Reklama

Nie było dnia, żebym nie czuła, że nie pasuję do tego miejsca. Agencja PR – luksusowe biuro na ostatnim piętrze szklanego wieżowca w centrum Warszawy. Wszędzie szkło, marmury, kawa z ekspresu droższego niż moje miesięczne wynagrodzenie. I ona – Marta. Moja szefowa. Perfekcyjna. Zawsze w szpilkach, zawsze z paznokciami jak z reklamy. Ludzie jej się bali. Ja też. Ale jeszcze bardziej chciałam, żeby mnie zauważyła, doceniła.

Każdego dnia siedziałam przy biurku, robiąc za jej osobisty cień. Kalendarz, telefony, spotkania, zamówienia cateringów, dopilnowanie kwiatów na sali konferencyjnej – znałam jej dzień lepiej niż swój. Czasem wieczorem wracałam do mieszkania i nie byłam w stanie przypomnieć sobie, czy w ogóle coś zjadłam.

Byłam samotna. Sama wybrałam taką drogę, skupiając się na pracy. Ale czasem wieczorami leżałam na kanapie i marzyłam, żeby ktoś się o mnie zatroszczył. Żeby zapytał: „Jak się dziś czujesz?”. Kiedy na jednej z firmowych imprez Marta przedstawiła nam swojego męża – Dominika – serce mi zadrżało. Wysoki, przystojny, z uważnym spojrzeniem. Uśmiechał się uprzejmie, ale w jego oczach była czułość. Coś, czego tak brakowało w moim życiu.

– A to Renata, moja prawa ręka – powiedziała Marta z dumą. Dominik spojrzał mi w oczy, a potem... nie odwrócił wzroku.

– Miło cię poznać – powiedział cicho. – Marta dużo o tobie mówiła.

Nie wiem czemu, ale poczułam, że to początek czegoś, czego nie będę w stanie zatrzymać.

Nie pamiętam, kto zrobił pierwszy ruch

Hotelowe lobby pachniało świeżo parzoną kawą i drogimi perfumami. Wszyscy z naszej agencji już poszli na after party. Ja zostałam, żeby wysłać ostatnie maile po konferencji. I wtedy zjawił się on – Dominik. Jakby wiedział, że jeszcze tu jestem.

– Myślałem, że już wszyscy się rozeszli – powiedział, siadając naprzeciwko mnie.

– Zostałam dokończyć raport dla Marty. Ona lubi mieć wszystko gotowe na rano – odpowiedziałam z wymuszonym uśmiechem.

Dominik skinął głową i przez chwilę milczał. Patrzył na mnie uważnie, za długo jak na zwykłe „cześć i do widzenia”.

– Nie mogę przestać o tobie myśleć – powiedział nagle. Cicho, ale stanowczo.

Zamarłam.

– To źle? – spytałam po chwili.

– To niebezpieczne – odpowiedział, nie spuszczając ze mnie wzroku.

Nie pamiętam, kto zrobił pierwszy ruch. Może on się pochylił, może ja... Nasze usta spotkały się, a świat się zatrzymał. Jakby w tym całym luksusowym hotelu istnieli tylko Renata i Dominik. Pocałunek był łapczywy, pełen napięcia, które narastało od tygodni. W jednej chwili zapomniałam o wszystkim – o Marcie, o zasadach, o wstydzie.

Wzięliśmy pokój na górze. Nic nie mówiliśmy – nie trzeba było. W pokoju królowało białe prześcieradło i zbyt miękkie poduszki. Jego dłonie były gorące. Szliśmy na oślep, jakbyśmy próbowali nadrobić stracony czas.

Następnego dnia wróciliśmy do pracy. On – jakby nigdy nic. Ja – z poczuciem, że nie jestem już tą samą osobą.

Przez cały dzień ściskało mnie w żołądku. Poczucie winy uderzało falami, przeplatając się z podnieceniem. Każde wspomnienie jego dotyku sprawiało, że miękły mi kolana. A jednocześnie chciałam schować się pod biurkiem i krzyczeć.

Nie potrafiłam przestać o nim myśleć.

Karolina znała mnie zbyt dobrze, żeby nie zauważyć

– Czemu jesteś taka rozkojarzona? – zapytała Karolina, zerkając na mnie znad kubka z kawą.

Byłyśmy same w firmowej kuchni. Zagrzewałam wodę na herbatę i próbowałam się nie poparzyć, trzęsącymi się dłońmi.

– Nie spałam dobrze – skłamałam.

– Mhm – Karolina uniosła brew. – Od dwóch tygodni „nie śpisz dobrze". Coś się dzieje?

Pokręciłam głową, ale to było jak próba zatrzymania fali jednym ruchem dłoni. Karolina znała mnie zbyt dobrze. Przypatrywała się chwilę, a potem tylko rzuciła cicho:

– Mam nadzieję, że nie pakujesz się w coś głupiego.

Wyszłam z kuchni, nie odpowiadając. W windzie chciałam zdzierać z siebie skórę. Bo już wiedziałam, że się pakuje. Coraz głębiej.

Tydzień później spotkaliśmy się znów. Dominik wpadł do agencji pod pretekstem odebrania czegoś od Marty. Wymieniliśmy tylko jedno spojrzenie – krótkie, intensywne. Potem wysłał mi SMS-a: „Nie możemy więcej… ale chcę znowu”.

Spotkaliśmy się za miastem, w wynajętym mieszkaniu, którego nikt nie znał. Było jeszcze intensywniej niż wtedy w hotelu. Nie kochaliśmy się – pożeraliśmy się nawzajem. Z bólem i żarłocznością ludzi, którzy wiedzą, że to nie może trwać.

Po wszystkim leżałam na jego piersi, słuchając jego oddechu i myślałam tylko jedno: „Co ja robię?”. Ale nie mogłam przestać. Uzależniłam się. Od jego głosu. Od spojrzenia. Od tego, jak mówił do mnie szeptem: „Renata… tylko ty jesteś prawdziwa”.

A w pracy? Marta zaczęła mi ufać jak nigdy dotąd. Dała mi awans. Powierzyła prowadzenie jednego z kluczowych projektów. Mówiła, że jestem jej przedłużeniem.

– Wreszcie wiem, że mogę na ciebie liczyć – powiedziała, klepiąc mnie po ramieniu.

I wtedy chciało mi się wymiotować.

Dominik dawał mi namiętność, a Marta – szacunek i przyszłość. A ja… zaczynałam czuć odrazę do siebie. Ale wracałam do niego.

Pierwsze podejrzenia

– Ty i Dominik dobrze się dogadujecie, co? – rzucił Tomasz, stając obok mnie przy ekspresie do kawy.

Zamarłam z filiżanką w dłoni.

– Słucham? – odezwałam się z wymuszoną lekkością.

– No, po prostu. Często rozmawiacie. Dużo się śmiejesz, jak on jest w pobliżu… – Uśmiechnął się niewinnie, ale jego oczy bacznie mnie obserwowały. – Nic złego nie sugeruję – dodał z udawanym luzem.

Ściskało mnie w gardle, ale się nie odezwałam. Wróciłam do biurka i poczułam, jak zaczyna się panika. Coś się zmieniło. Albo ja byłam bardziej rozkojarzona, albo świat uważniej się przyglądał.

Tego samego wieczoru spotkałam się z Dominikiem. Czekał w samochodzie, jak zawsze – nieopodal osiedla, w bocznej uliczce.

– Ktoś coś wie? – zapytałam, ledwie zamknęłam drzwi.

Spojrzał na mnie z niepokojem.

– Co się stało?

– Tomasz. Zasugerował coś. Uważaj. Oni nie są głupi.

– Obiecałem ci, że nikomu nie powiem. I dotrzymuję słowa – odpowiedział spokojnie. Ale w jego oczach pojawił się cień. Wątpliwość.

Wróciłam do mieszkania roztrzęsiona. Czułam się obserwowana nawet przez własne lustra. Zaczęłam omijać biurową kuchnię, chodzić szybciej korytarzami. Przestawałam spać. Każdy dźwięk w telefonie był dla mnie jak syrena alarmowa. Każde spojrzenie Marty – jak przesłuchanie.

W pracy Marta zaczęła planować wspólny wyjazd do Lizbony. Służbowo. Dla mnie to był już koszmar – wyobrażałam sobie, że któregoś dnia spojrzy mi w twarz i powie: „Wiem”.

Zaczynałam wariować. Wina. Pożądanie. Wszystko się mieszało.

I jedno pytanie, które zadawałam sobie codziennie: „Jak długo uda mi się to jeszcze ukrywać?”

Jeden głupi SMS i wszystko się wydaje

Wszystko posypało się przez jedną wiadomość. Tylko tyle – jeden głupi SMS, którego nie usunęłam.

Byłyśmy z Martą w jej gabinecie. Przeglądałyśmy prezentację dla nowego klienta. Moja komórka leżała na stole, ekran był odblokowany. Marta mówiła coś o harmonogramie, aż nagle pochyliła się, by mi pokazać coś na Instagramie. Wtedy wyświetlił się komunikat:

„Wciąż czuję na sobie twoją skórę. Zwariuję, jeśli znów cię nie dotknę”.

Zamarłam. Marta też.

– Co to ma znaczyć? – zapytała powoli, nie odrywając wzroku od telefonu.

– Marta… to nie tak… – wyjąkałam, ale wiedziałam, że to koniec. Nie było już sposobu, by to zamieść pod dywan.

– Zdradzałaś mnie? – zapytała cicho. – Z moim mężem?

Nie potrafiłam nic odpowiedzieć. Czułam, jak serce tłucze mi się w klatce, a oczy napełniają się łzami.

– W moim biurze… w moim świecie… – mówiła dalej, jakby nie dowierzała.

– Nie chciałam… to się po prostu wydarzyło… – wyszeptałam, głos drżał mi jak u dziecka.

– Po prostu?! – wybuchła, zrywając się na równe nogi. – Ty dobrze wiedziałaś, co robisz. Każdego dnia patrzyłaś mi w oczy i… udawałaś.

Drzwi się otworzyły. Wszedł Dominik.

– Marta… – zaczął, widząc, co się dzieje.

– Nie mów nic. – Jej ton był twardy. – Proszę, wyjdźcie oboje. Z mojego gabinetu. Z mojego życia.

Dominik chciał podejść, ale uniosła dłoń, powstrzymując go.

– Nie ma już czego ratować – powiedziała cicho.

Na moment spojrzał na mnie. Ale nie powiedział ani słowa. Zrozumiałam wtedy, że ten koniec to coś więcej niż utrata pracy. To było pęknięcie w mojej duszy, którego długo nie da się naprawić.

Koniec złudzeń

Minął tydzień. Tydzień ciszy, w której próbowałam zrozumieć, kim jestem. Wszyscy zniknęli – Marta przestała odbierać telefony, Dominik nie napisał ani razu.

Aż w końcu sama do niego napisałam. Krótko: „Muszę cię zobaczyć. Ostatni raz”.

Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni, w której kiedyś przez przypadek usiedliśmy obok siebie podczas jednej z branżowych imprez. Tym razem nie było śmiechu, flirtów ani ukradkowych spojrzeń. Tylko chłodne światło dnia i dłonie, które nie wiedziały, co ze sobą zrobić.

– Kochałeś mnie? – zapytałam cicho, patrząc na jego zmęczoną twarz.

Dominik zawahał się. Przełknął ślinę.

– Nie wiem – powiedział w końcu. – Może po prostu… chciałem znów czuć się ważny.

To zabolało. Nie tak miała brzmieć prawda. Chciałam, żeby powiedział, że to była miłość. Że coś znaczyłam.

– A ja myślałam, że to coś więcej – szepnęłam.

– Renata… nie jesteś złą osobą. Po prostu oboje się pogubiliśmy – dodał.

Nie odpowiedziałam. Spojrzałam przez okno. Ludzie przechodzili obok kawiarni, zupełnie nieświadomi, że za szybą właśnie kończy się czyjś świat.

Pożegnaliśmy się bez uścisków. Bez pocałunków. Każde z nas wyszło w inną stronę, jakbyśmy od początku byli tylko równoległymi liniami, które nigdy nie miały prawa się przeciąć.

Renata, 34 lata


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama