„Zamiast borowików znalazłam w lesie faceta. I choć nie znam jego imienia, noszę teraz jego dziecko”
„Patrzyłam przed siebie. I wtedy po raz pierwszy poczułam, że nie znajdę go nigdy. Że dziecko, które we mnie rośnie, nigdy nie zobaczy jego twarzy. A ja nigdy nie poznam jego imienia”.

- Redakcja
Czasem czuję się, jakbym utknęła w życiu, którego nawet nie wybierałam. Pracuję w spożywczaku pod blokiem, dwieście metrów od mojego mieszkania. Mam 27 lat, żadnych perspektyw, żadnych marzeń. No bo jak można marzyć, jak się człowiek nawet dobrze nie wyśpi? Mama ciągle jęczy, że coś robię źle, Agata – moja siostra – mieszka trzy ulice dalej z mężem i dwójką dzieci, więc ma „prawdziwe życie”, jak to mawia. A ja? Próbuję nie zwariować od ciszy w kuchni i od tego durnego „kalendarza z kotami”, który mama powiesiła nad lodówką, jakby to miało nam dodać jakiejś radości.
Ostatnio, kiedy usiadłam z kawą przy oknie, zorientowałam się, że nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułam coś naprawdę. Nie chodzi o zakochanie czy radość. Chodzi o cokolwiek. Takie ciepło w środku. Ciekawość. Tęsknotę. Cokolwiek, co nie byłoby po prostu – nudą. Zatęskniłam za czymś zupełnie innym. Nie za facetem, nie za wygraną w totka, tylko… za lasem.
Nie wiem, czemu akurat to. Może przez to, że kiedyś tata zabierał mnie i Agatę na grzyby. Jesień, wilgotne powietrze, cisza, spokój. Las pachniał jak dzieciństwo – bezpieczne, ciche, nieskomplikowane. A może chciałam po prostu uciec. Od sklepu. Od matki. Od ludzi, którzy widzą we mnie tylko „dziewczynę od wędliny”. Wzięłam plecak, kalosze i termos z herbatą. Bez planu. Bez nadziei. Po prostu... poszłam do lasu. Żeby coś poczuć.
To był impuls
Weszłam między drzewa, zostawiając za sobą ostatnie ślady cywilizacji. Mokre liście szeleściły pod kaloszami, a chłód poranka szczypał w policzki. Słońce przebiło się przez gałęzie tylko trochę, jakby też nie miało dziś ochoty świecić.
W pierwszej chwili pomyślałam, że jestem sama. Ale nie. Po kilkunastu minutach usłyszałam szelest, zupełnie inny niż od wiewiórki czy zająca. Odwróciłam się. Stał tam. Facet. W zielonej kurtce, z zarostem jak z katalogu i plecakiem przewieszonym przez jedno ramię. Patrzył na mnie jak ktoś, kto też nie planował spotkać nikogo.
– Też szukasz borowików? – zapytałam, próbując ukryć zaskoczenie.
– Nie, po prostu uciekam przed ludźmi – odpowiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku.
– Znam to – uśmiechnęłam się krzywo. – Czasem lepiej być samemu… a czasem nie.
Ruszyliśmy razem. Bez umawiania się, bez planu. Szliśmy między drzewami, gadając o niczym i o wszystkim. Miał niski głos. Czasem mówił cicho, jakby każde słowo ważyło więcej, niż powinno. Nagle zaczęło padać. Schowaliśmy się pod pobliską wiatą dla turystów, blisko siebie. Za blisko. Albo może właśnie w sam raz.
Spojrzał na mnie. A potem pocałował. I ja go też. Nie pytaliśmy. Nie rozmawialiśmy. W lesie, gdzie wszystko było proste, nasze potrzeby też stały się proste. Nie wiem, jak to się stało. Było ciepło i dziko. Po prostu się wydarzyło. A potem rozstaliśmy się, nie znając nawet swoich imion.
Test ciążowy nie kłamał
Pierwsze trzy tygodnie po tamtym poranku żyłam, jakbym śniła. Wracałam myślami do lasu, do jego dłoni, do ciężkiego oddechu i tej chwili, która pachniała mchem i ciepłą skórą. Zniknął. Nie wiedziałam, kim był. Nie miałam imienia. Nie miałam numeru. Niczego. Tylko wspomnienie. A potem zaczęło mnie mdlić.
Najpierw rano. Później zapach kawy zniechęcał mnie do życia. Zignorowałam. Przeziębienie, stres, cokolwiek. Ale kiedy zaczęłam zasypiać na siedząco w sklepie, zrozumiałam. Poszłam do apteki. Kupiłam test. Jeden, potem drugi. Oba miały dwie kreski. Ręce mi się trzęsły.
– Nie... – wyszeptałam, patrząc w lusterko. – To jakiś absurd.
Powiedziałam Agacie. Nie umiała ukryć szoku.
– Ale kto...? – zapytała niepewnie.
– Nie wiem – odpowiedziałam cicho. – Nie znam jego imienia. Spotkałam go w lesie.
– Ty chyba żartujesz?!
– Nie. To był... impuls.
– Impuls?! Natalia, do cholery! – wybuchła. – Wiesz, co to znaczy? Jesteś w ciąży z przypadkowym facetem z lasu! To jakaś chora bajka!
Wieczorem powiedziałam mamie. Zamilkła. Zmarszczyła brwi. A potem:
– Zhańbiłaś rodzinę.
– To nie była hańba – powiedziałam przez łzy. – To była... wolność.
– Wolność? Wolność to odpowiedzialność. Ty nawet nie wiesz, kim on był!
Milczałam. W gardle miałam gulę. Weszłam do swojego pokoju, zamknęłam drzwi. Położyłam rękę na brzuchu.
– I co teraz, maluchu? – szepnęłam. – Bo ja naprawdę nie mam pojęcia.
Nie chciałam litości
Było późne popołudnie, słońce przywierało do horyzontu jak brudna plama, kiedy do sklepu wszedł Bartek. Nie widziałam go od ponad roku. Zostawił mnie bez słowa – ot, pewnego dnia przestał odbierać telefony, a potem oznajmił przez SMS: „Nie umiem. Wybacz.” A teraz stał w progu, z tym swoim cholernie znajomym spojrzeniem i rękami w kieszeniach.
– Cześć, Natalia – zaczął ostrożnie.
– Bartek...? – podeszłam do lady, jakbym widziała ducha.
– Słyszałem… – spojrzał znacząco na mój brzuch, który już nie był tajemnicą. – Że jesteś w ciąży.
– Słyszałeś? Aha. Plotki szybko się rozchodzą.
– Nie przyszło mi łatwo tu przyjść. Ale... może to znak. Może mamy jeszcze szansę.
Prychnęłam.
– Ty miałeś szansę. Wtedy, kiedy płakałam po nocy. Kiedy szukałam ciebie, czekałam na jakieś wiadomości. Teraz przychodzisz, bo usłyszałeś, że jestem w ciąży?
– Natalia, ja naprawdę chcę ci pomóc. Mogę być dla tego dziecka kimś.
– Kim chcesz być? Zastępczym tatusiem? – spytałam.
– Lepsze to niż facet, którego nawet nie znasz.
Zabolało. Trafił w punkt.
– Wynocha – krzyknęłam.
Bartek patrzył jeszcze przez chwilę. A potem wyszedł. Trzasnął drzwiami. Półka z kaszami zadrżała.
Tej nocy nie spałam. Z kuchni usłyszałam rozmowę mamy z Agatą. Cicho, ale dość głośno, bym zrozumiała. Nie chciały w domu bękarta.
Myślałam, że go znajdę
Wracałam do tego lasu jak do jedynego miejsca, które mnie nie osądzało. Stałam między drzewami i próbowałam wyczuć coś w powietrzu. Jakąś wskazówkę. Cokolwiek. Szłam tą samą ścieżką co wtedy. Ten sam mech, ten sam głaz, ta sama wiata. Tylko że teraz było pusto. Cicho.
W pobliskim pensjonacie, tuż przy wjeździe do lasu, zapytałam recepcjonistkę – starszą kobietę o zmęczonych oczach:
– Może pani pamięta jakiegoś mężczyznę… wysoki, może 35 lat, z brodą? Był tu jakiś czas temu na grzybach? Może tu nocował?
Zmrużyła oczy.
– Dziewczyno… dziennie przewija się tu tyle ludzi… A nazwisko?
– Nie znam.
– No to przykro mi. Może był przejazdem. Tu czasem zatrzymują się tacy… na chwilę.
Potem odwiedziłam jeszcze dwie agroturystyki, jedną leśniczówkę i sklepik spożywczy w sąsiedniej wsi. Nikt go nie pamiętał. W końcu usiadłam na ławce przed przystankiem. Przysiadł się do mnie starszy leśniczy.
– Ktoś pani zginął?
– W pewnym sensie.
– A to się zdarza. Ludzie przychodzą, znikają. Las to takie miejsce, że wszystko jest prawdziwe… i jednocześnie nie.
– Ale on był prawdziwy. Nie wymyśliłam go.
– Nie mówię, że nie. Ale może miał tylko być chwilą.
Patrzyłam przed siebie. I wtedy po raz pierwszy poczułam, że nie znajdę go nigdy. Że dziecko, które we mnie rośnie, nigdy nie zobaczy jego twarzy. A ja nigdy nie poznam jego imienia.
Może jakoś się ułoży
Wracałam do domu w ciszy. Bez łez, bez złudzeń. Autobus trząsł się na dziurach jak ja we własnej skórze. Z każdym kilometrem wiedziałam coraz mocniej – nie znajdę go. Ale czy naprawdę muszę? Po powrocie mama nic nie powiedziała. Nie pytała. Tylko postawiła talerz z zupą na stole i poszła do swojego pokoju. Zupa była zimna. Zostawiłam nietkniętą.
Następnego dnia w sklepie właścicielka, pani Sabina, spojrzała na mnie długo.
– Zostajesz dłużej, Natalia. Dziecko kosztuje, co nie?
Skinęłam głową, ledwo powstrzymując łzy.
– Będę pracować, ile dam radę.
Wieczorem przyszła Agata. Bez dzieci, bez kurtki, z paczką czekoladek.
– Nie znalazłam go – powiedziałam, patrząc w okno.
– Może tak miało być – odparła. – W końcu zostawił ci coś, co odmieni ci życie.
– Tak – parsknęłam. – Tylko dlaczego to tak cholernie boli?
Agata usiadła obok mnie. Milczała przez dłuższy czas.
– Bo zmiana boli. A ty się właśnie zmieniasz. Nie jesteś już tą samą osobą, co miesiąc temu. Jesteś przyszłą matką.
Te dwa słowa przeorały mnie jak pług. Matką. Od tej pory każdego ranka, kiedy trzymałam dłoń na brzuchu i czułam lekkie kopnięcia – wiedziałam, że nie jestem już sama. Tam, gdzie kończyła się historia moja i faceta z lasu, zaczynała się moja i mojego synka.
Natalia, 27 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Tylko bogaty facet z pełnym portfelem może zostać moim mężem. Z biedakiem nie pójdę nawet na spacer”
- „Moja córka potrafi wydawać pieniądze, których nie ma. A ja wciąż ją ratuję i spłacam jej długi”
- „Traktuję faceta jak bankomat. Wolę płakać w luksusowej willi niż głodować w zatęchłej klitce”

