dawała: prawdziwą, bezwarunkową miłość i bezpieczeństwo.
Te słowa były miodem na moje serce. Objęłam go mocno i wciągnęłam do łóżka, w którym zostaliśmy przez następne dwie godziny, rozmawiając i snując plany dalszej wspólnej przyszłości. A gdy tylko wstałam z łóżka, wzięłam tę przeklętą karteczkę i włożyłam prosto w płomień zapalniczki nad zlewem kuchennym. A resztki popiołu wysłałam do ścieków. Wraz z całą swoją zazdrością o Kalinę.
Patrycja, 31 lat
Czytaj także:
„Teściowa wprasza się do nas na weekendy i wszystkich rozstawia po kątach. Nie mogę wytrzymać z tą sekutnicą”
„Matka ciągle mi truje o chodzeniu do kościoła. Więcej ciepła ma dla krzyża na ścianie niż dla własnych dzieci”
„Matka nabrała na mnie chwilówek, bo brakowało jej na życie. Teraz ona ma tylko wyrzuty sumienia, a ja kredyty na lata”