Reklama

Święta zawsze były dla mnie czymś więcej niż tylko kolacją przy stole i prezentami pod choinką. Może dlatego, że w domu rodzinnym wszystko miało swój rytm, porządek i pachniało cynamonem oraz... stresem. Moja mama, kobieta z pokolenia, które za miłość uznawało schabowego na czas i wykrochmaloną firankę, nie pozwalała sobie na niedociągnięcia. I ja chyba ten bakcyl złapałam.

Lubię porządek

Odkąd jestem z Piotrem – a stuknęło już siedem lat – staram się, żeby każdy grudzień był perfekcyjny. Idealna choinka, okna umyte jak lustra, słoiki z kompotem ułożone równiutko w szafce, a na stole dwanaście potraw, z których sześć nikt nie je, ale muszą być, bo tradycja.

Piotr nigdy się temu nie sprzeciwiał. Ot, robił, co trzeba. Czasem coś pomógł, częściej przeszkadzał. Mówiłam na niego „złoty chłop” – nie dlatego, że był taki pomocny, ale dlatego, że się nie kłócił. Zawsze spokojny, łagodny, raczej z tych, co przytakną, niż się postawią. Kiedyś uważałam, że to błogosławieństwo. Dziś... coraz częściej myślę, że może to była tylko wygodna cisza.

W tym roku jednak coś się we mnie przestawiło. Może przez wiek? Może przez to, że siostra przyjedzie z narzeczonym, a mama będzie oceniała wszystko spod bystrej brwi. Postanowiłam po raz pierwszy zaangażować Piotra na poważnie w przedświąteczne porządki. Nie takie tam „podaj ścierkę”, tylko z prawdziwego zdarzenia: mycie okien, przestawianie mebli, trzepanie dywanów. W końcu mamy równouprawnienie, prawda?

Nie spodziewałam się, że ten grudniowy weekend przewróci nasze spokojne życie do góry nogami. I że Piotr, ten sam, który zawsze wszystko znosił ze spuszczoną głową, w końcu powie dość.

Mąż nie chciał pomagać

– Piotrek, weź najpierw te firanki ściągnij, ja w tym czasie nastawię pranie. Potem okna. I przesuń kanapę, bo muszę za nią odkurzyć. A, i pamiętaj, że lampa ma być rozkręcona i umyta dokładnie, nie tylko z wierzchu – rzucałam kolejne polecenia, rozstawiając po całym domu sprzęty do sprzątania, jakbym miała w planie operację wojskową.

Piotr stał w drzwiach salonu z rozwieszonymi rękami, jakby nie wiedział, od czego zacząć. Miał na sobie stary, poplamiony t-shirt i dresy, w których wyglądał jak nastolatek wyciągnięty z łóżka przez matkę.

– A może najpierw zjem śniadanie? – zapytał cicho, ledwo słyszalnie.

– Śniadanie?! Teraz?! Przecież mówiłam wczoraj, że w sobotę zaczynamy od rana! Na śniadanie będzie czas, jak zrobimy chociaż połowę! – warknęłam, nie zatrzymując się nawet na chwilę.

Piotr westchnął i bez słowa sięgnął po drabinę. Słyszałam, jak pod nosem coś mruczy, ale zignorowałam to. Liczyło się, że zacznie działać. Po godzinie okna były ledwo tknięte, a kanapa nadal stała na swoim miejscu.

– Możesz się pospieszyć? To nie są wakacje! – rzuciłam ostro, wchodząc do pokoju.

Wtedy on nagle rzucił ścierkę na podłogę.

Nie jestem twoim chłopcem na posyłki, Anita.

Zamurowało mnie.

– Przepraszam, co powiedziałeś?

– To, co słyszałaś – odpowiedział spokojnie, ale z takim chłodem, że aż mnie zakuło w piersi. – Od lat robię wszystko, co chcesz. Ale nie mam już siły być twoim wykonawcą.

Odwrócił się i wyszedł z pokoju, zostawiając mnie wśród szmatek i wiadra z wodą. Stałam tam, jakbym dostała obuchem w głowę. Piotr? Mój Piotr? Ten, który zawsze kiwał głową i robił, co mu kazałam? Zamiast się zastanowić, czy może przesadziłam, zaczęłam się w środku gotować.

„No bez przesady... Przecież to tylko sprzątanie” – próbowałam się uspokoić, ale coś mi nie dawało spokoju. Bo chyba pierwszy raz w życiu poczułam, że nie mam nad nim kontroli.

Byłam zła na niego

– I co się tak zaperzyłaś? – zapytała Kinga, gdy tylko odebrała ode mnie telefon. – Znowu ci Piotrek za wolno zmywał?

– Nie zmywał, tylko miał umyć okna, przesunąć kanapę i wyprać firany. To chyba nie jest trudne, prawda? – odburknęłam, chodząc w kółko po kuchni z telefonem przy uchu.

– W sumie... – zaczęła Kinga, ale urwała. – A nie, czekaj. To wszystko miał zrobić naraz?

– No tak. Mamy sobotę przed świętami! Wszystko się musi błyszczeć!

– Hmmm... no i co zrobił?

– Rzucił ścierką i powiedział, że nie jest moim chłopcem na posyłki. Potem zamknął się w sypialni i nie odzywa się. Nawet obiadu nie chce!

W słuchawce rozległ się jej śmiech.

– Co cię tak bawi? – zapytałam oschle.

Wreszcie się chłop postawił. Może nie chce być twoim żołnierzykiem?

– To chyba normalne, że się dzieli obowiązkami?

– Dzieli? Ty rozdzielasz. Z zegarkiem w ręku. Anita, ty od zawsze miałaś tendencję do rozkazywania. Mama tak robiła z tatą i wiesz, jak to się skończyło – powiedziała sucho.

Poczułam ukłucie w żołądku. Bo wiedziałam, jak się skończyło. Ojciec Kingi zniknął z dnia na dzień i do dziś nie wiadomo, czy bardziej uciekł, czy się uwolnił.

– Ale Piotrek nigdy się nie skarżył... – bąknęłam.

– Bo on jest spokojny. Ale to nie znaczy, że nic nie czuje. Czasem jak ktoś milczy za długo, to potem wybucha na amen.

Usiadłam na taborecie, ściskając telefon mocniej.

Myślisz, że przesadziłam?

– Myślę, że musisz w końcu przestać wszystko kontrolować. Albo zostaniesz sama z tymi swoimi idealnie umytymi oknami.

Zamilkłam. Może miała rację. Ale przecież nie chciałam źle. Chciałam po prostu, żeby wszystko było... jak należy.

Zadzwoniła mama

– Dziecko, dzwoniłam do Piotra, bo się nie odzywacie. Wszystko u was w porządku?

Zamarłam. Co ona znowu…

– A niby czemu miało być nie w porządku?

– No wiesz, pytałam go tylko, czy ty go nie zamęczasz tymi świątecznymi przygotowaniami. Wiesz, jak to jest – zaśmiała się. – Sama robiłam wszystko w twoim wieku. Taki obowiązek kobiety, nie?

– Mamo, co on ci powiedział? – poczułam, że coś jest nie tak.

– Że jest zmęczony. I że nie wie, czy tak chce dalej żyć… Że milczy, ale to go wykańcza.

Zamurowało mnie. Patrzyłam w pustkę przed sobą, czując, jak tętno mi przyspiesza.

– Anita? Jesteś tam?

– Jestem. Muszę kończyć.

Rozłączyłam się bez słowa i niemal bezgłośnie weszłam do sypialni. Piotr siedział na łóżku, pochylony, wpatrzony w podłogę. Nie drgnął nawet, gdy weszłam.

Pogadałam z mężem

Naprawdę aż tak źle ci ze mną? – spytałam cicho.

Spojrzał na mnie. I wtedy po raz pierwszy od dawna zobaczyłam w jego oczach coś więcej niż rezygnację.

– Od lat tłumię w sobie wszystko – powiedział powoli. – Każdą uwagę, każde twoje „zrób to”, „szybciej”, „nie tak”. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz czułem się jak mężczyzna w tym domu. A nie jak… pomocnik do zadań specjalnych.

Chciałam zaprzeczyć. Chciałam się bronić. Ale nie miałam czym.

– Ty wszystko wiesz najlepiej, Anita. Jak ma wyglądać stół, jak ma wyglądać dzień, jak ja mam się zachować. I wiesz co? Zmęczyło mnie to. Jestem zmęczony tobą.

Zacisnęłam dłonie w pięści.

Przecież ja tylko chciałam, żeby było dobrze.

– A może wystarczyłoby, żeby było razem?

Wstał i wyszedł, zostawiając mnie w ciszy, która była głośniejsza niż jakiekolwiek słowa.

Mąż był obrażony

Następnego dnia długo nie rozmawialiśmy. Przechodziliśmy obok siebie w kuchni i łazience, wymieniając tylko krótkie spojrzenia. Ja cały dzień udawałam, że odkurzam szafki, on zajął się jakimś zleceniem w garażu.

Wieczorem usiedliśmy przy stole. Bez światełek, bez świeczek, bez uśmiechów. Dwoje ludzi, którzy kiedyś byli blisko, a teraz nie wiedzą, jak ze sobą rozmawiać.

– Piotr... – zaczęłam, dłubiąc łyżeczką w herbacie. – Powiedz mi, co się z nami stało?

Zerknął na mnie spod oka. Usta miał zaciśnięte.

– A ty powiedz mi, kiedy ostatni raz zapytałaś, jak się czuję? Albo czy czegoś potrzebuję?

– Przesadzasz...

– Naprawdę? – uniósł brwi. – Ty mnie nie słyszysz, Anita. Ja nie chcę być tylko cichym wykonawcą twoich rozkazów. Jestem twoim mężem, nie... nie pracownikiem sezonowym do świątecznych projektów.

Oparłam się o blat. W gardle miałam gulę. Bolały mnie jego słowa, ale jeszcze bardziej to, że... miał rację.

– Myślałam, że jesteśmy drużyną – wyszeptałam.

– Drużyna to ludzie, którzy wspólnie decydują. A ja tylko wykonuję. Dla ciebie jestem ważny, jak trzeba coś załatwić, coś przynieść, coś posprzątać. Wtedy mnie widzisz. Ale jako facet, jako człowiek… nie istnieję.

Patrzyłam na niego i nagle uświadomiłam sobie coś okrutnego. Że ja nie byłam złą żoną złośliwie. Ja po prostu nigdy nie pomyślałam, że Piotr ma swoje emocje. Bo był cichy. Bo nie krzyczał. Bo nie odchodził trzaskając drzwiami.

– Nie chciałam cię zranić – powiedziałam. – Naprawdę nie widziałam...

– No właśnie – przerwał mi łagodnie. – Nie widziałaś.

Po chwili wstał i podszedł do okna. Patrzył na śnieg, który leniwie sypał za szybą. Chciałam podejść, dotknąć go. Ale nie wiedziałam, czy jeszcze mogę.

Może jestem złą żoną?

Wyszłam na spacer. Śnieg skrzypiał pod butami, a zimne powietrze wypełniało moje płuca. Każdy oddech przypominał mi, że coś w naszym domu pękło, coś, co nie miało prawa się złamać, a jednak się złamało. Przeszłam obok pary dzieciaków rzucających śnieżkami i poczułam ukłucie zazdrości – one mogły biegać, krzyczeć, a my byliśmy przykuci do milczenia w naszym własnym domu.

Myślałam o Piotrze. O jego oczach, o tym, jak patrzył na mnie wczoraj, gdy opowiadał o swoim zmęczeniu. Zrozumiałam, że przez siedem lat nie słuchałam go naprawdę. Nigdy nie zadawałam pytań, które nie miałyby na celu kontroli, tylko by dowiedzieć się, co czuje. A może, co gorsza, nie chciałam wiedzieć.

Przypomniałam sobie różne momenty – drobne rzeczy, które ignorowałam. Jak Piotr zostawał w domu, kiedy ja wychodziłam z siostrą na zakupy, albo kiedy przynosił mi kawę do łóżka, a ja tylko mówiłam: „Zostaw, sama sobie zrobię”. Teraz wszystko nabrało nowego znaczenia. Każda z tych drobnostek była cegiełką w murze oddzielającym nas od siebie.

Zastanawiałam się, czy kiedykolwiek uda nam się go zburzyć. Czy Piotr w ogóle chce, żebym próbowała? Nie byłam pewna. Czułam, że może być już za późno, że jego milczenie, które zawsze uważałam za spokój, było ciszą pełną bólu, a moje słowa – wyłącznie hałasem.

Wracałam do domu powoli, czując ciężar każdej minuty. Święta nadchodziły, a ja nie wiedziałam, czy chcę je spędzić w ciszy, czy w konfrontacji, której od dawna się bałam. Wiedziałam jedno – muszę przyznać przed sobą, że moje własne oczekiwania i perfekcjonizm mogły zniszczyć coś, co kiedyś było piękne. Może nawet nieodwracalnie.

Stałam na progu domu, patrząc na rozświetlone okna. W środku siedział Piotr. Nie wiedziałam, czy czeka na moją reakcję, czy już pogodził się z tym, że między nami jest dystans, którego nie potrafimy przekroczyć. W sercu miałam lęk, żal i poczucie winy. Święta zaczynały się w chłodnej ciszy, a ja nie byłam pewna, czy kiedykolwiek uda nam się z niej wydostać.

Anita, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama