„Zakochałam się bez pamięci w młodym katechecie. Nasza miłość miała być mocniejsza, niż jakakolwiek wiara”
„To niewielkie, ale znaczące zdarzenie zapoczątkowało coś, czego się nie spodziewałam. Nasza znajomość z Markiem rozkwitła wśród polnych ścieżek i rozmów o wierze, która miała wkrótce wystawić nas oboje na próbę”.

- Redakcja
Procesja to zawsze było dla mnie coś więcej niż tylko religijny obowiązek. Dzień pełen zapachu kadzideł i śpiewów, ale dla mnie głównie dzień samotności w tłumie. Trzymałam w ramionach moje dziecko, które choć maleńkie, zdawało się rozumieć moją wewnętrzną pustkę. Właśnie wtedy Marek, młody katecheta, zbliżył się do mnie, wyciągając butelkę wody.
– Wyglądasz na zmęczoną, może chcesz się napić? – zaproponował, a ja wzięłam od niego butelkę z uśmiechem.
– Dziękuję, naprawdę tego potrzebowałam – odpowiedziałam, czując jak jego życzliwość przenika przez moje zmęczone serce.
To niewielkie, ale znaczące zdarzenie zapoczątkowało coś, czego się nie spodziewałam. Nasza znajomość z Markiem rozkwitła wśród polnych ścieżek i rozmów o wierze, która miała wkrótce wystawić nas oboje na próbę.
Słońce leniwie opadało na horyzoncie, gdy po raz pierwszy wybraliśmy się z Markiem na spacer po polach. Kwiaty kołysały się na wietrze, a my maszerowaliśmy w ciszy, przerywanej jedynie śpiewem ptaków.
– Zawsze lubiłem te pola – powiedział Marek, przerywając milczenie. – Czuję, jakbym mógł tutaj naprawdę pomyśleć o tym, co w życiu ważne.
Spojrzałam na niego z zaciekawieniem
Jego głos był pełen pasji i zrozumiałam, że w tych słowach było coś więcej niż zwykłe przemyślenia.
– Wiara jest dla ciebie najważniejsza, prawda? – zapytałam, nie kryjąc zainteresowania.
– Tak, ale nie tylko ona. Ważne jest również to, co z nią robimy. Jak kieruje naszym życiem – odpowiedział, patrząc prosto w moje oczy.
Serce zaczęło mi bić szybciej. W jego słowach była głęboka prawda, której nie mogłam zignorować. Wiedziałam, że Marek jest inny niż wszyscy, których znałam. Jego postawa i myśli były świeże i inspirujące. Ale w mojej głowie zaczęły pojawiać się mieszane uczucia: radość z nowej znajomości, ale też obawa przed przyszłością.
Nasze wspólne spacery stały się codziennością, a rozmowy coraz bardziej osobiste. Pewnego dnia, gdy szliśmy wzdłuż pola pełnego maków, Marek podzielił się ze mną swoimi myślami o samotności.
– Czasami wydaje mi się, że samotność to coś, z czym musimy się pogodzić, nawet jeśli na chwilę się od niej uwolnimy – powiedział, kopiąc niewielki kamień.
– To prawda – przyznałam, wspominając samotne wieczory, kiedy to cisza wypełniała moje mieszkanie. – A mimo to ludzie wciąż szukają bliskości, miłości...
Marek spojrzał na mnie z głębokim zrozumieniem.
– Może dlatego, że prawdziwa wiara wymaga pewnego rodzaju samotności. Wiesz, takiej, która pozwala nam słyszeć nasz wewnętrzny głos.
Zaczęłam się zastanawiać, co ta relacja dla mnie oznacza. Było coś w Marku, co sprawiało, że pragnęłam być blisko niego, ale jednocześnie wiedziałam, że nasz czas razem może być ograniczony. W końcu planował wstąpić do seminarium, a to oznaczało, że pewnego dnia mogę go stracić.
Dzień Wniebowzięcia nadszedł szybciej, niż się spodziewałam. Było coś szczególnego w tym dniu, coś, co czułam w powietrzu. Marek i ja spotkaliśmy się na naszym ulubionym polu, gdzie zachodzące słońce rzucało złote promienie na nasze twarze.
– Ewa, muszę ci coś powiedzieć – zaczął, a ja poczułam, jak moje serce zaczyna przyspieszać.
– Słucham – odpowiedziałam, próbując ukryć nerwowość w głosie.
Marek wziął głęboki oddech, a jego oczy błyszczały nieznanym mi dotąd blaskiem.
– Wiesz, że planuję wstąpić do seminarium – powiedział, a ja poczułam, jak z serca spada mi ciężki kamień.
– Tak, wiem – przytaknęłam, choć każde słowo wydawało mi się ostrzem raniącym duszę.
– Nie mogę być twoim mężem – jego słowa były delikatne, ale zdecydowane. – Ale zawsze będę się za ciebie modlił.
Marek przytulił mnie, a ja poczułam ciepło i spokój, choć jednocześnie wewnętrzny konflikt rozdzierał mnie na kawałki. Czułam ból z powodu rozstania, ale jednocześnie zrozumienie dla jego decyzji. Zmagałam się z emocjami, które przepełniały moją duszę.
Czas mijał, a ja często wracałam myślami do naszych spacerów. Obrazy pól, nasze rozmowy o wierze i życiowych wyborach zdawały się być teraz bardziej znaczące niż kiedykolwiek wcześniej. Rozmowa z przyjaciółką była jedynym miejscem, gdzie mogłam w pełni wyrazić swoje emocje.
– Więc to koniec? – zapytała Kasia, nalewając nam obu herbaty.
– Tak, wstąpi do seminarium – odpowiedziałam, wpatrując się w parę unoszącą się z filiżanki. – A ja... czuję się zagubiona.
Kasia spojrzała na mnie z troską.
– Ewcia, ten Marek to tylko część twojego życia. Nie możesz się poddawać. Znajdziesz jeszcze swoje szczęście.
Chciałam jej uwierzyć, naprawdę
Niestety, samotność, którą Marek pomógł mi ukoić, wróciła ze zdwojoną siłą. Zaczęłam włóczyć się po polach, które znałam tak dobrze. Szukałam ukojenia w tym, co było dla mnie tak bliskie, próbując odnaleźć równowagę.
– Czy to wszystko, co mi zostało? – pytałam samą siebie, choć odpowiedź nie nadchodziła.
Zmagania z samotnością były teraz jeszcze bardziej intensywne, a tęsknota za Markiem bolała z każdym dniem coraz mocniej.
W kościele panowała cisza, przerywana jedynie cichym szelestem modlitewników. Uklękłam w ławce, wpatrując się w witrażowe okna, próbując odnaleźć odpowiedzi na dręczące mnie pytania. Ksiądz zauważył moje zmagania i usiadł obok mnie.
– Coś cię trapi? – zapytał, z wyczuwalnym ciepłem w głosie.
– Tak, ojcze. Czuję pustkę po Marku – przyznałam, czując, jak łzy zbierają się w moich oczach. – I nie wiem, jak sobie z tym poradzić.
Ksiądz uśmiechnął się delikatnie.
– Czasami Bóg stawia przed nami wyzwania, które są trudne do zrozumienia. Ale zaufaj, że zawsze jest w tym jakiś większy plan.
– Ale jak mam ufać, gdy czuję się taka zagubiona? – wyznałam, a łzy spłynęły po moich policzkach.
– Modlitwa i czas przyniosą ukojenie, choć teraz może ci się wydawać inaczej – odpowiedział, kładąc dłoń na moim ramieniu.
Wyszłam z kościoła z poczuciem, że znalazłam choć niewielką ulgę. Wciąż jednak pozostawała pustka, którą Marek wypełniał swoim istnieniem. Moje serce wciąż walczyło, próbując zaakceptować nową rzeczywistość i znaleźć sens w samotności, która mnie otaczała.
Stojąc na skraju pola, gdzie wielokrotnie spacerowaliśmy z Markiem, zamknęłam oczy, pozwalając wspomnieniom przesunąć się przed moimi myślami. Czułam się oszukana przez los, jakby odebrano mi coś, co mogło być piękną przyszłością. Ale równocześnie wiedziałam, że modlitwy Marka będą mnie wspierać.
– Może to właśnie jest miłość – pomyślałam. – Pozwolić komuś odejść, by mógł odnaleźć swoją drogę.
Zaczęłam się zastanawiać nad tym, co przyniesie przyszłość. Wiedziałam, że muszę dalej żyć, próbując odnaleźć radość w codziennych chwilach. Może kiedyś znajdę kogoś, kto wypełni tę pustkę, a może nauczę się żyć z tym brakiem.
– Wiara, miłość, samotność – te trzy elementy stały się nierozłączną częścią mojego życia – pomyślałam, otwierając oczy na światło poranka.
I choć zakończenie tej opowieści nie przyniosło mi pełni szczęścia, pozostawiło coś, co miało swoją wartość: nadzieję na to, że kiedyś wszystko znajdzie swój sens. I że w tej samotności, której się obawiałam, kryje się również siła.
Pozostawiłam czytelnika z otwartym zakończeniem, które zmusza do refleksji nad złożonością ludzkich uczuć i wyborów, i idąc przez pole, czułam, że każdy krok przybliża mnie do zrozumienia siebie samej.
Ewa, 28 lat
Czytaj także:
- „Codziennie przeglądam telefon męża. Czuję, że mnie zdradzi, więc wolę wiedzieć od razu z kim”
- „Mąż woli gierki na telefonie niż własne dzieci i nie widzi problemu. Wstyd mi, bo żaden z niego wzór dla synów”
- „Córka wpada co weekend i zabiera wszystko z lodówki. Nie mam zamiaru sponsorować smarkuli do końca życia”

