Reklama

Nigdy nie przypuszczałam, że zwykła rozmowa przy kawie może doprowadzić do otwartej wojny. A jednak.

Moje pączki są najlepsze pod słońcem! – oznajmiła teściowa z pewnością, która nie pozostawiała miejsca na dyskusję.

To był spontaniczny pomysł

Uniosłam brwi.

– Och, ja też robię całkiem niezłe… – rzuciłam od niechcenia.

Teściowa zmrużyła oczy.

– Doprawdy? To może się przekonamy? Upieczemy, a rodzina zdecyduje, które są lepsze.

Zawahałam się. Nigdy nie rywalizowałam z nią kulinarnie. Ba, nigdy nie piekłam pączków samodzielnie. Ale duma nie pozwalała mi się wycofać.

– Świetny pomysł! – powiedziałam, czując, jak moja pewność siebie odpływa jak statek na pełne morze.

Mąż westchnął, wyraźnie czując, że znalazł się między młotem a kowadłem. A ja czułam tylko jedno: teraz nie mogę przegrać.

Chciałam mieć idealny przepis

Następnego dnia rano wzięłam się za planowanie. Problem był jeden: nie miałam pojęcia, jak zrobić perfekcyjne pączki. Teściowa miała przepis dopracowany przez lata, znała każdą sztuczkę, każdy trik. A ja? Ja miałam internet i telefon do mamy.

– Mamo, jak zrobić idealne pączki? Muszę wygrać! – zaczęłam dramatycznie.

– Córeczko… – westchnęła mama. – Wiesz, że twoja teściowa piecze je od trzydziestu lat? Daj sobie spokój.

– Nie ma opcji! Muszę udowodnić, że potrafię!

Mama podała mi klasyczny przepis, ale czułam, że to za mało. Przekopałam internet, zadzwoniłam do dwóch koleżanek, a nawet zagadnęłam panią z piekarni. W końcu znalazłam to: sekretny składnik – odrobina rumu do ciasta, żeby pączki były puszyste i nie chłonęły tłuszczu.

Tymczasem teściowa chodziła po domu z tajemniczym uśmiechem.

– Widzę, że bardzo się przykładasz – rzuciła, obserwując mnie spod przymrużonych powiek.

– Oczywiście! – odpowiedziałam pewnym głosem, choć w środku czułam, że wchodzę na pole minowe.

Bitwa miała się rozpocząć już nazajutrz.

Miałyśmy inną koncepcję

Gdy zegar wybił dziesiątą, obie z teściową stanęłyśmy w kuchni – każda przy swoim blacie, z własnymi składnikami. Atmosfera była gęsta jak lukier na pączku.

– Widzisz, ja zawsze robię wszystko na oko – rzuciła teściowa, wrzucając garść mąki do miski. – Ciasto trzeba czuć, nie liczyć.

Ja z kolei, uzbrojona w kuchenną wagę i miarki, odmierzałam wszystko co do grama, jakby to był eksperyment chemiczny.

– Każdy ma swoją metodę – uśmiechnęłam się, chociaż w głębi duszy czułam, że właśnie podważyła moją strategię.

Gdy ciasto teściowej już rosło jak na drożdżach, moje... no cóż, wyglądało, jakby w ogóle nie zamierzało współpracować.

Nie rośnie! – syknęłam do męża, który tylko podrapał się po głowie.

– Może dodać więcej mąki?

– Nie mieszaj się, to moja walka! – rzuciłam, po czym desperacko postawiłam miskę bliżej kaloryfera, modląc się o cud.

Na szczęście po kilkunastu minutach ciasto zaczęło nabierać objętości. Wzięłam się za formowanie pączków, pilnując, żeby nadzienie było idealnie wyważone. Tymczasem teściowa robiła swoje z prędkością światła, nie zważając na detale.

– Po co tak dokładnie? I tak w środku jest dżem – mruknęła.

Zacisnęłam zęby. Nie chodziło tylko o dżem. To była walka o honor.

Tego nie przewidziałyśmy

Olej bulgotał w garnkach, pączki rumieniły się na złoty kolor, a ja zaczęłam wierzyć, że mogę to wygrać. Teściowa smażyła swoje obok, rzucając mi ukradkowe spojrzenia, jakby chciała ocenić moją technikę.

– No, no, całkiem nieźle – mruknęła, przewracając swoje pączki z wprawą.

Zignorowałam ją i skupiłam się na swoich. Wszystko szło gładko, dopóki nie usłyszałam głośnego „O rety!” Odwróciłam się i zobaczyłam, jak teściowa próbuje przesunąć garnek pełen gorącego oleju. Chciała go lepiej ustawić na palniku, ale uchwyt się wyślizgnął. W ułamku sekundy garnek przechylił się i chlup! – olej rozlał się na kuchenny blat, a potem chlusnął na podłogę.

– O laboga! – krzyknęła teściowa, odskakując w panice.

Nie ruszaj się! – wrzasnęłam, widząc, jak jej kapcie niemal wślizgują się w kałużę tłuszczu.

Mąż wparował do kuchni i zatrzymał się jak wryty.

– Co tu się dzieje?!

– Twoja matka zalała podłogę olejem! – rzuciłam wściekle, starając się uratować moje pączki.

Teściowa patrzyła na mnie, ja na nią, a mąż na tłustą katastrofę, która rozlewała się po podłodze. Tymczasem w salonie czekało już jury, a my… mieliśmy kuchnię pokrytą śliską pułapką.

Stałyśmy z teściową po dwóch stronach kuchni, a między nami połyskiwała tłusta kałuża oleju. Moje pączki były gotowe, teściowa miała jeszcze kilka do usmażenia, ale teraz patrzyła na podłogę jak na pole minowe.

– No to pięknie… – mruknęła. – To jak my to teraz dokończymy?

– Może… zbierzemy to ścierką? – zaproponował mój mąż, ale teściowa spiorunowała go wzrokiem.

– Chłopie, ty chyba nigdy w życiu oleju nie sprzątałeś!

Nie było czasu na dyskusje. Szybko zaczęłam ścierać plamę, a teściowa, chcąc ratować sytuację, poślizgnęła się i złapała mnie za ramię. Zapiszczałam, próbując utrzymać równowagę, ale w efekcie obie wylądowałyśmy na podłodze.

– No to mamy cyrk! – jęknęła teściowa.

– A jury czeka… – dodałam, patrząc na zegar.

Cudem doprowadziłyśmy kuchnię do stanu używalności, ale teściowa nie zdążyła usmażyć ostatniej partii.

Czekałyśmy na werdykt

W końcu przyszedł czas na ocenę. Rodzina i sąsiedzi, nieświadomi naszej katastrofy, wgryzali się w pączki z powagą. Jury nie wiedziało, które są czyje.

– Te są bardziej puszyste… – powiedział ktoś.

– Ale te mają więcej nadzienia…

Wreszcie mąż ogłosił:

– I najlepsze pączki należą do…

Zapadła cisza. Wszyscy patrzyli na mojego męża, który trzymał w rękach ostatniego pączka – tego, który miał ostatecznie zadecydować o wyniku.

Przełknęłam ślinę. Teściowa siedziała wyprostowana, z dłońmi splecionymi na kolanach, jakby była na królewskim dworze. Ja natomiast nadal miałam na fartuchu plamy z oleju i czułam się, jakbym właśnie wróciła z jakiejś wojny.

– I najlepsze pączki należą do… – mąż zawiesił głos, jakby chciał, żebyśmy umarły z napięcia.

– Do mojej żony!

Zamarłam.

– Że co?! – wyrwało się teściowej.

Rodzina przytaknęła. Moje pączki były lżejsze, miały delikatniejsze ciasto. Sekretny składnik – rum – zrobił swoje.

Teściowa poprawiła chustkę i westchnęła ciężko.

– No dobra, muszę przyznać… są niezłe.

– Czyli wygrałam? – spytałam ostrożnie.

– Ekhm… możemy tak to nazwać – mruknęła, ale jej duma ucierpiała.

Patrzyłam na nią, jak ostrożnie sięga po mojego pączka i wgryza się w niego z namysłem. Po chwili spojrzała na mnie z niechętnym uznaniem.

– A ten rum w cieście…? – rzuciła niby od niechcenia.

Uśmiechnęłam się.

Chcesz przepis?

W końcu bitwa o pączki zmieniła się w rozejm.

Eliza, 32 lata

Czytaj także: „Dogadzałam mężowi domowymi pączkami w tłusty czwartek. Nie wiedziałam, że kalorie spalał gdzieś indziej”
„Karmiłam męża domowymi pączkami, a on mnie tanimi kłamstwami. To musiało skończyć się rozwodem”
„Mieszkaliśmy razem z teściami. Po awanturze o pączki w tłusty czwartek, ktoś musiał się w końcu wynieść”

Reklama
Reklama
Reklama