„Zainwestowałem wszystkie pieniądze, by mojej rodzinie żyło się luksusowo. Miało być dobrze, a wyszło jak zwykle”
„W panelu wykres opadał z godnością kota, który niby spada, ale udaje, że miał taki plan. Zaczęły przychodzić maile, których nie rozumiałem. Ktoś gdzieś zmienił warunki, ktoś ogłosił restrukturyzację, ktoś zawiesił wypłaty do wyjaśnienia okoliczności. Zadzwoniłem do konsultanta”.

- Redakcja
Zawsze wierzyłem, że wystarczy odważna decyzja, by odmienić życie. Widziałem te wszystkie reklamy apartamentów z widokiem na rzekę, samochodów błyszczących jak nowa moneta, rodzin, które śmieją się nad basenem. Myślałem, że to kwestia jednego ruchu: włożyć oszczędności w coś dużego, zaryzykować, przełamać się. Żona mówiła, że przydałby się urlop i nowa pralka, syn marzył o konsoli, a ja o tym, by ktoś wreszcie powiedział: „Udało ci się”. Nie chciałem już być człowiekiem, który zamyka oczy, gdy przychodzi rachunek. Chciałem otworzyć je szeroko i patrzeć, jak liczby wreszcie stają się po mojej stronie.
Pokusa błyszczących rzeczy
Słowo „okazja” przyszło do mnie w poniedziałek. Właściwie przyszedł do mnie człowiek, który nosił to słowo jak krawat – starannie zawiązany i wyprasowany. Spotkaliśmy się w kawiarni, bo tam podobno zapadają mądre decyzje. Przedstawił się jako konsultant inwestycyjny. Miał foldery pełne wykresów, a na wykresach strzałki, które wspinały się jak sportowcy na podium. Mówił ciepłym głosem, z empatią, która przypominała koc rzucony na zmarznięte ramiona.
– Panie Pawle, przyszłość to nie jest coś, co się dzieje obok – powiedział, przesuwając w moją stronę ulotkę z eleganckim logo. – Przyszłość to się kupuje.
Słuchałem i już widziałem siebie, jak prowadzę lśniący samochód, a sąsiad unosi brwi. W domu mówiłem o tym przy kolacji. Żona odłożyła widelec.
– Naprawdę ufasz facetowi, którego poznałeś w kawiarni? – zapytała.
– To nie jest byle kto. Na wszystko ma licencje, rekomendacje, partnerów. Ryzyko minimalne.
Syn, zajęty telefonem, tylko się uśmiechnął.
– Jak będzie konsola, to popieram.
Śmialiśmy się, ale ja już czułem, że to ten moment. Myślałem o moim ojcu, który zawsze powtarzał, że trzeba wziąć los w swoje ręce. Nie dodawał, że ręce potrafią drżeć. Folder leżał na stole jak obietnica. W nocy nie zasypiałem, układałem w głowie przyszły plan: najpierw dywidenda, potem większa wpłata, remont łazienki, może nawet krótki wypad do Wenecji. Zasypiając, słyszałem w wyobraźni brzęk kieliszków i spokojny śmiech żony.
Smak decyzji miał być słodki
Przelew wyglądał banalnie. Parę kliknięć, numery kont, autoryzacja. Później przyszło spotkanie w biurze konsultanta, gdzie pachniało nową wykładziną i nadzieją. W gablocie stała miniatura jachtu.
– Symbol wolności – mrugnął do mnie.
Podpisałem dokumenty, a on uścisnął mi dłoń.
– Dobra decyzja. Za rok będzie pan dziękował.
W domu rozłożyłem wydrukowane potwierdzenia. Żona spojrzała na liczby i aż zasłoniła usta.
– Wyłożyłeś wszystko?
– Zainwestowałem w nas – odpowiedziałem, zaskakująco pewny. – Przecież mówiłem, że to minimalne ryzyko.
– Minimalne nie znaczy żadne.
– Kochanie, zaufaj mi. Za rok będziemy się z tego śmiać, z balkonu większego niż nasz salon.
Wieczorem włączyłem lampki na balkonie, bo chciałem, żeby wyglądało jak w reklamie. Syn stanął obok.
– A jak nie wyjdzie? – zapytał.
– Wyjdzie – powiedziałem, a słowo od razu zawisło w powietrzu, jakby chciało sprawdzić, czy ma gdzie usiąść.
Przez następne dni odświeżałem panel inwestycyjny częściej niż prognozę pogody. Zielone strzałki biegły w górę, czerwone pojawiały się jak muchy, ale konsultant pisał: „Krótkoterminowe wahania. Trend jest jasny”. I rzeczywiście, wykres układał się jak schody. Poczułem, że potrafię rozmawiać językiem liczb. Zacząłem czytać fora, gdzie ludzie opowiadali o swoich sukcesach. Wieczorami kładłem się obok żony i mówiłem:
– Już niedługo, zobaczysz. Nie będziemy musieli przeliczać co do grosza.
– Chcę po prostu spać spokojnie – odpowiadała. – Nie chcę jachtu, tylko spokoju.
A ja obiecałem, że spokój też się kupuje, jeśli się wie, gdzie.
Pierwsze rysy na szkle
Kłopoty przyszły jak drobne zarysowania na nowym stole. Najpierw jeden komunikat: „Chwilowa korekta”. Potem drugi: „Nieistotna zmienność”. Konsultant dzwonił i mówił miękko:
– Proszę nie patrzeć codziennie. To jak z dietą – waga skacze, ale liczy się trend.
Ale trend po tygodniu zaczął przypominać zjeżdżalnię. W panelu wykres opadał z godnością kota, który niby spada, ale udaje, że miał taki plan. Zaczęły przychodzić maile, których nie rozumiałem. Ktoś gdzieś zmienił warunki, ktoś ogłosił restrukturyzację, ktoś zawiesił wypłaty do „wyjaśnienia okoliczności”. Zadzwoniłem do konsultanta.
– Spokojnie – powiedział. – Takie rzeczy się zdarzają. Proszę nie panikować. Jeśli ma pan rezerwę, można dokupić po atrakcyjnej cenie.
– Nie mam rezerwy.
– W takim razie czekamy. Cierpliwość to też inwestycja.
W domu rozmowy zaczęły brzmieć inaczej.
– Ile zostało? – spytała żona.
– To nie tak, że zostało czy nie. To teraz jednostki, nie pieniądze.
– Nasze pieniądze – powiedziała cicho.
Syn zapytał, czy plan wakacyjny jest aktualny. Powiedziałem, że przesuniemy, bo wartość wróci, a wtedy zrobimy coś większego.
– Tylko żebyśmy nie przesunęli wszystkiego na nigdy – mruknął.
Od tej pory panel odświeżałem z lękiem. Zaczęły przychodzić rachunki, a ja nauczyłem się sztuki przesuwania terminów i obietnic. W niedzielę przy obiedzie żona położyła na stole kopertę.
– Przysłali z banku. Mamy trzy tygodnie na decyzję w sprawie kredytu na mieszkanie. Stała stopa się kończy.
– Jasne, dam radę – powiedziałem, ale widelec z brzękiem uderzył o talerz. Wtedy pierwszy raz poczułem, że to szkło, po którym idziemy, ma skazy, których nie da się wypolerować.
Wtedy wszystko pękło
Pękło w środę. Rano panel nie chciał się wczytać. Próbowałem na telefonie, na komputerze, w pracy, w toalecie, ukrywając ekran za dłonią. W końcu wyskoczył komunikat: „Operacje wstrzymane. Trwają prace naprawcze”. Telefon konsultanta milczał. Po południu zadzwonił.
– Mamy przejściowy kryzys – powiedział, jakby czytał z kartki. – Środki są bezpieczne, jednak…
– Jednak co?
– Jednak nie możemy na razie ich wypłacić. Proszę nie pisać w mediach społecznościowych, bo to szkodzi nam wszystkim.
– To są nasze oszczędności! – powiedziałem głośniej, niż chciałem. – To były nasze plany.
– Rozumiem emocje. Proszę dać nam czas.
Wieczorem rozmawialiśmy w kuchni. Żona opierała się o blat, miała mokre włosy po prysznicu.
– Powiedz mi prawdę. Mamy jeszcze coś?
– Mamy mieszkanie i siebie – wypaliłem, bo nie wiedziałem, co innego powiedzieć.
– Od trzech tygodni budzę się w nocy i słucham, jak oddychasz. Jakbyś się dusił.
– Przepraszam.
– Nie przepraszaj. Po prostu powiedz, czy masz plan.
– Poczekamy. Musimy poczekać. Na pewno wróci.
– „Na pewno” już nie działa.
Nie odpowiedziałem. Usłyszałem kapanie z kranu i uznałem, że to jedyny rytm, na którym mogę się oprzeć. Następnego dnia pojechałem pod biuro konsultanta. Drzwi były zamknięte. Na kartce napisano, że przenieśli się „tymczasowo” do innej lokalizacji. Mijając szybę, zobaczyłem odbicie mężczyzny, którego nie rozpoznawałem.
Runęło bez zapowiedzi
Listonosz przyniósł pismo polecone. W środku była informacja o wzroście raty kredytowej. Na marginesie dopisano termin podpisania aneksu. Usiadłem i policzyłem, że brakuje co miesiąc dokładnie tyle, ile kiedyś odkładaliśmy „na później”. Zadzwoniłem do działu windykacji, gdzie bardzo uprzejma pani mówiła rzeczowo.
– Czy może pan przedstawić zaświadczenie o dochodach?
– Mogę przedstawić historię błędu – powiedziałem. – Czy to się liczy?
– Niestety nie.
Wróciłem do domu. W kuchni żona mieszała zupę.
– Mamy wodę, mamy elektryczność, mamy siebie – wyliczyłem, jakbym chciał ją rozbawić.
– A masz ze sobą numer do terapeuty? – spytała.
– Po co?
– Bo nie damy rady rozmawiać o wszystkim sami.
– Zapłacę, jak odblokują środki.
– Zapłacimy teraz i będziemy jeść tańsze rzeczy. Nie potrzebuję luksusu. Potrzebuję, żebyś mówił prawdę, gdy się boisz.
Usiadłem. Zupa parowała.
– Boję się – powiedziałem. – Boję się, że zostaniemy z niczym. Że to ja będę tym, o którym syn powie kiedyś: „Zepsuł nam życie”.
– Nie zepsułeś. Zaryzykowałeś bez nas – odpowiedziała. – To różnica, ale i tak boli.
Następnego dnia pojechaliśmy razem do banku. W poczekalni siedziały osoby z identycznymi teczkami. Urzędniczka była rzeczowa, chłodna jak stal.
– Podpiszą państwo aneks. Będzie trudniej, przez jakiś czas – powiedziała.
Podpisaliśmy. Wychodząc, przeszliśmy obok sklepu z elektroniką. Syn zatrzymał się przy konsoli, dotknął szkła.
– Kiedyś – powiedziałem.
Luksus, który kosztuje najmniej
Nie odzyskałem pieniędzy. Przynajmniej jeszcze nie, choć co jakiś czas przychodzi pismo z informacją, że „procesy trwają”. Przestałem odświeżać panel. Zacząłem natomiast odświeżać łazienkę starym sposobem – farbą z promocji, którą syn mieszał w wiadrze jak chemik. Wieczorami chodzimy z żoną na długie spacery. Ona opowiada o kliencie, który znów zmienił wymagania; ja mówię o nowym zleceniu, które nie jest wymarzone, ale jest pewne. Uczymy się życia bez światełek na balkonie, które miały udawać gwiazdy.
– Wiesz – powiedziała ostatnio – można żyć bez luksusu. Nie można żyć bez rozmowy.
– Myślałem, że luksus to rzeczy.
– To czas, którego nie trzeba przed nikim usprawiedliwiać – odparła.
Syn, wracając z boiska, rzucił mi piłkę.
– Tata, podasz? – zapytał.
Podałem, a piłka potoczyła się równo, jakby przypominała, że ruch do przodu nie zawsze musi oznaczać sprintu. Odkładam po trochu do słoika, symbolicznie, jak kiedyś odkładało się na węgiel. Nie odkładam marzeń, ale rozkładam je na raty. Wciąż mam w sobie ten sam upór, tylko teraz słucha on bardziej.
Czasem mijamy tę kawiarnię. W witrynie stoją ciastka, błyszczą cukrem, jakby mówiły: „Kup mnie, a będziesz szczęśliwy”. Zatrzymuję się, łapię żonę za rękę i idziemy dalej. Może luksus, którego chciałem, nie istniał. A może istniał, tylko źle go nazwałem. Bo najdroższy luksus okazał się czymś zaskakująco tanim: umiejętnością powiedzenia „przepraszam” i „pomóż mi”. Tego nie da się kupić. Tego uczy człowiek, który zaryzykował za mocno i musiał nauczyć się skromności, zanim znów podniesie wzrok.
Paweł, 39 lat
Czytaj także:
- „Teściowa pierwszy raz pojechała do Chorwacji. W jej walizce znalazłam kiszone buraki, ale nie to było najgorsze”
- „Mój mąż zażądał rozwodu i myślał, że puści mnie z torbami. Zapomniał o 1 ważnym szczególe, który urządzał jak królową”
- „Przypadkiem odkryłem sekret mojej 15-letniej córki. Jej tłumaczenia sprawiły, że pojąłem, czym naprawdę jest ojcostwo”

