Reklama

Od zawsze marzyłem o pracy na własny rachunek. Już w szkole wszyscy mi mówili, że ze mnie taki wolny duch, który chodzi własnymi ścieżkami i nigdy nie chce robić dokładnie tego, co inni od niego oczekują. Tak zostało mi w dorosłym życiu, choć musiałem do tego dojść krętymi ścieżkami.

Reklama

Miałem problemy ze znalezieniem pracy

Po maturze zdałem na historię. Kierunek wybrałem nie tylko z ogromnej pasji do tego przedmiotu, ale i z przekory, bo ojciec od lat powtarzał, że teraz liczy się tylko politechnika.

– Mój syn powinien zostać inżynierem. Budownictwo, mechatronika, elektronika, ewentualnie informatyka. Słyszałeś, ile teraz zarabiają programiści? A ty pakujesz się na jakieś dziwne studia idealne dla kobiet, które chcą zostać nauczycielkami na utrzymaniu męża.

No tak, mój ojciec był do bólu racjonalny. Sam pracował w fabryce, gdzie został brygadzistą i kierował dużą ekipą. Był dumny ze swojego awansu.

– Gdybym w młodości miał szansę się uczyć, już pewnie byłbym w zarządzie. A tak to człowiek naprawdę musiał się natyrać, żeby pokazać, że coś znaczy i jest cenny dla firmy. Na szczęście docenili mnie – powtarzał mi do znudzenia.

Marzenie rodziców spełniła moja siostra, która zdała na farmację. Wychwalali Iwonę co najmniej jakby kończyła medycynę i miała zostać słynnym chirurgiem, a nie panią realizującą recepty. Jednak mnie nic do tego. Od zawsze byłem zdania, że trzeba żyć i pozwalać żyć innym według ich własnego uznania. Nawet więc nie myślałem, żeby kiedykolwiek krytykować wybory siostry czy kogoś innego.

Ojciec jednak miał nieco racji. Dyplom z historii nie otworzył mi drzwi do kariery. To było dobre wyjście kilkanaście lat temu, gdy bezrobocie w Polsce było o wiele wyższe. Kryzys 2008 roku zrobił swoje i z pracą na etat było krucho. Zaczepiłem się w miejscowej restauracji na stanowisku kelnera. Później był jeszcze sklep sportowy, salon telefonii komórkowej i biuro ubezpieczeniowe, w którym wytrzymałem raptem trzy miesiące. Umowy cywilnoprawne i niskie stawki skutecznie zniechęcały mnie do działań.

Postanowiłem wyjechać za granicę

W głowie miałem już pewien plan. Popracuję góra kilka lat na jakimś magazynie, odłożę trochę gotówki i otworzę w Polsce coś swojego. Bo to właśnie od zawsze było moim marzeniem.

– Wiesz, samemu być sobie sterem, żeglarzem i okrętem, jak to mówi przysłowiowe – uśmiechałem się do Konrada, z którym umówiłem się w naszym ulubionym pubie tuż przed wyjazdem. – Tutaj nie ma sensu harować i dorabiać kogoś. Jeśli już poświęcać czas i siły, to przynajmniej dla jakiejś idei – język już mi się trochę plątał po kolejnym kuflu, którym oblewaliśmy mój wyjazd.

– W sumie masz rację. Gdyby Aga nie była w ciąży, sam rzuciłbym w diabły tę robotę jako kierowca busa i wyjechał gdzieś na Zachód. Ale cóż, teściowie już robią dla nas remont piętra, Agnieszka wybiera łóżeczko i śpioszki, a ja chyba jestem ugotowany – mrugnął do mnie porozumiewawczo, jednak doskonale wiedziałem, że odpowiedzialny z niego chłopak i naprawdę kocha swoją narzeczoną, więc o jakiejkolwiek ucieczce niemal sprzed ołtarza nie ma mowy.

Tymczasem ja wylądowałem w Anglii. Zacząłem, a jakżeby inaczej, od słynnego zmywaka. Potem była linia produkcyjna i pakowanie czekoladek, a następnie magazyn dużego sklepu internetowego. Harowałem czasami po kilkanaście godzin na dobę. W soboty dorabiałem jako dostawca jedzenia, jeżdżący na skuterze po niezbyt ciekawych dzielnicach miasta. Wynajmowałem obskurny pokoik z innymi Polakami. Ta harówka jednak się opłaciła, bo po pięciu latach wróciłem do Polski z zapasem gotówki.

Ożeniłem się i zacząłem planować przyszłość

Niedługo po swoim powrocie poznałem Malwinę, z którą zacząłem się spotykać. W pewnym momencie doszedłem do wniosku, że mam już swoje lata i najwyższy czas jakoś się ustatkować. Wiem, że nie zabrzmiało to bardzo romantycznie, ale to nie tak, że nie kochałem swojej dziewczyny. Malwina to naprawdę świetna kobieta, doskonale się dogadujemy, mamy podobne poczucie humoru i nigdy razem się nie nudzimy. Jednak wcześniej chyba nie oświadczyłbym się tak szybko. No, ale trzydziestka na karku robi swoje. Człowiek zaczyna poważniej myśleć o życiu i założeniu rodziny.

Po ślubie zamieszkaliśmy w domu, który Malwina otrzymała w spadku po dziadkach. Kiedyś była to wieś, teraz miasto niemal ją wchłonęło. W okolicy pojawiło się wiele nowych domków, odnowiono ulicę, uruchomiono nowe linie MPK. Miejsce zaczęło tętnić życiem.

Dom był całkiem fajny, ale od dawna niezamieszkany, dlatego wymagał generalnego remontu. W materiały, robociznę i wykończenia włożyłem naprawdę dużą gotówkę. Szybko okazało się, że przywiezione z Anglii oszczędności topnieją w oczach, a ja na posadzie kuriera nie dorobię się kokosów. Żona jest pielęgniarką, ale niedługo planowaliśmy dziecko, dlatego czekała ją przerwa w pracy.

– Muszę coś wymyślić. Nie ma sensu spalać się w pracy dla kogoś – powróciłem do swoich dawno zakurzonych planów o własnej firmie.

– A masz jakiś konkretny pomysł? Czy to tylko takie na luźno rzucane słowa? – Malwina nie była przekonana do moich planów.

Jednak doszedłem do wniosku, że muszę zaryzykować. Dopóki jeszcze nie mamy dzieci na utrzymaniu, a poduszka finansowa całkowicie się nie wyczerpała. Na co się zdecydowałem? Na sklep internetowy. Praca jako kurier dała mi do myślenia.

Codziennie rozwoziłem mnóstwo paczek. Byli tacy klienci, u których regularnie bywałem nawet po kilka razy w tygodniu.

– Ludzie naprawdę kupują teraz przez Internet. Sama wolisz wygodnie usiąść wieczorem i zamówić kosmetyki, perfumy, książki czy nową torebkę, a nie biegać po sklepach – przekonywałem żonę, która w końcu przyznała mi rację.

Postanowiłem założyć sklep internetowy

Od młodości moją pasją była jazda na rowerze. Na studiach udawało mi się nawet wygrywać zawody na szczeblu wojewódzkim. O dwóch kółkach i potrzebach rowerzystów wiedziałem naprawdę dużo i postanowiłem pasję tę przekuć w pomysł na biznes. Nie robiłem tego do końca w ciemno. Konrad prowadził dobrze prosperujący sklep internetowy ze sprzętem sportowym i obiecał posłużyć mi radą.

– Na początku bywa ciężko, ale wystarczy się przebić. Na sprzedaży online można naprawdę zarobić. Ważne są pierwsze zamówienia. Później już jakoś pójdzie. Ludzie zaczną wstawiać recenzje, polecać twój sklep, ty zainwestujesz w pozycjonowanie, reklamy na social mediach i wszystko inne – tłumaczył mi.

Zdecydowałem się wejść w tę branżę. Odświeżyłem swoje kontakty w klubie rowerowym, dałem cynk dawnym znajomym, że zaczynam sprzedaż. Wykupiłem domenę i serwer, zamówiłem projekt sklepu i pierwsze reklamy. Oszczędności z Anglii zainwestowałem w towar. Na początku zdecydowałem się na sprzedaż głównie akcesoriów i części. Chciałem zobaczyć, jak pójdzie mi sprzedaż. Na stanie było zaledwie kilka podstawowych modeli rowerów.

Rodzina uznaje, że śpię na pieniądzach

Założyłem firmowe konto, zarejestrowałem działalność i zacząłem sprzedaż. Od tego momentu minęły już prawie dwa lata. Utrzymuję się na rynku, a rodzina jest przekonana, że doskonale zarabiam. Widzą, że mam zamówienia. Że wynająłem magazyn zewnętrzny, bo nie mieściłem się już ze wszystkim w domu. Że wywiad ze mną pojawił się w lokalnym dzienniku. Dla nich jestem jakimś krezusem. Już dwaj kuzyni prosili mnie o pożyczkę, twierdząc, że pracuję na swoim i na pewno nikt mnie nie okrada.

Tymczasem prawda jest zupełnie inna. Owszem, sprzedaż w miarę idzie. Ale i koszty działalności są wysokie. Muszę opłacić ZUS i podatki, wynajem magazynu, zapłacić zewnętrznej firmie za reklamę, zrobić comiesięczny przelew księgowej. Byłem też zmuszony zatrudnić pracownika, bo sam już nie wyrabiałem ze wszystkim. To wszystko kosztuje.

Doszło do tego, że to żona ze swojej pensji opłaciła mi ostatni rachunek za prąd, bo właśnie zapłaciłem dostawcom i nie miałem wolnej gotówki. Oczywiście coś tam zarabiam, ale mam lepsze i gorsze miesiące. Tylko ludziom wydaje się, że śpię na pieniądzach.

No cóż, z zewnątrz wszystko wygląda zupełnie inaczej niż od środka. Teraz już wiem, że w Polsce koszty prowadzenia działalności są ogromne. Wciąż trzeba też użerać się z formalnościami. Przedsiębiorcom się nie pomaga, tylko rzuca kłody pod nogi. Mam jednak nadzieję, że jeszcze uda mi się rozkręcić ten biznes i wtedy wreszcie się odkuję.

Michał, 35 lat

Reklama

Czytaj także:
„Mąż wyjechał do Belgii, by zarobić na nasz nowy dom. Na pewno w nim nie zamieszka, bo wrócił stamtąd w trumnie”
„Dzięki facetowi z internetu rozkwitałam jak wiosenny kwiat. Zwiędłam, gdy z miłości zostały tylko długi”
„Po 30 latach wróciłem do rodzinnego domu na wsi. Karczowałem wspomnienia jak zaniedbany ogród”

Reklama
Reklama
Reklama