Reklama

Święta zawsze były dla mnie czasem rodzinnym, pełnym krzątaniny, dziecięcego śmiechu i zapachu piernika. Odkąd zostałam sama z dwójką dzieci, starałam się, by niczego im nie brakowało – także tej magii. Jednak ten rok był inny. Coś we mnie się wypaliło, a coś innego… zapłonęło. Kiedy w grudniu odezwał się ktoś z przeszłości, ktoś, kto kiedyś znaczył zbyt wiele, poczułam coś, czego dawno nie czułam. I wtedy podjęłam decyzję, która zmieniła wszystko. Zaryzykowałam

Wróciły wspomnienia

Wigilia zbliżała się wielkimi krokami, a ja chodziłam jak nakręcona. W pracy zamieszanie, w domu jeszcze gorzej. Dzieci chciały pomagać, ale głównie rozsypywały mąkę i podjadały pierniczki, które miały być na wieczerzę. Moja mama nie przestawała mnie poprawiać przez telefon – że choinka krzywo stoi, że barszcz bez zakwasu to nie barszcz, że dzieci muszą mieć opłatek i szopkę. Chciałam być wszędzie, dla wszystkich. I czułam, jak uchodzi ze mnie siła.

– Mamo, a będzie karp? – zapytała Zuzia, kręcąc się w piżamie wokół stołu.

– Będzie, kochanie – odpowiedziałam z uśmiechem, choć w myślach przeklinałam siebie za to, że znów zostawiłam wszystko na ostatnią chwilę.

Kiedy dzieci poszły spać, usiadłam na sofie i pierwszy raz od tygodni wzięłam do ręki telefon nie po to, żeby sprawdzić maila czy przedszkolny czat. To wtedy zobaczyłam jego wiadomość. Była krótka: „Hej. Pamiętasz te nasze święta w Zakopanem?”. Serce mi stanęło. To był Dawid. Mój... mój kiedyś. Dawno, bardzo dawno temu. Człowiek, którego twarz wciąż mi się śniła. Odłożyłam telefon i wstałam, jakbym mogła w ten sposób uciec od wspomnień. Tylko że one i tak mnie nie opuszczały.

Ciągle o tym myślałam

Nie odpisałam od razu. Udawałam przed sobą, że to tylko ciekawostka, że przeczytałam i zapomnę. Przecież byłam dorosła, miałam dzieci, obowiązki, życie do ogarnięcia. A jednak, kiedy rano otworzyłam oczy, pierwsze co zrobiłam, to znów spojrzałam na telefon. Wiadomość czekała, jakby się do mnie uśmiechała. Odpisałam tylko: „Pamiętam”. Nie minęło dziesięć minut, a dostałam odpowiedź.

– Uśmiechasz się do telefonu? – zapytał mój syn, który niespodziewanie wszedł do pokoju.

– Nie, kochanie, tylko sprawdzam pogodę – skłamałam szybko i schowałam komórkę pod poduszkę.

Dawid pisał, że jest w Krakowie, tylko na chwilę, że przez przypadek myślał o mnie, że przez przypadek napisał. Przypadek, jasne. W jego słowach było coś więcej. Tęsknota? Niewypowiedziane „a co jeśli…?”. Kiedyś myślałam, że będziemy razem zawsze. Potem on wyjechał, ja zostałam. Życie zrobiło swoje. Spotkałam ojca moich dzieci, zakochałam się na nowo, potem rozczarowałam i zostałam sama. I nagle wrócił ktoś, kto znał mnie sprzed tych wszystkich rozczarowań.

Wymienialiśmy wiadomości przez dwa dni. Pisał, że może wpadłby na herbatę, że może byśmy pogadali jak starzy znajomi. Święta miał spędzać sam – rodzice nie żyli, z nikim nie związał się na poważnie. Ja wciąż mówiłam sobie: przecież to nic złego, tylko rozmowa. Tylko herbata. I wtedy zapytał:

– Może przyjedziesz do mnie? Mam duży apartament w hotelu. Tylko pogadamy. Może zatańczymy. Tak jak kiedyś.

To był absurdalny pomysł

Pomysł był szalony. Wigilia miała być za trzy dni, dzieci cieszyły się na wspólne ubieranie choinki, a ja... rozważałam, czy nie zostawić ich z babcią i nie pojechać do mężczyzny, z którym nie rozmawiałam od lat. To brzmiało absurdalnie. A jednak każdego wieczoru, gdy dzieci zasypiały, ja siadałam i pisałam z Dawidem, śmiejąc się, wzruszając i przypominając sobie, jak to jest być kobietą, a nie tylko mamą. Zadzwoniłam do mamy.

– Mamo, słuchaj… myślałam, że może zabrałabyś dzieci do siebie na Wigilię? Ja mam taką awaryjną sytuację… w pracy… – plątałam się, choć kłamałam jak z nut.

– W pracy? W Wigilię? – zapytała podejrzliwie. – Zostawisz dzieci same w święta?

– Nie same. Z tobą – odpowiedziałam szybko. – Chciałabym tylko… trochę odpocząć. Tylko jeden dzień.

Mama milczała przez chwilę, a potem westchnęła.

– Dobrze. Ale dzieci mają być spakowane na dzień wcześniej. I powiedz mi, o co naprawdę chodzi.

– Serio, nic wielkiego – skłamałam po raz drugi.

Pakowałam dzieci i siebie. Dla nich wkładałam do walizki piżamy z Mikołajem, książki, które lubiły, ich ulubione misie. Dla siebie – czerwoną sukienkę, której nie nosiłam od lat. I perfumy, które wciąż pachniały tak, jak wtedy, gdy Dawid całował mnie po szyi, śmiejąc się, że pachnę jak grzeszne Święta. Wciąż nie wiedziałam, czy pojadę, ale spakowałam się. A to mówiło wszystko.

Znów poczułam iskrę

Do hotelu wchodziłam z sercem bijącym jak dzwon. Kraków w świątecznym klimacie wyglądał magicznie – światełka, zapach grzańca, ludzie z prezentami. A ja – kobieta, matka dwójki dzieci – w czerwonej sukience, z włosami rozpuszczonymi jak kiedyś, kiedy jeszcze miałam dla kogo się stroić.

Dawid otworzył drzwi pokoju i przez chwilę patrzyliśmy na siebie w milczeniu. Nie było w tym nic filmowego. Trochę niezręczności, trochę zażenowania, ale też to... coś. Iskra, którą znałam tylko z nim.

– Cześć – powiedziałam.

– Cześć – uśmiechnął się. – Naprawdę tu jesteś.

– Sama się dziwię – przyznałam, wchodząc do środka.

Nie rzucił się na mnie. Nie było żadnego dramatyzmu. Przyniósł kieliszki, usiedliśmy na kanapie. Rozmawialiśmy, tak po prostu. O życiu, o naszych porażkach, jego podróżach, moich dzieciach. Pytał o nie – z troską, bez oceniania. Opowiadałam mu o Zuzi i Mikołaju. Czułam się przy nim tak naturalnie, że nawet nie myślałam o tym, że siedzę w hotelu z mężczyzną z przeszłości w Wigilię.

– Czasem myślę, że gdybym wtedy nie wyjechał… – zaczął.

– A ja, że gdybym cię zatrzymała… – odpowiedziałam i w tym momencie poczułam, jak jego dłoń delikatnie dotyka mojej.

Nie całowaliśmy się od razu. To przyszło później. Po ciszy, po spojrzeniu, po jednym kroku w moją stronę. Pocałunek nie był wspomnieniem. Był czymś nowym. Mocnym, ciepłym. Prawdziwym.

Powrót do rzeczywistości

Obudziłam się obok niego w ciepłej pościeli. Był ranek pierwszego dnia Świąt. Kraków budził się powoli, śnieg leżał na parapetach, a ja czułam się… dziwnie spokojna. Dawid leżał obok i patrzył na mnie z tym samym uśmiechem co kiedyś, gdy mówiliśmy sobie „zostań jeszcze chwilę”.

– I co teraz? – zapytał cicho, przesuwając dłonią po mojej dłoni.

Teraz wracam do dzieci – odpowiedziałam, nie uciekając wzrokiem.

Zjedliśmy wspólne śniadanie w hotelowej restauracji. Bez pośpiechu, bez deklaracji. To nie była ucieczka. To była przerwa od życia, które mnie pożerało, od bycia wszystkim dla wszystkich.

Kiedy wyszłam na zewnątrz, wiatr przyniósł mi zapach goździków i marzeń, które się nie spełniają. Wsiadłam do pociągu i przez całą drogę wpatrywałam się w zimowy krajobraz. Myślałam o tym, co powiedzą ludzie. Co powiedzą dzieci. Co powiem sobie.

Mama patrzyła na mnie z pytaniem w oczach, ale nie zadała go na głos. Tylko podała mi torbę z rzeczami dzieci i skinęła głową.

– Dobrze się bawili? – zapytałam.

– Tak, ale tęsknili. Zwłaszcza Mikołaj.

W domu znów był bałagan, resztki po przygotowaniach do Wigilii, rozsypane zabawki i jeden zapomniany opłatek. Usiadłam z dziećmi na podłodze i po prostu byłam. Słuchałam ich, śmiałam się, tuliłam. A potem, kiedy zasnęli, usiadłam w kuchni, wyjęłam telefon i napisałam: „Dziękuję ci. Wiem, że to nie było nic. I wiem, że nie mogę ci nic obiecać”.

Czy naprawdę było warto?

Dawid odpisał dopiero następnego dnia. „Rozumiem. Nie żałuję ani chwili. Zawsze będę pamiętał”. I na tym nasza rozmowa się zakończyła. Nie było dalszego ciągu. Żadnych prób budowania na nowo czegoś, co przetrwało tylko jedną noc i kilka wiadomości.

Minęły Święta. Dzieci wróciły do szkoły, ja do pracy, a życie znowu zaczęło płynąć w swoim zwyczajnym rytmie. Czasem, gdy gotowałam obiad albo składałam pranie, zastanawiałam się, co by było, gdyby… Ale nie żałowałam. To nie była przygoda. To była świadoma decyzja, choć ryzykowna.

Zastanawiałam się, czy jestem złą matką. Czy jeden wieczór egoizmu przekreśla wszystko, co robiłam przez cały rok? Czy dzieci poczuły się porzucone? Zuzia spytała raz:

– Mamo, a czemu nie byłaś z nami w Wigilię?

– Bo potrzebowałam chwili dla siebie – odpowiedziałam szczerze.

Nie zrozumiała w pełni. Może kiedyś zrozumie. Może też będzie kobietą, która między gotowaniem barszczu a sprawdzaniem prac domowych przypomni sobie, że jest kimś więcej niż tylko mamą.

Wiem, że zrobiłam coś kontrowersyjnego. Wiem, że nie każda kobieta by się na to zdobyła. Ale wiem też, że tamtej nocy, w hotelowym pokoju pachnącym wspomnieniem, znów poczułam, że żyję. Nie każdy wybór musi być idealny. Nie każdy musi być zrozumiały. Wystarczy, że był mój.

Elwira, 39 lat

Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie prawdopodobieństwa są całkowicie przypadkowe.


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama