Reklama

Moje zmagania z niepłodnością trwały już dłuższy czas. Kolejne próby przynosiły jedynie rozczarowanie. Z czasem zaczęło dochodzić do spięć między mną a moim mężem. Tak jakby wszystko to, co budowaliśmy, rozpadało się niczym domek z kart.

I gdy już czułam, że nic nie da się zrobić, a moje małżeństwo jest skazane na porażkę, stał się cud.

Bardzo chcieliśmy być rodzicami

Przez pierwsze dwa lata małżeństwa byliśmy z Jarkiem bardzo szczęśliwi. Wspólnie planowaliśmy przyszłość i obieraliśmy cele, do których dążyliśmy. Jednym z ważniejszych był ten o założeniu rodziny. Obydwoje z mężem bardzo pragnęliśmy zostać rodzicami, i to minimum jednej pociechy.

— Wyobrażasz sobie? — pytałam jednego dnia, pokazując mu w sklepie ciuszki niemowlęce — Że już za niedługo to my będziemy wybierać takie słodkie rzeczy? Chyba pęknę ze szczęścia, jak już się tak stanie.

Jarek uśmiechnął się do mnie z miłością.

— O niczym innym nie marzę, kochanie. — powiedział.

Płakać mi się chciało ze szczęścia na samą myśl o takich zakupach. Tak bardzo chciałam być w ciąży i mieć przy sobie gaworzące maleństwo! A potem móc je wychowywać na dobrego człowieka. Rozmarzyłam się. Tak było za każdym razem, gdy tylko widziałam dział dziecięcy w sklepie. Ogarniała mnie prawdziwa błogość.

To nie było takie proste

Pierwsze próby nie przyniosły nam spełnienia, a nasze marzenia nie miały szansy się ziścić. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Chociaż celowaliśmy w dni płodne i używaliśmy specjalnych aplikacji, to jednak zawsze coś było nie tak. I gdy już mi się wydawało, że tym razem to na pewno ciąża, test zawsze weryfikował mój entuzjazm i najczęściej go chłodził.

Mijały kolejne miesiące starań. Zbliżała się nasza trzecia rocznica ślubu. Byłam coraz bardziej sfrustrowana i nic mi nie wychodziło. Codziennie wypuszczałam rzeczy z rąk, stałam się nieuważna, smutna, zestresowana. Rodzina co jakiś czas „dyskretnie” spoglądała na mój brzuch przy okazji wspólnych spotkań. Oczywiście nikt oficjalnie o nic nie dopytał, ale jednak w powietrzu wyczuwałam atmosferę niepokoju.

Coraz większą uwagę zwracałam na szczęśliwych młodych rodziców w parkach, a na dźwięk dziecięcego głosu ja sama miałam ochotę wyć z bezradności.

— Znowu nie wyszło? — spytał Jarek, wchodząc do łazienki, gdy zobaczył, że siedzę i płaczę, z plastikowym przedmiotem w dłoni.

— Cholerny świat! — krzyknęłam, kryjąc twarz w dłoniach.

Dlaczego akurat mnie musiało to spotykać? Czemu to właśnie mnie dotknęło?

— Powiedz mi, Jarek, czemu tak jest, że ktoś, kto nie chce mieć dziecka, nagle zachodzi w ciążę za pierwszym razem? A my tak bardzo pragnęlibyśmy być rodzicami, a nie jest nam to dane?

Jarek nie miał odpowiedzi na to pytanie, więc tylko milczał, tuląc mnie w ramionach. Dla obydwojga nas było to bardzo trudne. Po kilku chwilach ciszy Jarek delikatnie podniósł moją głowę, patrząc na mnie ze współczuciem. Nie potrzebowaliśmy słów, by zrozumieć, jak bardzo się nawzajem wspieramy w tej trudnej sytuacji. Ale wiedziałam, że musimy podjąć jakieś działania.

Lekarz nie miał dla nas dobrych wieści

Postanowiliśmy umówić się na konsultację u specjalisty, aby dowiedzieć się, czy istnieje jakaś przyczyna naszych trudności w poczęciu dziecka. To była długa droga: wizyty u lekarza, testy i badania hormonalne. W tym czasie musieliśmy sobie radzić z trudnymi emocjami: złością, niepewnością, kolejnymi rozczarowaniami.

W końcu nadszedł dzień, kiedy lekarz przedstawił nam wyniki. Okazało się, że mam pewne problemy zdrowotne, które utrudniały naturalne poczęcie. Było to zrozumiałe, ale i jednocześnie przytłaczające. Lekarz jednak zapewnił nas, że istnieją różne metody wspomagające, ale na ten moment zalecił nam po prostu cierpliwość.

— A więc to moja wina — stwierdziłam po przyjściu do domu — To przeze mnie nie możemy mieć dzieci.

— Daj spokój, Marzena. Nie gadaj takich bzdur. — uspokajał mnie mąż.

— Jakich bzdur? Przecież to słowa lekarza? — byłam roztrzęsiona diagnozą.

— Nikt nie jest winny swojej bezpłodności — powiedział Jarek takim pewnym siebie tonem, że aż uwierzyłam w jego słowa. — Poradzimy sobie z tymi trudnościami. Razem.

Niestety to były tylko pewne założenia, które za niedługo miały okazać się mrzonką.

Nasze małżeństwo przechodziło kryzys

W kolejnych tygodniach nasza relacja z Jarkiem zaczęła bardzo cierpieć z powodu niemożności poczęcia. Mówiąc wprost, nasze małżeństwo przeżywało kryzys. Zaczepki, wzajemne wyładowanie frustracji, sprzeczki o byle bzdury, drażliwość...

Każde z nas przechodziło swoje własne emocje i często nie potrafiliśmy ich właściwie zrozumieć ani wyrazić. Niepłodność powoli zaczęła wnikać w każdy aspekt naszego życia.

Nie chciałam, żeby nasze małżeństwo uległo rozpadowi, ale czasami czułam, że jestem na skraju załamania. Wszystkie te rozczarowania i codzienne próby powoli wyczerpywały mnie zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Jednocześnie zdawałam sobie sprawę, że to samo dotyczy Jarka. Musieliśmy wspólnie znaleźć sposób na wyjście z tego kryzysu.

Postanowiliśmy udać się na terapię małżeńską. Podjęcie tej decyzji wymagało odwagi, ale zrozumieliśmy, że musimy skonfrontować nasze emocje, obawy i lęki związane z niepłodnością, aby odbudować naszą więź.

Terapeuta był zrozumiały i wspierający. Pomógł nam wyrazić nasze uczucia, posłuchał naszych obaw i zaproponował narzędzia, które pomogły nam lepiej się porozumieć i radzić sobie z naszymi trudnościami.

Musieliśmy walczyć o nasz związek! To teraz było najważniejsze. Starania o dziecko odłożyliśmy na dalszy plan. Ironia polega na tym, że nawet czwartą rocznicę ślubu spędziliśmy w gabinecie terapeutycznym.

Z czasem zaczęliśmy doceniać to, co mamy, zamiast koncentrować się na tym, czego nam brakuje. Pamiętaliśmy o naszej miłości, która nas połączyła na początku i wspólnych marzeniach, które nadal mogliśmy osiągnąć, niezależnie od tego, czy nasza rodzina powiększy się biologicznie, czy na inny sposób.

W końcu, po dłuższym czasie, udało nam się przyjąć to, że niepłodność miała być tylko jedną z prób, które miały nas wzmocnić jako parę. Była to trudna lekcja, która jednak nauczyła nas pokory, cierpliwości i wdzięczności za to, co mamy.

Wydarzył się cud!

Pewnego dnia, w drodze na terapię, gorzej się poczułam i musiałam wrócić do domu. Wyczołgałam się z łazienki i zadzwoniłam do Jarka, mówiąc mu, że źle się czuję.

Przyjechał do mnie prosto z apteki. Oprócz leków wręczył mi... test ciążowy.

— Na wszelki wypadek? — zapytał, wzruszając ramionami, z nietęgą miną.

Uśmiechnęłam się i podziękowałam.

Minęło pół godziny. Leniwie zerknęłam na kawałek plastiku, spodziewając się tego, co zawsze. I nagle...

— Jarek! Dwie kreski! — wykrzyknęłam pełna emocji.

— Co takiego?! — zdziwił się tak samo jak ja.

— Dwie, zobacz, nie przywidziało mi się?

— Cholera... Marzena... Tak... — Jarkowi odebrało mowę i zebrało się na łzy wzruszenia.

A potem rzuciliśmy się sobie w ramiona. To naprawdę był cud! Nie spodziewaliśmy się tego, ponieważ w międzyczasie skoncentrowaliśmy się na odbudowie naszego związku i przestaliśmy aktywnie planować rodzicielstwo. W tamtym momencie bardzo się cieszyliśmy, ale też byliśmy pełni obaw.

Czy tym razem wszystko się uda? Czy nasze marzenie o posiadaniu dziecka w końcu się ziści? Lęk po tylu wcześniejszych rozczarowaniach wciąż tkwił w naszych sercach. Jednak postanowiliśmy podjąć wyzwanie i przyjąć to, co nadejdzie, z otwartym sercem i nadzieją.

Na szczęście, ciąża rozwinęła się dobrze, a my staraliśmy się cieszyć każdym etapem tego magicznego doświadczenia. Wspólnie uczestniczyliśmy w badaniach prenatalnych. Jednocześnie dbaliśmy o naszą więź małżeńską. To był wyjątkowy czas, który pozwolił nam jeszcze bardziej zbliżyć się do siebie.

Kiedy teraz patrzę na naszą córeczkę, wiem, że nasza miłość i determinacja przyniosły nam to, o czym zawsze marzyliśmy. Niepłodność pozostawiła w nas ślady, ale nauczyła nas także doceniać i pielęgnować to, co najważniejsze w życiu: miłość i wspólne szczęście.

Czytaj także:
„Obwiniałam byłego męża o śmierć naszego nienarodzone dziecka. Po pijaku mnie popchnął, a ja straciłam ciążę”
„Zdradziłem Zoję, bo chciałem zaimponować snobistycznym kolegom z pracy. Przez chciwość straciłem miłość mojego życia”
„Uratowałam czyjeś dziecko, ale straciłam własne. Zapłaciłam najwyższą cenę, a jego matka miała pretensje”

Reklama
Reklama
Reklama