Reklama

Jeszcze dziesięć lat wcześniej wyobrażałam sobie zupełnie inne życie. Widziałam siebie na lotnisku, z biletem do Sydney i plecakiem przewieszonym przez ramię. Uśmiechniętą, wolną, z poczuciem, że świat stoi przede mną otworem. Wierzyłam, że wszystko jest możliwe, a czas będzie po mojej stronie.

A tymczasem siedziałam na kanapie w poplamionym dresie, z kubkiem zimnej kawy. Trójka dzieci. Dom, który nigdy nie był do końca ogarnięty. Lista rzeczy do zrobienia, której nie dało się zamknąć nawet w trzech dobach. Kochałam ich. Oczywiście, że kochałam. Ale coraz częściej budziłam się w środku nocy z gulą w gardle, z poczuciem straty. Straty siebie. Czułam, że przegapiłam coś ważnego – nie wydarzenie, nie moment – ale całe możliwe życie.

Teściowa nas namawiała. A ja zgodziłam się na trzecie dziecko, bo było mi łatwiej przytaknąć niż postawić granicę. Bo miałam nadzieję, że potem znów przyjdzie czas na mnie. Nie przyszedł. A ja coraz częściej czułam, że życie przelatuje mi między palcami.

Spojrzałam na siebie

– Mamo, gdzie jest mój piórnik?! – zawołał Staś z przedpokoju.

– A skąd mam wiedzieć? – odkrzyknęłam, nie odrywając wzroku od patelni. – Wczoraj zostawiłeś go przy stole!

– Nie ma go tu! – jęknął.

– Poszukaj w plecaku. Albo pod łóżkiem. Albo w swoim wiecznie rozbebeszonym pokoju! – podniosłam głos.

Julka zaczęła płakać. Mała też się obudziła i zaczęła marudzić w łóżeczku. Zmieszane zapachy przypalonej jajecznicy i płynu do płukania przytłoczyły mnie bardziej niż poranny hałas. W kuchni panował chaos. Mąż już wyszedł do pracy. Jak zawsze, „musiał się śpieszyć”.

– Mamo, a ty się dziś nie ubierasz? – zapytała Julka cicho, wycierając nos w rękaw bluzki.

Spojrzałam na siebie. Stary dres, niedopite kakao, rozmazany tusz pod okiem.

– Ubrałam się.

– A co dziś na obiad? – dopytywał Staś, wracając z piórnikiem w dłoni.

– Zupa – burknęłam. – I nie pytaj o deser, bo nie mam siły nawet pomyśleć.

Wyszli. Drzwi się zatrzasnęły, a w mieszkaniu zapanowała cisza. Usiadłam przy stole i oparłam głowę na dłoniach. Miałam ochotę krzyczeć. Ale i na to brakowało mi siły.

Byłam na skraju wyczerpania

Zegar w kuchni tykał głośno, choć wcześniej nigdy tego nie zauważałam. Mała spała w pokoju obok, a ja wreszcie mogłam usiąść w ciszy. Wzięłam telefon. Zdjęcia znajomych. Jedna w Toskanii z kieliszkiem wina. Druga na w dresie, ale tym na egzotycznej plaży. Trzecia właśnie zaczynała kurs programowania. A ja? Zmieniłam dziś cztery pieluchy, ugotowałam zupę, zrobiłam trzy prania i wypiłam zimną kawę. Zadzwoniła mama.

– No cześć, kochanie. Jak tam?

– W porządku – skłamałam.

– I jak dzidzia? Rośnie?

– Rośnie. Płacze, je, robi w pieluchę. Jak to niemowlę.

– No widzisz, szczęście! – zaśmiała się. – Ciesz się, póki takie małe! Potem dopiero zaczynają się schody!

– A ja mam wrażenie, że już jestem na skraju wyczerpania – wymamrotałam.

– Co mówisz?

– Nic. Później zadzwonię – ucięłam szybko i się rozłączyłam.

Spojrzałam na rozrzucone zabawki, butelkę z resztką mleka, która leżała na podłodze. I pomyślałam, że nie tak chciałam żyć.

Powiedziałam prawdę

Teściowa pojawiła się bez zapowiedzi. Jak zwykle. Weszła z reklamówką jabłek, rozejrzała się po salonie i od razu zaczęła.

– A nie mówiłam, że trójka dzieci to prawdziwe błogosławieństwo?

– Mówiłaś – przytaknęłam. – I ja, głupia, ci uwierzyłam.

– Co ty tak mówisz, dziecko? Przecież zawsze marzyłaś o dużej rodzinie. Sama mi to mówiłaś.

– Nie. To ty mi mówiłaś. Tysiąc razy.

– Oj, teraz to przesadzasz – parsknęła, siadając ciężko na fotelu. – Masz zdrowe dzieci, dobrego męża, dach nad głową. Czego więcej chcieć?

– Siebie – powiedziałam cicho.

– Słucham?

– Siebie. Chciałabym z powrotem siebie. Tę, która miała marzenia, która miała czas, żeby się rozwijać. Która miała w planie podróże, pracę, naukę języków. A nie życie między kaszką a zmywarką.

Zapadła cisza.

– Wiesz, że żałuję? – dodałam spokojnie. – Żałuję, że cię posłuchałam.

Zostawiłam ją w salonie i poszłam do kuchni. Po raz pierwszy od lat powiedziałam na głos, co naprawdę czuję.

Musiałam coś zmienić

Wieczorem, kiedy dzieci spały, usiadłam obok męża. Przeglądał coś na telefonie.

– Twoja mama dziś była – zaczęłam.

– Tak?

– Powiedziałam jej, że żałuję, że dałam się namówić na trzecie dziecko.

Odłożył telefon. Patrzył na mnie zaskoczony.

Co ty wygadujesz?

– To, co czuję. Że jestem zmęczona. Że czuję się, jakby ktoś podmienił moje życie. Że każdego dnia próbuję odnaleźć siebie, ale już nie wiem, gdzie mam szukać.

– Przecież mówiłaś, że chcesz…

– Wahałam się. A ty i twoja matka mnie przekonywaliście, że przestałam słuchać samej siebie.

Milczał.

Myślisz, że jestem złą matką? Bo się przyznaję, że żałuję?

– Nie… myślę, że jesteś zmęczona. I że nie potrafię ci pomóc.

– Bo nie próbujesz. Jesteś obok, ale nie jesteś ze mną. To nie jest tylko moje życie, rozumiesz?

Westchnął ciężko.

– Co chcesz zrobić?

– Nie wiem jeszcze. Ale coś musi się zmienić. Inaczej zwariuję.

Skinął głową. Po raz pierwszy od dawna poczułam, że mnie wysłuchał.

Odzyskałam nadzieję

W poniedziałek, gdy najmłodsza spała, usiadłam przy kuchennym stole i włączyłam laptopa. Otworzyłam zakładkę z kursem, który kiedyś zapisałam do ulubionych. Kliknęłam „rozpocznij”. Po kilku minutach zadzwoniła teściowa. Nie odebrałam. Wieczorem mąż wrócił wcześniej niż zwykle.

– Pomyślałem… może w weekend zabiorę dzieci do siostry? Ty byś została sama, odpoczęła, nie wiem…

– Naprawdę?

– Tak. Chcesz?

Skinęłam głową.

– Dzięki – szepnęłam.

– I jeszcze jedno. Jeśli chcesz wrócić do pracy, zapisać się na coś… po prostu mi powiedz. Ogarnę dzieci. Serio.

– Dobra – powiedziałam z lekkim uśmiechem. – To w weekend zamówię sobie pizzę. I obejrzę film bez przerw co pięć minut.

– A może dwa filmy – mrugnął.

Uśmiechnęłam się. Naprawdę.

Odetchnęłam

Weekend minął szybciej, niż się spodziewałam. Po raz pierwszy od bardzo dawna zostałam sama w domu. Bez dźwięku włączonej bajki, bez tupotu małych stóp, bez miliona pytań dziennie. Usiadłam z książką, którą czytałam w liceum i którą teraz znalazłam przypadkiem za szafką. Zamówiłam pizzę. Zjadłam ją gorącą, na talerzu, nie z kartonu, nie na stojąco. Włączyłam film. Cały. Bez przerwy na przewijanie, podcieranie, usypianie. W którymś momencie zdałam sobie sprawę, że płaczę. Nie z tęsknoty. Z ulgi. W niedzielę wieczorem dzieci wróciły rozwrzeszczane i umorusane, jakby wróciły z obozu przetrwania.

– Mamo! A ciocia ma psa! I Staś się go bał! – pisnęła Julka, rzucając się na mnie.

– Wcale się nie bałem! – oburzył się Staś i dodał cicho – Tylko był duży...

– Chodźcie, przytulę was wszystkich – powiedziałam, szeroko otwierając ramiona.

Zgarnęłam ich do siebie i mocno przytuliłam. Mąż podszedł powoli i spojrzał na mnie z niepewnością.

– Jak było?

– Dziwnie – przyznałam. – Ale dobrze. Potrzebowałam tego.

– Domyślam się. – Kiwnął głową. – Zasłużyłaś.

– I?

– I chciałbym, żebyś miała tego więcej. Czasu dla siebie. Czasu na myślenie, na nicnierobienie, na wszystko. Nie chcę, żebyś się wypaliła. Nie chcę cię stracić.

Spojrzałam na niego. W jego oczach po raz pierwszy od dawna zobaczyłam coś więcej niż zmęczenie. Zobaczyłam, że zrozumiał.

– A ja nie chcę już udawać, że wszystko gra – odpowiedziałam cicho. – Bo nie grało. Ale możemy to ułożyć. Tylko razem.

– Razem – powtórzył.

I pierwszy raz od miesięcy poczułam, że znów mam w sobie miejsce. Na siebie.

Hanna, 33 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama