Reklama

Życie bywa bardzo przewrotne. Nauczyło mnie, aby uważać, komu opowiada się o swoich problemach. Nie zawsze ten, który podaje się za przyjaciela, jest nim w rzeczywistości. Zostałam zdradzona – i to podwójnie. Obecnie staram się stanąć na nogi po tym wszystkim, co spotkało mnie w ostatnim czasie. Wcale nie jest to tak proste, jak mogłoby się wydawać.

Reklama

Ja i Marcin byliśmy małżeństwem sześć lat. Tylko tyle i aż tyle. Teraz gdy patrzę na to z pewnej perspektywy, uważam to za stracony czas. Zamiast użerać się z człowiekiem, dla którego najważniejsze było wylegiwanie się na kanapie, mogłam się rozwijać lub stworzyć relację z kimś, kto naprawdę na to zasługiwał. Nie ma co jednak użalać się nad rozlanym mlekiem.

Na początku jeszcze się starał i pokazywał, że mu zależy. Dość szybko jednak zapuścił korzenie na kanapie i poza ekranem telewizora świata nie widział. Nie miałam w nim żadnego wsparcia. O czymś takim, jak partnerstwo, to nie było co nawet wspominać. Łaskę robił, gdy raczył pójść po zakupy. No ale oczywiście wymagania miał pod sam sufit. Kiedy mówiłam, co mi się nie podoba, wysłuchiwałam tylko, że się czepiam i szukam igły w stogu siana.

Tylko Anecie mogłam się wygadać

Z Anetą znałam się od podstawówki, a więc naprawdę długo. Zwierzałam się jej z najgłębiej skrywanych sekretów. Wiele razem przeszłyśmy i sądziłam, że nasza przyjaźń przetrwa wszystko. Los napisał inny scenariusz. Nie zliczę, ile razy skarżyłam się jej na Marcina.

No co ty, jest leniwy aż do tego stopnia? – nie kryła zdziwienia, kiedy jej opowiadałam, że szczytem jego możliwości jest wstawienie brudnego kubka do zlewu.

– To jest dramat, mówię ci. Wszystko ma w nosie, poza telewizorem świata nie widzi – żaliłam się.

Gdy się poznaliśmy, prowadził własną firmę. Dwa lata później ją zamknął, bo nie miał ochoty dłużej się wysilać. Poszedł na etat do biura i od tamtej pory przestał się wysilać w czymkolwiek. Wracał do domu, zalegał na kanapie, często na niej zasypiał. Niejednokrotnie próbowałam z nim porozmawiać. Najpierw myślałam, że może ma jakieś kłopoty w pracy, ale prędko wyszło na jaw, że to lenistwo i wygodnictwo. Ja rzecz jasna dwoiłam się i troiłam, ale nie miałam wyjścia. Po powrocie z pracy zasuwałam na drugim etacie – tym razem nieodpłatnym, bo w domu. Jaśnie pan musiał dostać obiadek i mieć wyprasowane koszule – inaczej strasznie się złościł i wjeżdżał na moje poczucie winy.

– Co z ciebie za żona, tylko masz pretensje – nierzadko to słyszałam.

Pokornie kładłam uszy po sobie, ale do czasu. W końcu zaczęłam my się stawiać i odmawiać różnych rzeczy. Między nami układało się coraz gorzej.

– Wiesz, ja nie mam już siły – płakałam Anecie w rękaw.

Pocieszała mnie, a raczej udawała, że to robi. Nagle zaczęła się coraz częściej u nas pojawiać – niejednokrotnie wtedy, kiedy byłam w pracy. Potem Marcin mówił, że wpadła na kawę albo po jakiś przepis. Było to zaskoczeniem, ponieważ nie znosiłam gotować. Co więcej, Marcin przeszedł niespodziewaną metamorfozę. Raptem nabrał chęci, żeby zadbać o siebie, chodził na siłownię, schudł. Udzielał się w domu i przestał wyrzucać, jaka to jestem niedobra dla niego. Ja natomiast nabrałam podejrzeń, że ma romans z Anetą. W moim narzekaniu zwęszyła okazję.

Podwójna zdrada boli strasznie

Jedyne, czego potrzebowałam, to zdobycie dowodów na niewierność męża. Okazało się to łatwiejsze, niż przypuszczałam. Któregoś dnia Marcin wyszedł do sklepu i zapomniał telefonu. Nie miałam żadnych skrupułów, aby się do niego dobrać. Wcześniej podpatrzyłam, jakie ma hasło. Nawet się nie pofatygował, aby pousuwać wiadomości – tekstowe i głosowe. Przesłałam je na swojego smartfona. Nie pozostawiały absolutnie żadnych złudzeń co do tego, jakiego rodzaju relacja łączy mego męża z Anetą. Musiałam się uspokoić, żeby nie dać niczego po sobie poznać, chociaż w pierwszym odruchu zamierzałam urządzić Marcinowi awanturę.

Z ujawnieniem tego, co wiem, wstrzymałam się jeszcze dwa tygodnie, aż emocje opadły i jako tako ochłonęłam. Pewnego wieczoru, gdy wszedł do sypialni, po prostu puściłam nagrania, starając się przy tym zachować kamienną twarz. Był w szoku. Zbladł niczym ściana.

– Kochanie, to nie jest tak, jak myślisz... – wybełkotał.

Nie spodziewałam się, że usłyszę tak banalny tekst.

– Serio? – popatrzyłam na niego jak na idiotę. – A co mam rozumieć przez to, że z nią sypiasz??

Milczał przez dłuższą chwilę i spojrzał mi prosto w oczy.

Ona przynajmniej się nie czepia.

– Proszę bardzo, droga wolna.

Kazałam mu się wyprowadzić – i to natychmiast. Dostał godzinę na spakowanie manatków. Odgrażał się, że jeszcze pożałuję, bo zostanę sama jak palec, a on wreszcie znalazł kobietę, która go docenia. Po tym, jak zatrzasnął za sobą drzwi, przepłakałam kilka godzin. Nie miałam pojęcia, co bolało mnie bardziej – zdrada męża czy przyjaciółki. Na drugi dzień wymieniłam zamki i pojechałam do prawnika. Ani mi się śniło zwlekać ze złożeniem pozwu rozwodowego.

Na razie wolę być sama

Od rozwodu z Marcinem minął nieco ponad rok. On nadal mieszka z Anetą, ale słyszałam, że nie układa im się zbyt dobrze. Ona ponoć narzeka na jego lenistwo i wygodnictwo, ale sama chciała taki „towar”. Niekiedy mam chęć napisać jej, jak bardzo mnie zraniła – ufałam jej przez tyle lat. Jednakże tego nie robię, ponieważ nie wydaje mi się, aby cokolwiek do niej dotarło. Nie miała skrupułów, żeby uwieść czyjegoś męża, więc nie podejrzewam jej o wyrzuty sumienia. Rzecz jasna Marcin tu nie jest bez winy i nie będę go wybielać. W sumie oboje są siebie warci, niech się zatem kiszą we własnym sosie.

Jeśli zaś chodzi o mnie, to się pozbierałam po tym ciosie i układam swoje puzzle od nowa. Zmieniłam pracę, żeby nie spotykać przypadkowo Anety – długo pracowałyśmy w tej samej firmie. Nauczyłam się szacunku do siebie i nikomu już nie pozwolę na pomiatanie mną. Na razie nie szukam kolejnego związku, bo – szczerze powiedziawszy – mam dość. Wolę chyba być sama, co zresztą ma mnóstwo pozytywnych stron. Przede wszystkim nie tracę czasu na ludzi, którzy nie są tego warci.

Ewelina, 37 lat


Czytaj także:

Reklama

Reklama
Reklama
Reklama