„Zajrzałam do świątecznego prezentu od męża i się rozpłakałam. Takiego upokorzenia nie czułam jeszcze nigdy w życiu”
„Nie odpowiedział. Usiadł przy stole i zaczął jeść w milczeniu. Ja siedziałam na podłodze obok córeczki, układając piramidkę, ale tak naprawdę byłam milion kilometrów stąd. W środku gotowałam się ze złości, z żalu i z niepewności”.

Nazywam się Dorota, mam trzydzieści cztery lata i półtoraroczną córeczkę. I męża – Grześka. A przynajmniej na papierze. Ostatnio coraz częściej czuję się w tym małżeństwie jak duch. Jestem, robię wszystko, co trzeba, ale nikt mnie nie widzi. A już na pewno nie on.
Każdy dzień to walka: o przespane całe cztery godziny, o to, by zdążyć z obiadem, o to, by nie oszaleć z samotności, mimo że cały czas ktoś przy mnie jest. Grzesiek dużo pracuje. Wychodzi wcześnie, wraca późno. Kiedyś mówił: „jesteś piękna nawet w dresie”. Teraz mam wrażenie, że nie zauważyłby nawet, gdybym ogoliła głowę na łyso.
Wciąż się łudzę, że to minie. Że jeszcze mnie kocha. Że to tylko etap. Jednak im bardziej próbuję do niego dotrzeć, tym bardziej się oddala. Już nie wiem, czy jestem dla niego żoną, matką jego dziecka, czy po prostu współlokatorką, z którą dzieli rachunki i obowiązki.
Kiedy zbliżały się Święta, miałam nadzieję. Chciałam, żeby zrobił coś, co pokaże, że wciąż mnie widzi. Że nie zniknęłam wśród kaszek, smoczków i pieluch. Czekałam na ten jeden gest. Jeden prezent, który powie: „pamiętam, kim jesteś”. Dostałam go. Tyle że to, co było w środku, złamało mi serce.
Poczułam się upokorzona
Wieczorem, po kolacji wigilijnej i karmieniu dziecka, usiadłam przy stole z wilgotnym ręcznikiem na ramieniu. Grzesiek wyjął spod choinki eleganckie pudełko, przewiązane czarną wstążką.
– No, wesołych Świąt, kochanie – powiedział, podając mi prezent z niepewnym uśmiechem.
Otworzyłam wieczko. Pierwsze, co zobaczyłam, to koronka. Czarna, delikatna, droga – to było widać od razu. W środku leżał komplet bielizny: stanik z cienkimi ramiączkami i stringi jak z katalogu. Piękne. Tylko... małe. Podejrzanie małe.
Sięgnęłam po metkę. Rozmiar. Rozmiar długo sprzed ciąży. Sprzed karmienia. Sprzed dwóch rozmiarów temu. Serce mi zamarło.
– To niby dla mnie? – zapytałam cicho, czując, jak coś ściska mnie w środku.
– No jasne. Ładne, nie? – Grzesiek wyglądał, jakby naprawdę myślał, że trafił.
– Myślisz, że się w to zmieszczę? – zapytałam, podnosząc stanik.
– No… przecież mówiłaś ostatnio, że wracasz do formy – rzucił, jakby to była jakaś zachęta.
– Ty jesteś idiotą, czy tylko jesteś ślepy? – głos mi się załamał. – Ty serio myślisz, że ja to na siebie założę?
– Dorota, no co ty, ja chciałem dobrze! Chciałem ci pokazać, że…
– Co? Że już nie jesteś zainteresowany tym, jak naprawdę wyglądam? Że mam się zmieścić w jakąś wersję siebie sprzed dwóch lat, żebyś znowu spojrzał na mnie z pożądaniem?
Wstałam. Przypadkiem szturchnęłam kubek – przewrócił się z hukiem na podłogę.
– Albo to nie było dla mnie – dodałam szeptem. – Może ty po prostu kupiłeś to dla innej.
Grzesiek zbladł.
– Przestań, błagam cię…
Już mnie nie obchodziło. Stałam, patrząc na stanik leżący na stole, jakby to była jakaś obca rzecz. Po raz pierwszy pomyślałam, że może między nami naprawdę jest już po wszystkim.
Szukałam jakiegoś wyjaśnienia
Następnego dnia w domu panowała cisza tak gęsta, że słychać było kapanie kranu. Grzesiek krzątał się po kuchni, udając, że nie zauważa mojego spojrzenia. Ja udawałam, że nie zauważam jego obecności. Córka bawiła się klockami, śmiejąc się co chwilę sama do siebie, jakby nie czuła napięcia, które wypełniało przestrzeń.
Nie odezwał się ani słowem o wczorajszej awanturze. Nie zapytał, co czuję. Nie zaproponował, żeby porozmawiać. Po prostu zrobił jajecznicę. Sobie. Mnie nawet nie zapytał.
– Zjesz coś? – rzucił w końcu, beznamiętnie.
– Nie jestem głodna. I nie jestem idiotką – odpowiedziałam, nie patrząc mu w oczy.
Westchnął ciężko i pokręcił głową.
– Boże, znowu to samo…
– Tak, znowu. Bo może ty nie rozumiesz, ale mnie to cholernie zabolało.
Nie odpowiedział. Usiadł przy stole i zaczął jeść w milczeniu. Ja siedziałam na podłodze obok córeczki, układając piramidkę, ale tak naprawdę byłam milion kilometrów stąd. W środku gotowałam się z bólu, z żalu i z niepewności.
W nocy nie mogłam spać. Leżałam i patrzyłam w sufit. Po cichu wzięłam telefon Grześka. Chciałam... nie wiem, co. Może szukałam dowodu, czegokolwiek. Przejrzałam galerię, skrzynkę odbiorczą, historię połączeń. Nic. Pusto. A to tylko pogłębiło moją nieufność. Przecież jeśli coś ukrywa, to i tak nie będzie tego w telefonie. A jeśli nie ukrywa… to czemu czuję się tak cholernie samotna? Nie poznaję go. Nie poznaję nas. Kiedy ostatni raz naprawdę się do mnie uśmiechnął? To pytanie męczyło mnie bardziej niż wszystko inne.
To nie on się pomylił
Było już ciemno, gdy Grzesiek wrócił z pracy. Przyszedł cicho, jakby się skradał. Zostawił torbę w przedpokoju i wszedł do salonu z małą teczką w ręku.
– Muszę ci coś pokazać – powiedział bez wstępu. Głos miał poważny, ale nie skruszony.
Nic nie odpowiedziałam. Czekałam. Usiadł przy stole i rozłożył papiery. Wyjął ulotkę ze sklepu, wydruk maila i paragon. Wszystko ułożone równo. Starannie.
– Zadzwoniłem tam. Do butiku, w którym kupiłem tę bieliznę. Coś mnie tknęło. Pani powiedziała, że... zapakowali nie ten rozmiar. Przypadek. Pomylili metki. Mój zakup był na M, a w środku dali XS. Dostałem potwierdzenie. Podał mi papier.
Spojrzałam na niego. A raczej… przez niego. To już nie miało znaczenia.
– Czyli co? To miał być romantyczny gest? – zapytałam, nie kryjąc ironii.
– Tak. Chciałem cię zaskoczyć. Pokazać, że wciąż jesteś dla mnie… no wiesz…
– Nie, nie wiem. Chciałeś mi przypomnieć, że kiedyś była inna? Że może, jak to założę, to znowu mnie zauważysz?
– Dorota, przestań. To nie tak. Chciałem dobrze…
– Właśnie, zawsze „chciałeś dobrze”. A wyszło jak zawsze. Pokazałeś mi tylko, że kompletnie nie wiesz, kim jestem. Co czuję. Jak się ze sobą czuję.
Grzesiek zamilkł. Oparł czoło o dłonie. A ja patrzyłam na niego bez cienia współczucia. Ta sytuacja tylko ujawniła to, co i tak wisiało nad nami od miesięcy. To nie prezent mnie zranił. Tylko to, jak bardzo się oddaliliśmy.
Ten prezent pokazał wszystko
Nie było już krzyków. Nie było płaczu. Była cisza, w której tonęło wszystko, co kiedyś było między nami. Grzesiek próbował wrócić do „normalności”. Robił zakupy, kładł małą spać, wstawiał zmywarkę, ale już go nie czułam. Nie ufałam mu. Nie w tym sensie, że mnie zdradzał. Po prostu... nie ufałam, że wie, kim jestem. Że widzi mnie taką, jaką się stałam – a nie jaka kiedyś byłam.
Unikaliśmy siebie. Rozmowy były krótkie, powierzchowne. Rachunki, terminy szczepień, mleko bez laktozy. Nic więcej. Leżeliśmy w tym samym łóżku, ale każde z nas patrzyło w swoją stronę. I tak było łatwiej.
Zadzwoniłam do Marty, przyjaciółki. Spotkałyśmy się u niej, położyła dzieci spać, zrobiła herbatę.
– To była pomyłka sklepu, naprawdę – powiedziałam. – Ale dla mnie to już nie ma znaczenia. To był symbol. Ja tam zobaczyłam wszystko, co między nami umarło.
– Może to tylko emocje. Może przesadzasz?
– Może, ale chyba nie potrafię już na niego patrzeć jak na mężczyznę. Czuję się przy nim... jak mebel.
Marta milczała. A potem powiedziała coś, co wryło mi się w głowę:
– A może to ty sama z sobie zaczęłaś się tak czuć?
Nie odpowiedziałam. To pytanie jednak mnie prześladowało. Może rzeczywiście to ja się poddałam? Może zniknęłam sama z siebie, zanim przestałam być widoczna dla niego?
Wieczorem wróciłam do domu i zobaczyłam Grześka śpiącego na kanapie z pilotem w ręce. Córka w pokoju obok, a ja… stałam w przedpokoju i poczułam coś nowego. Nie ból. Nie gniew. Obojętność.
Zadałam mu jedno ważne pytanie
Tego wieczoru sama zapukałam do drzwi sypialni, które od dwóch tygodni dzieliłam tylko z córeczką. Grzesiek przysypiał nad łóżkiem małej.
– Możemy porozmawiać? – zapytałam spokojnie, stając w progu.
Grzesiek usiadł na łóżku. Miał na sobie ten wyciągnięty dres, w którym spał, odkąd się przestał do mnie odzywać. Usiadłam obok niego, ale zostawiłam przestrzeń między nami.
– Nie chodzi o bieliznę – zaczęłam. – Chodzi o to, że od miesięcy mnie nie widzisz. Chciałabym wierzyć, że to tylko zmęczenie. Że przejdzie. Tylko to nie przechodzi.
Milczał. Patrzył na dywan. Może udawał, że go to nie dotyczy.
– Staram się… – powiedział po chwili.
– Wiem, ale czasem starania to za mało. Można się bardzo starać i dalej być daleko.
Wzięłam głęboki wdech.
– Czy ty mnie jeszcze kochasz?
Nie odpowiedział od razu. To bolało bardziej niż jakakolwiek odpowiedź. W końcu spojrzał mi w oczy.
– Myślę, że tak, ale nie wiem, czy potrafię to jeszcze czuć tak jak kiedyś. Zmieniłaś się. Ja też. Może za bardzo.
Skinęłam głową. Tyle. Żadnych dramatów. Żadnych łez.
– Ja też nie wiem, co czuję, ale wiem, że nie chcę tak żyć. W półprawdach, w udawaniu, że wszystko jest w porządku. Mamy dziecko. Musimy coś postanowić. Dla niej.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy. Nikt z nas nie miał gotowej odpowiedzi. Oboje wiedzieliśmy, że coś się skończyło. Może da się to odbudować, a może nie. Udawać się już nie da.
Nie chodziło o sam prezent
Siedzę w kuchni. Jest trzecia nad ranem. Córka śpi, Grzesiek też, w drugim pokoju. Ja nie śpię od dwóch godzin. Zaparzyłam sobie herbatę, chociaż wcale nie mam na nią ochoty. Coś trzeba robić, kiedy myśli nie chcą dać spokoju.
Cisza w domu jest inna niż kiedyś. Nie jest spokojna. Jest ciężka. Jakby każdy mebel wiedział, że jesteśmy w zawieszeniu. Nie podjęliśmy jeszcze żadnej decyzji. Oboje jednak wiemy, że coś się skończyło. Może to nie była zdrada. Nie było dramatycznych scen, łez, walizek na korytarzu. Może to był po prostu brak czułości, rozmów, spojrzeń. Brak widzenia siebie nawzajem. I ten jeden prezent… to był tylko moment, który nam to uświadomił.
To nie ten prezent jednak mnie zniszczył. To fakt, że ktoś, kto kiedyś znał moje ciało jak własną kieszeń, nagle nie miał pojęcia, jaki mam rozmiar. Jakby mnie nigdy nie dotykał. Nie patrzył. Siedzę i myślę, że może jeszcze jakoś się poukładamy. Dla dziecka. Jako rodzice. Może jako przyjaciele? Może.
Czasem nie chodzi o zdradę ani o seks. Czasem chodzi o to, że ktoś przestał nas widzieć. Wtedy nawet najpiękniejszy prezent może stać się końcem wszystkiego.
Dorota, 34 lata
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „W te święta odpuściłam polowanie na promocje i prezenty. Nie spodziewałam się, że największy luksus tkwi gdzie indziej”
- „Dostałam spóźniony kalendarz adwentowy od eks męża. Przez 24 okienka dowiedziałam się więcej niż przez 10 lat związku”
- „Rodzinne święta to była podstawa w moim domu, a zięć wszystko popsuł. Woli grzać się pod palmami niż łamać opłatkiem”

