„Zakochałam się w facecie z biblioteki. Nie miałam pojęcia, że przed każdym spotkaniem zdejmuje obrączkę”
„Zaciekawił mnie jeszcze bardziej. Nie znałam mężczyzn takich jak on – spokojnych, łagodnych, uważnych. Byłam przyzwyczajona do hałasu, do chłopaków, którzy głośno się śmieją i nie słuchają odpowiedzi, kiedy zadają pytania. A Marcel... Marcel słuchał”.

- Redakcja
Nie wiem, czy to dziwne, że ktoś lubi chodzić do biblioteki, ale dla mnie to zawsze było coś więcej niż tylko miejsce z książkami. Kiedy pracujesz zdalnie, życie toczy się między łóżkiem a stołem w kuchni. A ja potrzebowałam czegoś innego. Ciszy, zapachu papieru, ludzi, którzy nie krzyczą do telefonów. Biblioteka była jak kapsuła – zatrzymywała czas.
I tam właśnie pierwszy raz go zobaczyłam. Siedział przy jednym ze stołów na końcu sali, w tej części, gdzie zawsze jest chłodniej. Miał książkę otwartą, ale patrzył w okno. Zawsze przychodził o podobnej porze, z tą samą kawą w termosie. I zawsze siadał sam. Był może koło czterdziestki. Łagodny profil, ciemne oczy. Nie wyglądał na człowieka, który dużo mówi.
Pewnego dnia usiadł naprzeciwko mnie. Pochylił się nad książką, ale po kilku minutach uniósł wzrok i spytał cicho:
– Co czytasz?
– To reportaż. O kobietach, które uciekły z Korei Północnej – odpowiedziałam. – A ty?
– „Czarodziejska góra”. Wracam co jakiś czas.
Zrobiło mi się ciepło, chociaż byłam w swetrze. Coś w jego głosie było takie... spokojne. Bez napięcia, bez sztuczności. Jakbyśmy znali się od dawna.
Nie miałam pojęcia, jak bardzo się pomylę.
Nasze rozmowy stały się rytuałem
Nie od razu – najpierw były spojrzenia, potem krótkie wymiany zdań o książkach. Siedzieliśmy przy tym samym stole, jakby los nam go przypisał.
Któregoś dnia zapytał:
– Może zamiast udawać, że przypadkiem się spotykamy, po prostu pójdziemy na kawę?
Zgodziłam się bez zawahania. Spotkaliśmy się w kawiarni niedaleko biblioteki. Usiadł naprzeciwko mnie i zamówił czarną kawę, bez cukru. Ja wzięłam latte z cynamonem. Dziwiło mnie, że pamiętam takie szczegóły.
– Masz rodzństwo? – zapytał nagle.
– Nie. Jestem jedynaczką. A ty?
– Ja miałem brata. Zmarł. Dawno temu.
Zamilkliśmy na chwilę. Miał w sobie coś z człowieka, który już wiele razy musiał nauczyć się tracić.
Potem opowiadał o swoim dzieciństwie – o ojcu, który był surowy, i o matce, która go chroniła. O studiach filozofii, których nigdy nie skończył. I o tym, że teraz po prostu „coś tam pisze, coś tam tłumaczy”.
Zaciekawił mnie jeszcze bardziej. Nie znałam mężczyzn takich jak on – spokojnych, łagodnych, uważnych. Byłam przyzwyczajona do hałasu, do chłopaków, którzy głośno się śmieją i nie słuchają odpowiedzi, kiedy zadają pytania. A Marcel... Marcel słuchał.
Po naszym spotkaniu wróciłam do domu z miękkim sercem. I pytaniem: co on właściwie o mnie myśli?
Spotykaliśmy się coraz częściej
Już nie tylko w bibliotece czy kawiarni. Zaczęło się od spacerów – najpierw krótki po Plantach, potem wspólne przechadzki po starych dzielnicach. Marcel znał te miejsca jak nikt. Opowiadał mi historie o kamienicach, których fasady znałam tylko z pośpiechu. Któregoś wieczoru zatrzymaliśmy się przy starej willi z ogrodem.
– Tutaj kiedyś mieszkała moja nauczycielka gry na pianinie. Miała osiemdziesiąt lat i potrafiła ochrzanić człowieka spojrzeniem.
Zaśmiałam się. Lubiłam, gdy się otwierał. Chociaż... robił to ostrożnie, jakby badał grunt. Któregoś dnia przyszłam do biblioteki w złym humorze. W domu było zimno, komputer znowu się zawiesił, a klient przesłał absurdalne poprawki. Marcel to zauważył od razu.
– Chcesz wyjść wcześniej? – zapytał. – Przejdziemy się. Może ci przejdzie.
Nie mówiłam mu, że mnie to wzruszyło. Że nikt wcześniej nie pytał, czy mi czegoś trzeba, gdy miałam zły dzień.
Zaczęłam się zakochiwać
Nie było jeszcze żadnych wyznań, żadnych pocałunków. Ale był czuły dotyk ramienia, spojrzenia, które zostawały we mnie na długo. Czułam, że coś między nami się tli. Że to tylko kwestia czasu.
– Alicja – powiedziała Kaja, kiedy któregoś wieczoru opowiadałam jej o Marcelu – a ty właściwie cokolwiek o nim wiesz?
– No przecież ci mówię... tłumaczy teksty, jest samotnikiem, lubi książki...
– Samotnik? A może po prostu... coś ukrywa?
Zirytowałam się.
– Czemu zawsze musisz wszystko rozgrzebywać?
– Bo za bardzo lecisz na niego. A to potem bardzo boli.
Ziarno niepokoju zostało zasiane.
Zobaczyłam go z żoną
To był zwykły wtorek. Słońce przełamywało się przez chmury, a ja właśnie skończyłam projekt dla klienta z Niemiec. Byłam z siebie dumna. Postanowiłam zrobić sobie spacer, zamiast jak zawsze pędzić do biblioteki. Ulica, na której się znalazłam, była jedną z tych, które znałam z naszych spacerów z Marcelem. I właśnie tam go zobaczyłam.
Szedł z kobietą i małym chłopcem. Kobieta miała rude włosy spięte w niedbały kok, chłopiec trzymał go za rękę. Marcel się uśmiechał. Ten sam, ciepły, uważny uśmiech, który miał dla mnie. Zamarłam. Zamiast się odwrócić, szłam za nimi. Jak idiotka. Nie wiem, dlaczego. Może chciałam, żeby to była pomyłka. Żeby to był jego brat, kuzyn, ktokolwiek.
Ale to był on. I to był jego syn. To było widać w geście, w sposobie, w jaki poprawiał mu czapkę, jak mówił coś do kobiety, której twarzy nie mogłam zobaczyć, ale której obecność bolała mnie do trzewi.
Wieczorem poszłam do biblioteki. Siedział tam, jak zawsze. Spokojny. Jakby nie wydarzyło się absolutnie nic.
Podeszłam i usiadłam naprzeciwko.
– Jesteś żonaty?
Zamarł. Zamknął książkę. Spojrzał mi w oczy.
– Alicja...
– Tak czy nie?
Milczał przez chwilę, a potem powiedział cicho:
– Nie chciałem cię skrzywdzić.
Wstałam i odeszłam bez słowa. W głowie huczało mi jedno zdanie: „Nie chciałem cię skrzywdzić”. A jednak to zrobił.
Chciałam wyjaśnień
Nie odzywałam się przez tydzień. Wyciszyłam telefon, nie zaglądałam na maile, nie chodziłam do biblioteki. Zaszyłam się w domu, próbując coś z siebie wyrysować, zaprojektować, przetworzyć na grafikę, cokolwiek. Ale nic nie wychodziło.
W końcu dostałam od niego SMS-a:
„Wiem, że nie zasługuję, ale bardzo chciałbym ci coś wyjaśnić. Spotkaj się ze mną, proszę.”
Nie wiem, co mną kierowało, ale się zgodziłam. Może potrzebowałam jeszcze jednej rozmowy, może złudzenia, że to się jakoś ułoży. Spotkaliśmy się w tej samej kawiarni, w której zaczęło się wszystko.
– Nie kłamałem, kiedy mówiłem, że jestem samotny – zaczął. – W małżeństwie tak się czuję od lat.
– To dlaczego tam z nią byłeś? I z dzieckiem?
– Bo nie wszystko jest czarno-białe. Jesteśmy w separacji. Nieformalnej. Mieszkamy razem przez wzgląd na dziecko. Ale to koniec od dawna. Karolina wie, że nie jestem z nią. Tylko że... nie wie o tobie.
– To bardzo wygodne – powiedziałam sucho.
– Tak. Może. Ale nie miałem planu. Nie szukałem nikogo. Ty się po prostu pojawiłaś.
Patrzyłam na niego długo. Był smutny. Ale też pewny siebie. Jakby wiedział, że mi wystarczy, jeśli powie, że „to skomplikowane”.
– Kochasz mnie, Marcel? – zapytałam.
Zamilkł.
– Nie wiedziałem, że można tak kogoś pokochać – odpowiedział w końcu.
– A może po prostu potrzebujesz kogoś, kto cię wysłucha? Kto cię widzi?
Nie odpowiedział. Może nie wiedział, co powiedzieć. Może wiedział aż za dobrze. Siedzieliśmy jeszcze chwilę, każde z głową pełną pytań bez odpowiedzi. A ja nie potrafiłam już rozróżnić, czego bardziej się boję: że mu uwierzę... czy że nie.
Spotkałam się z jego żoną
Pojawiłam się pod jej blokiem bez zapowiedzi. Z rękami tak zmarzniętymi, że nie czułam telefonu, który trzymałam. Serce waliło mi jak oszalałe. Wcześniej sprawdziłam wszystko – nazwisko, adres, numer mieszkania. Wszystko się zgadzało.
Kiedy drzwi się otworzyły, stanęła przede mną kobieta w grubym swetrze, z kubkiem herbaty w dłoni. Miała rude włosy. To była ona.
– Dzień dobry... Ja jestem... – zająknęłam się. – Nazywam się Alicja. Chciałam z panią porozmawiać. Chodzi o Marcela.
W jednej sekundzie z jej twarzy zniknęło ciepło. Skinęła głową i zaprosiła mnie do środka.
Usiadłyśmy w kuchni. Karolina nalała mi herbaty. Pachniała maliną i czymś jeszcze, czymś znajomym. Przez chwilę patrzyłam, jak jej ręce drżą lekko, kiedy poprawiała spodek.
– Nie jestem zaskoczona – powiedziała w końcu. – To nie pierwszy raz.
– Przepraszam...?
– Nie pierwszy raz mnie zdradza. – Karolina mówiła spokojnie, bez gniewu. – Zawsze to robi tak samo. Powoli, cicho, z empatią. Uwielbia, kiedy ktoś się w nim zakochuje.
– Ale ja nie wiedziałam... Myślałam, że jesteście w separacji...
– Jesteśmy. Od trzech lat. Ale nikt poza nim tej separacji nie ogłosił. Wiesz, co ci powiem?
Spojrzała mi prosto w oczy.
– Marcel to świetny podrywacz. Zawsze był dobry w opowiadaniu bajek.
Poczułam, jak coś we mnie pęka.
– Nie wiedziałam... – wyszeptałam.
– Większość z nas nie wie, dopóki nie jest za późno – powiedziała, wstając.
Wyszłam stamtąd w milczeniu. I choć czułam się pusta, coś we mnie zaczynało się układać. Jakby wreszcie dotarło do mnie, że to nie ja byłam zła. To on przekroczał granice.
Alicja, 33 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Gdy mąż wyjechał, za bardzo zaufałam teściowi. Przekroczył granicę, a teraz udaje, że przecież nic się nie stało”
- „Latem sąsiad zapraszał mnie do swojego sadu, a ja korzystałam. Teraz w moim brzuchu rośnie mała brzoskwinia”
- „Szwagier był dla mnie zakazanym owocem, aż do pewnej imprezy rodzinnej. Wtedy pozbyłam się skrupułów”

