Reklama

Święta Bożego Narodzenia to dla mnie coś więcej niż tylko wolne dni, jedzenie czy rodzinne spotkania. To rytuał. Lubię, gdy wszystko jest zaplanowane, dopięte na ostatni guzik, dom lśni, w lodówce wszystko ułożone jak w katalogu, a choinka pachnie żywicą.

Lubię porządek

Cenię sobie porządek i prywatność. I przyznam szczerze: święta najlepiej wspominam wtedy, gdy spędzamy je tylko we dwoje, ale w tym roku zrobiłam wyjątek. Zgodziłam się, by do naszego mieszkania wpadła rodzina Marka.

– Tylko dwie noce, prawda? – zapytałam go.

– Tak, przecież wiesz, że nie będą siedzieć tydzień – odpowiedział spokojnym tonem, który zazwyczaj mnie koi, ale tym razem nie uspokoił ani trochę.

Już od momentu, gdy usłyszałam, że przyjedzie jego siostra z mężem i dziećmi, razem z ich mamą – poczułam niepokój. Niby wszystko zaplanowałam: menu, miejsca do spania, nawet plan zabaw dla dzieci, ale szybko się okazało, że nie da się zaplanować chaosu, bo kiedy tylko weszli, od razu poczułam, że nie jestem już gospodynią tego domu.

Dzieci wbiegły do salonu jak huragan. Zuzia i Jaś – trzy i pięć lat – już po pięciu minutach zrzuciły bombki z dolnej części choinki, rozlały kompot z suszu i zaczęły skakać po sofie w butach. Zamiast cieszyć się atmosferą Bożego Narodzenia, biegałam za nimi z ręcznikiem. Wycierałam, zbierałam, układałam i powtarzałam sobie w myślach: „To tylko dwa dni, dwie noce. Dasz radę”.

Wszystko niszczyły

Pierwsze dwa dni minęły mi w stanie, który chyba najtrafniej można nazwać półprzytomnością. Od samego rana do późnego wieczora byłam w ruchu. Wstawanie przed wszystkimi, żeby zagotować wodę, pokroić warzywa, wyciągnąć śledzie z zalewy, podgrzać mleko dla dzieci, nakryć do stołu. Nie zliczę, ile razy wycierałam podłogę – bo Jaś rozlał sok, bo Zuzia rzuciła budyniem, bo ktoś przewrócił talerz.

Marek pojawiał się na moment, pomagał podać barszcz i zaraz znikał z Arturem, zaszyci w pokoju z telefonami. Zostawiali mnie z tym wszystkim. Moja szwagierka Sandra wpadała do kuchni tylko po to, żeby powiedzieć, że Zuzia nie lubi groszku albo że Jaś chce inny kubeczek. Patrzyła na mnie z rozmarzonym uśmiechem i mówiła:

– Oj, Zuzia, nie biegaj z kubkiem! No ale wiesz, ona jest zmęczona.

Nie miałam siły nawet się uśmiechać, ale z automatu odpowiadałam, że nic się nie stało, że dam radę. I choć nikt nie zapytał, czy mi pomóc, nie prosiłam o pomoc. Czułam, jakby jej oczekiwano ode mnie – jakby to było oczywiste, że to ja się wszystkim zajmę. Teściowa siedziała w fotelu jak królowa. Co jakiś czas podnosiła głos, żeby zapytać, gdzie jest pilot, albo rzucała uwagi:

– Mariolciu, masz ręcznik? Dzieci się poplamiły.

Wykorzystywali mnie

Biegałam po domu jak pomoc domowa w hotelu, z ręcznikami i ściereczkami, udając, że wszystko jest w porządku, a w środku miałam wrażenie, że tonę. Kiedy wieczorem siadałam na brzegu łóżka, słyszałam przez ścianę dzieci krzyczące do siebie, hałasujące klockami i znowu coś przewracające. Artur leżał obok i przewijał coś w telefonie, Sandra rozmawiała przez głośnik z koleżanką, teściowa oglądała serial, a mój mąż siedział z nimi, śmiał się z jakichś filmików i nawet nie spojrzał w moją stronę.

Ile można mówić „tak”? Ile można się uśmiechać, kiedy wszystko we mnie krzyczało „dość”? Trzeci dzień świąt zaczął się jak poprzednie: hałas, rozgardiasz, poranne bieganie po kuchni, ale coś było inaczej. Zaczęłam łapać się na tym, że wyglądam przez okno. Szukałam jakiegoś znaku, że się zbierają, że pakują walizki, choćby rozmowy o pociągu. Nic takiego nie padło, nikt się nie szykował. Podniosłam ten temat przy śniadaniu z Markiem, na uboczu, szeptem:

– Nie rozmawialiście o tym, kiedy wyjadą?

Spojrzał na mnie, jakbym pytała o coś zupełnie absurdalnego.

– Nie rób problemu, przecież święta są raz w roku – rzucił z lekkim znużeniem.

Uśmiechnęłam się tylko, ale wewnątrz coś zadrżało. Raz w roku mam czuć się jak służąca we własnym domu? Nikt nawet nie spytał, czy chcę, by zostali dłużej. Po prostu zostali.

Byłam wykończona

Czwarty dzień. Weszłam do kuchni jak zwykle pierwsza. Otworzyłam lodówkę i przez chwilę tylko patrzyłam – pusto. Nie było ani barszczu, ani wędliny, tylko słoik majonezu i jajka. Odruchowo zaczęłam wyciągać składniki na jajecznicę, ale wtedy dzieci wpadły z krzykiem, wyrywając sobie łyżki. W sekundę przewróciły kubek z mlekiem. Teściowa weszła za nimi, spojrzała na kałużę na podłodze i zapytała:

– Mariolciu, trzeba to posprzątać, wszystko pozalewane.

Bez słowa wyszłam z kuchni i zamknęłam się w łazience. Stanęłam przed lustrem, umyłam twarz zimną wodą. Oddychałam głęboko. Patrzyłam na swoje odbicie – twarz bez wyrazu, włosy spięte byle jak, cienie pod oczami. Czułam się jak cień w swoim własnym mieszkaniu. Kim ja jestem w tym wszystkim? Kucharką? Pokojówką?

Nie pomagał mi

Siedziałam w łazience, dłużej niż powinnam. Myślałam, że zaraz ktoś zapuka, zapyta, czy wszystko w porządku, ale nikt się nie zainteresował. W końcu wytarłam twarz, wzięłam kilka głębokich wdechów i wyszłam. W salonie dzieci układały klocki na dywanie, Artur coś podjadał z talerzyka, a Marek siedział z telefonem, oparty o poręcz fotela. Podeszłam do niego. Przysiadłam obok i cicho powiedziałam:

– Marek, to już czwarty dzień. Ja naprawdę mam dość.

Nie podniósł wzroku. Tylko westchnął, jakby rozmawiał z kimś bardzo upartym.

– Nie przesadzaj, im naprawdę ciężko. Nie bądź taka oschła – rzucił.

Słowo „oschła” jakoś szczególnie we mnie uderzyło. To nie ja byłam oschła, to oni byli ślepi. Żadne z nich nie widziało, jak się staram, ile robię, ile w sobie duszę.

Od rana wszystko mnie drażniło. Brzęk sztućców, głośny śmiech Sandry, zapach smażonej parówki. Próbowałam zająć się czymkolwiek – pranie, zmywarka, porządki – ale czułam, że jestem o krok od wybuchu. Dzieci wpadły do kuchni z nową energią i w sekundę rozlały kakao. Znowu te same miny, znowu ten sam beztroski ton Sandry:

– Ojej, znowu się polało!

Coś we mnie pękło

Odstawiłam talerz, odsunęłam krzesło i powiedziałam głośno:

– Mam dość, naprawdę mam dość. Od czterech dni nikt nie zapytał, czy mi to pasuje, czy jestem zmęczona. Tu nie ma porządku, nie ma ciszy, nie ma nawet szacunku. Mam wrażenie, że jestem dla was nikim.

Zrobiło się cicho. Dzieci spojrzały na mnie z zaskoczeniem, Sandra zacisnęła usta, jej mąż zamarł w pół ruchu. Teściowa odwróciła wzrok. Tylko Marek odezwał się po chwili:

– Mogłaś to powiedzieć inaczej.

Nie odpowiedziałam. Wzięłam swój płaszcz, wyszłam z mieszkania i zamknęłam za sobą drzwi. Nie wiedziałam, co dalej. Wrócę – wiadomo – nie mam dokąd iść, ale coś się zmieniło. Coś we mnie się złamało i nie chciałam już tego składać po staremu. Przecież mam prawo do granic, do odpoczynku, do bycia ważną we własnym domu.

Mariola, 35 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama