„Zakochałam się i zupełnie straciłam rozum. Zamiast pięknego domu jak z bajki zostałam bez pieniędzy i dachu nad głową”
„Czasem budziły się we mnie wątpliwości. Pytałam, czy to nie za szybko, czy naprawdę jest pewien. A on ściskał moją dłoń i mówił: – Wiesz, ile czekałem, żeby spotkać kogoś takiego jak ty? – Przy nim topniały wszystkie moje obawy”.

- Redakcja
Kiedy ktoś pytał mnie, czy jestem szczęśliwa, zwykle odpowiadałam: „Oczywiście”. Miałam przecież swoje mieszkanie, stabilną pracę i kilku znajomych, z którymi mogłam wyskoczyć na kawę czy do kina.
Ale prawda była taka, że w moim życiu brakowało tego, co najważniejsze – drugiego człowieka. Wracałam wieczorami do pustego mieszkania, gdzie jedynym towarzyszem ciszy był telewizor, a w weekendy, kiedy moi znajomi spędzali czas z rodzinami, ja krążyłam bez celu po galeriach handlowych. Nie chciałam się do tego przyznać, ale byłam po prostu samotna.
Marek pojawił się w moim życiu jak ktoś wyjęty z marzeń. Przystojny, uśmiechnięty, umiał słuchać i sprawiał, że czułam się wyjątkowa. Już po kilku spotkaniach zaczął mówić o naszej przyszłości, a ja… ja chciałam w to wierzyć. Mówił, że jego małżeństwo dawno się skończyło, że z żoną żyją obok siebie i że wkrótce się rozwiedzie.
– Musisz mi zaufać – powtarzał, patrząc na mnie tymi swoimi ciepłymi oczami. – Z tobą chcę budować nowe życie.
Czasem budziły się we mnie wątpliwości. Pytałam, czy to nie za szybko, czy naprawdę jest pewien. A on ściskał moją dłoń i mówił:
– Wiesz, ile czekałem, żeby spotkać kogoś takiego jak ty?
Przy nim topniały wszystkie moje obawy. Wiedziałam, że ryzykuję, ale jednocześnie czułam, że jeśli teraz odpuszczę, to już nigdy nie znajdę swojego szczęścia.
Obiecywał mi dom i rodzinę
– Kochanie, pomyśl tylko, jak cudownie byłoby obudzić się w naszym wspólnym domu – Marek przesuwał palcem po mapie na ekranie laptopa, pokazując mi zdjęcia nowych inwestycji. – Z ogrodem, tarasem… dzieciaki biegałyby po trawie, a my pili kawę, patrząc na wschód słońca.
– Marek, ale ja… ja mam swoje mieszkanie. Może nie jest wielkie, ale przynajmniej pewne. Twoje słowa brzmią pięknie, ale czy to nie za szybko? – powiedziałam cicho, zerkając w bok. Bałam się, że moja ostrożność popsuje jego nastrój.
On jednak nie dawał za wygraną.
– Aga, przecież ja nie proszę cię, żebyś coś traciła. My inwestujemy. Sprzedamy twoje mieszkanie, dołożę swoje pieniądze i kupimy coś, co naprawdę będzie nasze – jego głos był miękki, pełen ciepła, które rozbrajało moje wątpliwości.
– A jeśli… jeśli coś pójdzie nie tak? – wyrwało mi się. Serce waliło mi jak młot. Wiedziałam, że to jest granica, której jeszcze nigdy nie przekroczyłam – związać swoje życie i pieniądze z kimś innym.
Marek ujął moją twarz w dłonie i spojrzał mi prosto w oczy.
– Posłuchaj. Ja wiem, że boisz się zmian. Ale ja cię kocham i chcę, żebyś mi zaufała. Zrobimy to dla naszej przyszłości.
Moje myśli biegły w różnych kierunkach: „A co, jeśli to błąd? Co, jeśli zostanę z niczym?”. Ale zaraz słyszałam w głowie jego głos: „Z tobą chcę budować nowe życie”. W końcu skinęłam głową.
– Dobrze. Sprzedam mieszkanie.
Na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech. A ja czułam, że choć właśnie podjęłam największą decyzję w życiu, to jednak nie wiem, czy była moja.
Karmił moje marzenia
Kartony piętrzyły się w salonie, a ja patrzyłam na nie z mieszanką ekscytacji i niepokoju. Każda książka, każda filiżanka, którą owijałam w papier, była kawałkiem mojego dotychczasowego życia. Teraz wszystko miało zmieścić się w kilku pudłach i ruszyć w nieznane.
– Wyobraź sobie, jak cudownie będzie w nowym domu – Marek podszedł do mnie z uśmiechem, unosząc w dłoniach moje ramki ze zdjęciami. – Te powiesimy w naszej sypialni. A w salonie postawimy duży stół, żebyśmy mogli zapraszać przyjaciół.
– A te pokoje? – zapytałam, starając się ukryć drżenie głosu. – Jak chcesz je urządzić?
– Jeden to będzie gabinet, drugi zostawimy… na przyszłość – mrugnął do mnie, a moje serce zabiło mocniej.
Zaczęliśmy snuć plany – o wspólnych porankach z kawą na tarasie, o kolacjach przy świecach, o ogrodzie pełnym kwiatów. Brzmiało to jak bajka, której nigdy wcześniej nie miałam odwagi śnić. Ale w tle czułam jego dziwną nerwowość. Telefon dzwonił coraz częściej, a kiedy pytałam, kto to, odpowiadał zdawkowo:
– Sprawy do załatwienia. Nie zawracaj sobie tym głowy.
– Marek, a twoja żona? – zebrałam się w końcu na odwagę. – Ona wie, że się rozwodzicie?
Na moment zastygł, jakby złapany na gorącym uczynku. Ale już po chwili uśmiechnął się i przyciągnął mnie do siebie.
– Oczywiście, nie martw się. To już przeszłość. Skupmy się na nas, dobrze?
Chciałam drążyć, ale spojrzałam w jego oczy i poczułam, że jeśli będę pytać dalej, mogę coś stracić. A ja tak bardzo chciałam wierzyć, że moje marzenie właśnie się spełnia.
Nie rozumiałam, co się dzieje
Dom już stał. Byłam zmęczona, ale szczęśliwa. Miałam pudełka spakowane w wynajętym busie, czekały tylko na wniesienie. Rozejrzałam się – jeszcze puste ściany, zapach świeżej farby, echo naszych kroków. Miałam wrażenie, że zaczynam zupełnie nowe życie.
– Widzisz? – Marek objął mnie w pasie i pocałował w policzek. – To nasz początek.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo nagle rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
– O, pewnie sąsiedzi – zaśmiał się Marek, ruszając w stronę wejścia.
Ale to nie byli sąsiedzi. W progu stała kobieta w płaszczu, obok niej dwójka dzieci – chłopiec i dziewczynka. Ich twarze były tak podobne do Marka, że zamarłam.
– Kim pani jest i co pani robi w moim domu? – kobieta patrzyła na mnie lodowatym wzrokiem.
– Ja… – język przykleił mi się do podniebienia. Spojrzałam na Marka, oczekując, że zaraz wszystko wyjaśni.
Ale on tylko zrobił krok w tył i powiedział:
– Przykro mi, chyba się pani pomyliła. Nie wiem, kim pani jest.
– Marek?! – głos uwiązł mi w gardle. – Co ty mówisz?!
Kobieta roześmiała się gorzko.
– O, więc jednak cię zna – odwróciła się do dzieci. – Widzicie, to właśnie wasz tatuś. Taki uczciwy i lojalny.
Chłopiec schował twarz w ramiona matki, a dziewczynka wpatrywała się we mnie z ciekawością i lękiem. Ja stałam jak sparaliżowana. W jednej chwili wszystko, co budowałam w głowie – nasz dom, nasze plany – rozpadło się jak domek z kart.
– Marek… – szepnęłam. – Powiedz, że to nieprawda.
Ale on milczał. A ja czułam, jak grunt usuwa mi się spod nóg, a serce zamienia się w kawałek lodu.
Miałam nadzieję, że to zły sen
Stałam oparta o zimną ścianę korytarza, nie czując nóg. Głosy dobiegające z salonu były jak zza szyby. Kasia, żona Marka, podniosła ton, dzieci płakały. A on… on próbował wszystko bagatelizować.
– Wyjdź na chwilę – Marek szarpnął mnie za ramię, wyciągając na zewnątrz, jakby chciał ukryć mnie przed własną rodziną.
– Jak mogłeś?! – wysyczałam przez łzy. – Marek, powiedz mi, że to żart, że to jakieś nieporozumienie.
– Ciszej! – syknął, rozglądając się nerwowo. – Nie możesz tu robić scen, rozumiesz?
– Scen?! – głos załamał mi się. – Sprzedałam mieszkanie, oddałam ci wszystko, bo wierzyłam, że budujemy życie razem! A ty… ty masz żonę i dzieci! Nie ma żadnego rozwodu?
– To skomplikowane… – próbował złapać mnie za rękę, ale odsunęłam się gwałtownie. – Kasia nie może się teraz dowiedzieć, rozumiesz? Gdyby się domyśliła…
– „Gdyby się domyśliła”? – przerwałam mu, czując, jak z każdą sekundą narasta we mnie gniew. – Ona właśnie stoi w naszym domu, patrzy mi w oczy i pyta, kim jestem! Myślisz, że da się to jeszcze ukryć?!
Marek złapał mnie mocno za ramiona.
– Agnieszka, proszę, uspokój się. Musisz mi zaufać, musisz współpracować.
– Współpracować?! – roześmiałam się przez łzy. – Po tym wszystkim? Po tym, jak zmieniłeś moje życie w koszmar?
Nie chciałam już go słuchać. Wyrwałam się i wybiegłam na ulicę. Nocne powietrze paliło w płuca, a ja szłam przed siebie bez celu, mijając obcych ludzi. Każdy krok brzmiał w mojej głowie jak echo pytania: „Jak mogłam być tak głupia? Jak mogłam uwierzyć w jego słowa?”.
Byłam rozdarta między wściekłością a poczuciem, że zostałam upokorzona jak nigdy wcześniej.
Zmienił się w kogoś obcego
Wróciłam po kilku dniach. Sama nie wiem, dlaczego – może chciałam usłyszeć od niego jedno uczciwe słowo, może jeszcze naiwnie wierzyłam, że coś naprawi. Stał na podjeździe, jakby na mnie czekał.
– Agnieszka… – zaczął, wyciągając rękę, ale ja cofnęłam się o krok.
– Nie dotykaj mnie. Powiedz tylko jedno: czy kiedykolwiek naprawdę zamierzałeś się rozwieść? – spytałam, patrząc mu prosto w oczy.
Zacisnął wargi, a potem wzruszył ramionami, jakby mówił o czymś zupełnie błahym.
– Nie.
To słowo było jak nóż w serce.
– To po co te wszystkie obietnice? Po co te plany, te marzenia? – głos mi się łamał, ale nie chciałam, żeby zobaczył moje łzy. – Sprzedałam mieszkanie, straciłam wszystko…
– Agnieszka, nie bądź naiwna – przerwał mi chłodno. – To był epizod. Miło było, ale… przesadziłaś z tym zaangażowaniem. A ja potrzebowałem kasy.
– Epizod? – powtórzyłam, czując, jak moje dłonie drżą. – Ty zniszczyłeś moje życie i mówisz, że to epizod?!
Przewrócił oczami, jakby cała sytuacja go nudziła.
– Nie dramatyzuj. Nie chciałem, żeby tak wyszło, ale naprawdę… nie rób z tego większej sprawy. Kiedyś ci to oddam.
Patrzyłam na niego osłupiała, a w środku wszystko we mnie krzyczało. To nie był ten sam mężczyzna, którego pokochałam. To był ktoś obcy, zimny i obojętny.
– Wiesz co? – powiedziałam drżącym głosem. – Może i zabrałeś mi mieszkanie, pieniądze i złudzenia. Ale jednego ci nie oddam – mojej godności.
Odwróciłam się na pięcie i odeszłam, czując, jak jego spojrzenie pali mnie w plecy. Nie zatrzymał mnie. Nie próbował. Bo dla niego naprawdę byłam tylko „epizodem”.
Zabrał mi prawie wszystko
Siedziałam w pustym pokoju wynajętej kawalerki. Kartony, w których znów upchnęłam resztki swojego życia, stały pod ścianą. Miałam wrażenie, że zaczynam od zera – bez domu, bez pieniędzy, bez złudzeń.
Patrzyłam w okno, za którym ludzie spieszyli do pracy, dzieci niosły tornistry, ktoś śmiał się w telefon. Świat toczył się dalej, jakby nic się nie wydarzyło. Tylko moje życie zatrzymało się w miejscu.
„Byłam dla niego epizodem” – powtarzałam w myślach, a każde słowo brzmiało jak cios. Zrozumiałam, że nigdy nie znałam prawdziwego Marka. Byłam zakochana w obrazie, który sam mi podsunął – w kłamstwie, które pielęgnował tak długo, aż zaczęłam je uważać za prawdę.
Łzy płynęły mi po policzkach, ale tym razem ich nie ocierałam. Chciałam poczuć ten ból do końca, bo wiedziałam, że tylko wtedy nauczę się czegoś na przyszłość.
– Odbuduję się – wyszeptałam w pustkę. – Choćby miało to trwać latami.
Blizny zostaną ze mną na zawsze. Może będą bolały przy każdej próbie zaufania drugiemu człowiekowi. Ale to moje blizny. I nie pozwolę, by stały się początkiem kolejnego kłamstwa.
Zamknęłam oczy, zacisnęłam dłonie w pięści i po raz pierwszy od dawna poczułam, że choć wszystko straciłam, to wciąż mam coś, czego Marek nie mógł mi zabrać – siebie.
Agnieszka, 32 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Byłam taka samotna, że uwierzyłam w słowa Omara. Ale on tylko rozbudził we mnie nadzieję i zniknął z moimi pieniędzmi”
- „Moja sypialnia była zimna jak grobowiec, a sąsiad był gorący jak lipcowe słońce. Nie moja wina, że potrzebuję ciepła”
- „Ciężko zarobione pieniądze mąż przelewał swojej mamusi. Mina zrzednie temu maminsynkowi, gdy pozna mój plan B”

