Reklama

Po studiach długi czas nie byłam zadowolona ze swojego życia. Łapałam drobne zlecenia, które jakoś pozwalały się utrzymać „na powierzchni” i nie utonąć, ale nie dawały odpowiedniej satysfakcji. Dla lepszego komfortu finansowego raz zatrudniłam się w niewielkiej kawiarence, ale długo tam nie wytrzymałam. Poza tym tkwiło we mnie jakieś poczucie niespełnienia – bo przecież nie po to kończyłam studia, robiłam kursy i praktyki w wydawnictwie, żeby potem pracować po sklepach czy barach.

Cieszyłam się z nowej pracy

Praca w redakcji dużego serwisu internetowego spadła mi jak z nieba. Niespodziewanie ktoś odezwał się pod moim ogłoszeniem w mediach społecznościowych i podpowiedział, że właśnie szukają nowej redaktorki. No i tak jakoś, od słowa do słowa, najpierw zostałam zaproszona na krótkie spotkanie online, a potem, po wykonaniu naprawdę banalnego zadania, przyjęto mnie do pracy. Cieszyłam się jak nigdy – bo oto spełniały się moje marzenia.

Z biegiem czasu przekonałam się jednak, że nie wszystko wygląda tak różowo, jak to sobie wyobrażałam. Pracy było dużo, płaca, jako że byłam dopiero juniorem – średnia, a w dodatku miałam wrażenie, że jedyną osobą, której zależy, by wszystko było dopięte i zgodne z terminami, jestem sama. Nasza redaktor naczelna wiecznie była niedostępna. Rozmawiało się z nią bardzo dobrze, o ile już udało się do niej dobić albo ona zdecydowała się przypomnieć sobie o człowieku, a ona składała mnóstwo uprzejmych obietnic. Sęk w tym, że dotrzymywała może dziesięciu procent z nich. Niby może chodziło o zabieganie i mnóstwo spraw na głowie, jednak brak organizacji i to, że wszystko tak mocno rozciągało się w czasie, że byłam potwornie zestresowana.

Oczywiście nikt oprócz mnie kompletnie się tym nie przejmował. Nowe koleżanki z pracy kazały mi wyluzować, ale ja jakoś nie potrafiłam odpuścić. Na szczęście po drodze wpadłam też na Baśkę – redaktorkę na bliźniaczym stanowisku do mojego, która również nienawidziła takiej organizacji pracy.

Strasznie mnie to wkurza – przyznała, gdy powiedziałam jej o swoich obawach. – Też lubię, jak wszystko jest na czas. No, ale to niestety nie tutaj. Trzeba jakoś z tym żyć.

Zaprzyjaźniłam się z Baśką

Zdecydowanie nadawałyśmy na tych samych falach. Kiedy w kolejnym tygodniu zdecydowałyśmy się spotkać poza pracą, szybko okazało się, że mamy bardzo podobne zainteresowania i poczucie humoru. Nie musiałam się więcej zastanawiać, z kim będę rozmawiać i czy w nowej pracy poczuję się choć trochę swobodniej niż do tej pory. Baśka okazała się też świetnym wsparciem – pomagała mi we wdrażaniu się w nowe obowiązki, a ja miałam poczucie, że mogę zapytać jej dosłownie o wszystko.

Nasza przyjaźń była tak naprawdę kwestią czasu. Z każdym dniem dogadywałyśmy się coraz lepiej, a w końcu stałyśmy się nierozłączne. Wszyscy w redakcji, a przynajmniej w naszym zespole, wiedzieli, że gdziekolwiek pojawiałam się ja, tam na pewno pojawi się też Baśka. Realizowałyśmy wspólnie wiele projektów, a na dodatek zawsze świetnie się uzupełniałyśmy. Poza pracą też spotykałyśmy się bardzo często, a od czasu do czasu wybierałyśmy się gdzieś razem.

Czułam się trochę samotna

Trzy kolejne lata umocniły naszą przyjacielską więź, a ja wreszcie cieszyłam się ze swojego życia. Nie przeszkadzało mi nawet, że wciąż jestem sama. Baśka próbowała mnie trochę namawiać na poszukiwania drugiej połówki, ale zdecydowanie się przed tym wzbraniałam.

– Ja to się chyba nie nadaję do związków – twierdziłam nieprzerwanie. – Wszystkie zawsze psułam, a ostatnio nie miałam faceta od… no, chyba sześciu lat. I w sumie całkiem dobrze mi z tym.

Przyjaciółka zerkała na mnie wtedy z niedowierzaniem.

– Na pewno nie – mówiła uparcie. – Po prostu nie spotkałaś tego odpowiedniego.

Sama miała męża, o którym sporo opowiadała, ale dla mnie był tylko głosem w słuchawce, kiedy czasem odbierał jej telefon. Choć same widziałyśmy się praktycznie codziennie, jego jakoś nie zdołałam poznać. Baśka utrzymywała, że jest wiecznie zajęty – jak nie pracą, to jakimiś dodatkowymi projektami, które podobno wykonywał charytatywnie. Z opowieści wydawał się ideałem, więc mówiłam jej, że ma naprawdę szczęście.

No i któregoś dnia jakoś tak się złożyło, że Baśka zaprosiła mnie do siebie na kolację. Byłam przekonana, że spędzimy ten czas tylko we dwie – w końcu jej mąż często wyjeżdżał w delegacje albo w innego rodzaju sprawach. Nie spodziewałam się jednak, że to on mi otworzy.

Zobaczyłam go pierwszy raz

Stał w drzwiach i spoglądał na mnie z ukosa. Wyglądał jak jakiś amerykański aktor czy nawet model prosto z okładki. Przez moment łudziłam się jeszcze, że może w całej swojej ekscytacji pomyliłam mieszkania, ale przecież dobrze wiedziałam, gdzie mieszka Baśka. To po prostu totalnie nie mógł być mąż mojej przyjaciółki! I właśnie wtedy się odezwał, zupełnie rozwiewając moje wątpliwości.

– Paula, tak? – spytał, a kiedy pokiwałam tępo głową, dodał: – Basia mówiła, że przyjdziesz. Jestem Robert.

Czyli jednak jej mąż. Przyglądałam mu się jak urzeczona, czując dziwne motylki w brzuchu. Miałam wrażenie, że nawet jego zaczęło to lekko krępować, bo zaśmiał się nerwowo i zaprosił mnie gestem do środka.

Chyba trochę ją zaskoczyłem – obwieścił Baśce, gdy weszliśmy razem do salonu. – Wyglądała, jakby zobaczyła ducha.

Nie wiedziałam, co ze sobą zrobić

Baśka zaczęła się śmiać, ale mnie jednak wcale do śmiechu nie było. Zupełnie nie miałam pomysłu, jak się zachować. Przez całą kolację wygłaszałam jakieś głupie teksty, chichotałam jak nastolatka, gdy tylko Robert się odezwał – nieważne, czy z żartem, czy całkowicie poważnie. Poza tym gapiłam się na niego bez przerwy, co chyba tylko cudem umknęło uwadze przyjaciółki. Marzyłam tylko o tym, żeby stamtąd zniknąć… a jednocześnie marzyłam, żeby ta chwila trwała i trwała. Bo wtedy mogłam sobie na niego popatrzeć.

Kiedy później Baśka postanowiła odprowadzić mnie do auta i po drodze szturchnęła mnie w ramię, omal nie dostałam zawału.

– Paula, wszystko w porządku? – W jej głosie dosłyszałam troskę. Nie tego się spodziewałam, więc zrobiło mi się jeszcze bardziej głupio. – Dostałaś strasznej głupawki… To przez przemęczenie?

Uśmiechnęłam się z lekkim przymusem.

– Tak… zdecydowanie, ciężki dzień. – Odgarnęłam włosy, starając się zachować chociaż resztki swobody. – Przepraszam, jeśli popsułam kolację.

– A w życiu, wcale nie popsułaś! – zaprzeczyła. – Było… no, troszkę zabawnie. Ważne, że ty dobrze się bawiłaś. – Uniosła sugestywnie brwi. – No, i że wreszcie się poznaliście.

Moje życie jest skomplikowane

Nie byłabym sobą, gdybym sobie wszystkiego nie skomplikowała… Bo zupełnie nie wiem, co zrobić, gdy znowu przyjdzie mi spędzić czas w towarzystwie Roberta. To już pewne – zakochałam się, i to w facecie mojej jedynej przyjaciółki! Ona tego nawet nie podejrzewa, ale wiem, że nie mogą przecież udawać w nieskończoność, zwłaszcza jak on znajdzie się w pobliżu.

Teraz wiem już, że samotność nie jest mi raczej pisana. Tylko dlaczego ze wszystkich mężczyzn musiał mi wpaść w oko akurat ten sam, co Baśce? W sumie to nic dziwnego – trudno pozostać obojętną według takiego ciała i rysów twarzy. Tyle tylko, że to ona była pierwsza. I co ja mam zrobić? Jak uciszyć emocje i przestać się zachowywać jak roztrzepana, głupiutka nastolatka? Przecież Baśka nie jest ślepa. Kiedyś zrozumie, że ta moja głupawka nie bierze się sama z siebie i jakoś dziwnym trafem objawia się zawsze dokładnie wtedy, gdy jej mąż znajdzie się za blisko. Naprawdę cenię sobie naszą przyjaźń… i nawet nie mam pewności, czy Robert jakkolwiek zwrócił na mnie uwagę. Zresztą… o czym ja myślę? Teraz czeka mnie po prostu długie leczenie beznadziejnej miłości.

Paula, 29 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama