Reklama

Od lat Wigilia była dla mnie czymś więcej niż dniem w kalendarzu — była ceremonią, rytuałem, który pielęgnowałam z nabożnym szacunkiem. W mojej głowie święta miały konkretny smak: barszcz z uszkami, karp smażony, kapusta z grzybami, kompot z suszu, pierogi z kapustą i grzybami, kutia, sałatki, sernik i makowiec — wszystko starannie dobrane, każda potrawa miała swoje miejsce i znaczenie. W kuchni pachniało korzennymi przyprawami, cicho grały kolędy, a stół był ustawiony tak, że aż chciało się usiąść, przełamać opłatkiem i poczuć to ciepło, które przychodziło razem z bliskimi.

Gdy mój syn zapowiedział, że w tym roku Wigilię przygotuje jego żona, byłam spokojna — pomyślałam, że będzie to miła odmiana. Pewnie dodadzą coś od siebie, może inny deser, ale wciąż w duchu tradycji. Nie podejrzewałam, że to „coś od siebie” przyniesie taką zmianę. Gdy otworzyłam drzwi do ich mieszkania i zobaczyłam stół zastawiony jak na jakiejś nowoczesnej kolacji, zamarłam. I wtedy zrozumiałam, że to będzie inna Wigilia. Tylko nie spodziewałam się, jak bardzo inna.

Serce mi się ścisnęło

– Mamo — usłyszałam głos synowej, gdy przyszli z mężem kilka tygodni przed świętami — W tym roku chcemy, by Wigilia wyglądała inaczej. Dla nas, dla wszystkich — zero waste, wszystko roślinne, ale świąteczne.

Spojrzałam na syna: uniósł brwi, delikatnie się uśmiechnął, jakby chciał powiedzieć, żebym się nie denerwowała. A mnie przeszył lekki dreszcz — bo przecież wiedziałam, co to znaczy. Nowoczesność, eko, wegańsko. Tymczasem w mojej głowie już pojawił się obraz zastawionego stołu, zapachów unoszących się z garnków, śmiechu wnuków.

– Ale karp, barszcz, uszka… — zaczęłam ostrożnie.

– Klasyka zawsze zostaje — odpowiedziała z ciepłym uśmiechem — ale tym razem spróbujemy czegoś nowego. Roślinna ryba po grecku, sałatki z tofu, desery na bazie roślin…

Czułam, jak serce mi się ściska. „To nadal święta?” — chciałam zapytać, ale powstrzymałam się. Nie chciałam wyjść na wredną, zacofaną emerytkę. „Może warto spróbować” — pomyślałam. No właśnie — spróbować. Ale czy Wigilia musi być eksperymentem, który zmiażdży smak i wspomnienia?

Synowa spojrzała na mnie z nadzieją, syn przytaknął, a ja już wiedziałam — ta Wigilia nie będzie jak każda inna. Wzięłam głęboki oddech, uśmiechnęłam się ostrożnie i powiedziałam:

– Dobrze, zobaczymy.

Czułam smutek i rozczarowanie

Kiedy przekroczyłam próg ich mieszkania 24 grudnia, poczułam mieszankę ciekawości i lęku. Nie było znajomego zapachu kapusty z grzybami, nie widziałam garnków z barszczem i bigosem. Zamiast tego — delikatny zapach przypraw i świec, kolędy w tle, wszystko jasne, czyste, minimalistyczne.

Stół nie miał obrusa — jedynie lniane serwetki i talerze, które wydawały się bardziej „designerskie” niż domowe. Zamiast białej ceraty pod talerzami położono podkładki wiklinowe. Na środku — trzy świece zapachowe. Brak opłatka, brak sianka. Brak tej ciepłej, świątecznej atmosfery, którą znałam od lat. Synowa patrzyła na mnie z uśmiechem — i czułam, że ma dobre intencje. Jej oczy błyszczały, a ona promieniała dumą.

– Zaraz będziemy jeść — odezwała się — przygotowałam coś specjalnego. Chcę, żeby Wigilia była lekka, nowoczesna i… zdrowa.

Mój syn stał obok spokojnie. Zasiedliśmy do stołu. Na talerzach spoczywały kawałki czegoś, co miało udawać rybę. Żółtawe, pokryte warzywami, z aromatem przypraw… wyglądało jak danie z jakiejś modnej restauracji.

– To nasza wersja ryby po grecku — powiedziała synowa z dumą — z tempeh i obierkami warzyw. Chciałam, by było inaczej.

Tempeh? Obierki? Patrzyłam na to. W sercu miałam mieszankę smutku i rozczarowania, ale byłam gościem — więc milczałam. Nałożyłam sobie na talerz i spróbowałam. Wzięłam pierwszy kęs…

Coś we mnie umarło

Gdy tylko wzięłam jedzenie do ust, poczułam, jak mój żołądek protestuje. Smak był dziwaczny: wilgotny kawałek czegoś gumowego w pomidorowym sosie. Skrawki warzyw, mdłe i zimne. Ten pierwszy kęs o mało nie sprawił, że chciałam natychmiast wszystko wypluć, ale nie wypadało. Rozejrzałam się — synowa czekała na moją reakcję, syn patrzył czujnie, jakby pilnował, żebym nie powiedziała niczego głupiego.

– I… jak smakuje? — spytała z nadzieją w głosie.

– Hmm… — odpowiedziałam ostrożnie, gładząc ciepło kubków w rękach. — Intrygująco. Inaczej, niż… jestem przyzwyczajona.

Syn wziął kęs do ust i przeżuł powoli — jakby próbował docenić coś, co go nie przekonywało.

– Wygląda ciekawie — odezwał się — i na swój sposób jest lekka.

Za oknem padał śnieg, przez okno wpadało bladoniebieskie światło lampek na balkonie. A ja czułam, że coś umarło — tam, w moim sercu, tam, gdzie Wigilia zawsze była domowa, ciepła i znajoma.

Zamknęłam oczy, przełknęłam jedzenie. I chociaż uśmiechnęłam się krzywo — w środku czułam obrzydzenie. Moja ukochana tradycja została zdeptana przez najnowsze trendy, przez próby bycia nowoczesnym. „Zdrowa planeta”, „dbanie o naturę”, „nowoczesne święta” — rozumiem intencje, ale dlaczego musiała zniknąć dusza świąt?

Synowa powiedziała coś jeszcze o diecie, o planecie, o świadomym jedzeniu — ale jej słowa brzmiały jak obca melodia. Wzięłam jeszcze odrobinę — z grzeczności — i milczałam. Woda z kranu smakowałaby wtedy dla mnie jak ambrozja.

To nie były moje święta

Kolacja trwała w ciszy. Ja siedziałam z pustym spojrzeniem, mąż milczał, syn i synowa próbowali rozmawiać o planach, o prezentach pod choinką, o tym, co będą robić po świętach. A ja patrzyłam na ten stół — pełen jedzenia, które dla mnie nie było jedzeniem.

Potem przynieśli deser — ciasto z orzechów, niby wegańskie, z jakąś roślinną „bitą śmietaną”. Powiedziałam, że jestem już syta, ale zasiedliśmy. Spróbowałam jednego kawałka: smakował jak suchy budyń z solą i czymś, co przypominało coś chemicznego. Synowa się uśmiechnęła:

To alternatywa dla sernika — powiedziała — lekki, zdrowy, bez nabiału. Myślałam, że ci się spodoba.

Zdobyłam się na wymuszony uśmiech i podziękowałam. Wzięłam łyk wody — i poczułam nagłą tęsknotę za prawdziwym kompotem z suszu, który kiedyś sama robiłam. Spojrzałam na syna z nadzieją, że może on też jest znużony nową tradycją. Jednak on żuł deser ostrożnie, jakby bał się, by nie zostać posądzonym o niewdzięczność.

W głowie układały się słowa: „To nie są nasze święta. To czyjaś próba, może nawet ładna, ale nie moja”. I nie miałam siły protestować. Zrozumiałam, że ta Wigilia była symbolicznym końcem czegoś — końcem mojego świata, jaki znałam.

W sercu miałam pustkę

Gdy wstaliśmy od stołu, zaproponowano opłatek — niby bezglutenowy, roślinny, w formie wafelków z jakiejś mąki roślinnej. Wstałam, uśmiechnęłam się blado, wzięłam w dłoń kawałeczek; ale w sercu miałam pustkę. Wypowiedziałam życzenia. Syn odezwał się uradowany, że to przyszłość — mniej obciążeń, mniej niepotrzebnych rzeczy do wyrzucenia, czystsza planeta. Wszystko to brzmiało dość szlachetnie, z przekonaniem.

Po powrocie do domu wyjęłam z szafki małą puszkę — ciasteczka, które sama upiekłam. Zapachniały wanilią i cynamonem. Usiadłam przy kuchennym stole, zaparzyłam kompot z suszu, tak jak dawniej. Wzięłam pierwsze łyki — i poczułam, jak coś do mnie wraca. Smak, tradycja, zapach domu. Mąż przysiadł obok, posmutniał i mruknął:

– W przyszłym roku Wigilia u nas. I będzie karp. I barszcz z uszkami. Tak jak kiedyś.

Uśmiechnęłam się — tym razem naprawdę. Skinęłam głową. Nie miałam już siły na dyskusje. Czasem nowoczesność to tylko ładna nazwa dla braku smaku. A ja tego smaku potrzebowałam. Wtedy, tej nocy, zrozumiałam, że tradycja to nie przesada — to kotwica, która trzyma człowieka przy tym, co realne i bliskie.

Wigilia to coś więcej

Nie mam nic przeciwko nowoczesności, naprawdę. Wiem, że świat się zmienia, że ludzie zmieniają się, że chcą być świadomi. Ale święta — Wigilia — to coś więcej niż posiłek. To pamięć, to smak, to powrót do korzeni. W tamtą noc zrozumiałam, że nie zawsze zmiana oznacza postęp. Czasem oznacza stratę — utratę smaku, ciepła, wspólnoty. I choć synowa miała dobre intencje, a wszystko było dopracowane i estetyczne, dla mnie to nie były święta. To był eksperyment, który się nie powiódł.

Obiecałam sobie wtedy, że jeśli kiedykolwiek usłyszę: „W tym roku spróbujmy inaczej” — zatrzymam się, pomyślę i wybiorę to, co ma w sobie duszę, a nie tylko modny slogan. Bo dom to nie trend, to smak wspomnień. A Wigilia — to więcej niż postanowienia.

Jolanta, 62 lata

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama