„Zadurzyłam się po uszy w ojcu jednej z uczennic. Wspólne studiowanie szkolnych lektur miało jednak nieoczekiwany finał”
„Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy na szkolnym korytarzu zaczęłam regularnie widywać jednego mężczyznę. Wysoki, schludny, z uśmiechem, który nie wyglądał na przylepiony. W końcu przyszedł do szkolnej biblioteki”.

- Redakcja
Od sześciu lat pracuję w szkolnej bibliotece. To jedno z tych miejsc, gdzie cisza nie jest tylko przywilejem, ale obowiązkiem. I bardzo dobrze – ja ciszę uwielbiam. Nie trzeba w niej niczego tłumaczyć, nie trzeba udawać uśmiechu, można po prostu być.
Lubiłam samotność
Z dziećmi dogaduję się nieźle. Są różne: hałaśliwe, ciche, roztrzepane, nadęte. Ale to nie one mnie męczą. Męczą mnie dorośli – szczególnie ci, którzy udają, że wszystko u nich w porządku. A potem wieczorami siedzą w swoich kuchniach i myślą, jak to się stało, że znów są samotni.
Ja też jestem samotna, ale to samotność wybrana. Trochę z lęku, trochę z wygody, trochę dlatego, że po prostu tak łatwiej. Nikt mnie nie rani, nikt mnie nie zdradza, nikt nie zawodzi. Sama robię zakupy, sama wracam do domu, sama wybieram serial na wieczór. I chociaż czasem chciałoby się, żeby ktoś powiedział: „Jesteś dla mnie ważna” – to jednak wolę spokój niż chaos niepewności.
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy w szkolnym korytarzu zaczęłam regularnie widywać jednego mężczyznę. Wysoki, schludny, z uśmiechem, który nie wyglądał na przylepiony. Ojciec jednej z uczennic. Początkowo rzucaliśmy sobie tylko krótkie „dzień dobry”, czasem jakieś uprzejme: „ładna dziś pogoda”. A potem były rozmowy o książkach, o dzieciach, o życiu. Stawały się coraz dłuższe, coraz bardziej osobiste. I jakoś tak wyszło, że raz poszliśmy razem na kawę. A potem znowu.
Wszystko było takie zwykłe, a przez to niezwykle przyjemne. Jakby ktoś nagle odkręcił kran z ciepłą wodą i powiedział: „Zasługujesz na to”.
Był zabawny
Jakoś na samym początku naszej znajomości przyszedł do biblioteki. Stanął przy kontuarze i powiedział:
– Masz może coś, co powinien przeczytać facet, który właśnie odkrył, że rozmowa z kobietą może być lepsza niż Netflix?
Spojrzałam na niego z uśmiechem.
– Mam. Ale tylko jeśli obiecasz, że mi potem opowiesz, co ci się najbardziej podobało.
– Obiecuję, jeśli dasz mi jeszcze jedną taką rozmowę.
I wtedy poczułam, że może warto zaryzykować.
To wszystko rozwijało się jak powolna melodia. Bez pośpiechu, bez fajerwerków. Spotykaliśmy się na kawę, czasem na spacer po parku. Jego córka chodziła do szóstej klasy i miałam wrażenie, że to dzięki niej znalazł pretekst, żeby odwiedzać bibliotekę. I coraz częściej zostawał na dłużej.
Był inny niż mężczyźni, których znałam wcześniej. Mówił rzeczy, które chciałam usłyszeć, ale nie w sposób przesłodzony. Raczej jakby naprawdę tak myślał. Pytał mnie o zdanie, słuchał, nie przerywał. A ja, choć początkowo podchodziłam do tego wszystkiego z dystansem, zaczęłam czuć się potrzebna.
Wpadłam po uszy
Pewnego wieczoru, gdy siedzieliśmy w małej kawiarence obok szkoły, podał mi rękę przez stolik i powiedział:
– Jesteś kimś, kogo nie potrafię już traktować jak znajomą z korytarza.
Patrzyłam przez chwilę na jego dłoń, potem na jego twarz. Była w niej jakaś szczerość, która rozbrajała. Wzięłam go za rękę i uśmiechnęłam się.
Od tamtego dnia widywaliśmy się coraz częściej. Spacery zamieniały się we wspólne kolacje, rozmowy w długie wieczory. Nie było deklaracji, ale czułam, że jesteśmy razem. Że to coś więcej niż przelotna relacja. Kiedy mówił, że cieszy się, że mnie spotkał, ja czułam to samo. A potem zaszłam w ciążę.
Nie planowałam tego. Pewnego ranka po prostu poczułam, że coś jest inaczej. Zrobiłam test w łazience w moim małym mieszkaniu, a kiedy zobaczyłam wynik, długo siedziałam w ciszy. Miałam trzydzieści dwa lata. Wiedziałam, że mogę być matką. Ale nie wiedziałam, czy jestem gotowa.
Powiedziałam mu o tym tydzień później, kiedy wracaliśmy z niedzielnego spaceru. Zatrzymałam się na mostku nad rzeką i spojrzałam na niego poważnie.
– Jestem w ciąży – powiedziałam cicho.
Byłam bezradna
Spojrzał na mnie uważnie. Milczał przez chwilę, a potem podszedł bliżej i objął mnie mocno.
– To może być nowy początek dla nas obojga – szepnął. – Nie bój się. Będę przy tobie.
W tamtej chwili czułam się jak w bajce. Ta radość trwała może miesiąc. Zaczęło się od drobiazgów. Nie odpisał na wiadomość, nie zadzwonił, choć obiecał. Tłumaczył się pracą, zmęczeniem, stresem.
Któregoś dnia zaprosiłam go do siebie. Zrobiłam kolację, zapaliłam świece, w tle grała cicho muzyka. Czekałam na niego godzinę. Potem drugą. W końcu zadzwonił. Szeptem powiedział, że nie może przyjechać, że coś mu wypadło. Nawet nie zapytał, czy wszystko w porządku. A ja nie potrafiłam już zbyć tego machnięciem ręki.
Zaczęłam go wypytywać, próbowałam zrozumieć. Mówił, że to przejściowe, że się ułoży. Ale w jego głosie nie było już tamtego ciepła. Kiedy w końcu się spotkaliśmy, wiedziałam, że coś się zmieniło.
– Co się dzieje? – zapytałam. – Zachowujesz się inaczej.
Westchnął i spojrzał w bok.
– Moja była żona dowiedziała się, że jesteś w ciąży – powiedział cicho. – Zagroziła, że jeśli nie zerwę z tobą kontaktu, utrudni mi spotkania z dziećmi. Już zaczęła…
Po prostu zniknął
Zaniemówiłam.
– Czyli to koniec? – zapytałam, chociaż znałam już odpowiedź.
– Nie chcę zostawić. Ale muszę wybrać dzieci.
– A mnie i naszego dziecka to nie dotyczy? – głos mi się załamał.
– Nie wiem, co mam zrobić – wymamrotał. – Próbuję to jakoś ułożyć…
– Nie próbujesz. Ty się po prostu boisz.
Stał jak sparaliżowany. A ja poczułam, jak coś we mnie zamarza. Odwróciłam się i odeszłam, zanim zdążył coś jeszcze powiedzieć.
Na początku było tylko niedowierzanie. Przecież tak się nie kończą historie, w których dwoje ludzi trzyma się za ręce i mówi sobie o nowym początku. Na początku jeszcze próbowałam do niego pisać. Potem skasowałam wszystkie wiadomości. Pomyślałam: nie będę się narzucać. Nie będę błagać, nie będę się prosić. Bo jeśli on nie potrafi walczyć o mnie teraz, kiedy najbardziej tego potrzebuję, to co będzie później?
Były dni, kiedy wyobrażałam sobie, że wraca, że staje w drzwiach, mówi, że wszystko przemyślał, że będzie. Ale były też noce, kiedy śniło mi się, że staję pod jego domem i patrzę, jak przytula inną. Obie wersje bolały tak samo.
Wieczorami mówiłam do brzucha. Opowiadałam mu, co się działo w ciągu dnia, jaką książkę dziś wypożyczyła Jolka z ósmej klasy, że pani od matematyki znowu zostawiła brudną filiżankę w pokoju nauczycielskim. Dziecko nie odpowiadało, ale kopało wtedy lekko, jakby mówiło: „Słucham cię, mamo”.
I wtedy czułam, że to już nie on jest moim centrum. Że wszystko, co było między nami, stało się tłem. Że teraz jestem ja i to, co noszę pod sercem.
Karolina, 32 lata
Czytaj także:
- „W każdą sobotę żona ma wychodne. Gdy odkryłem dokąd chodzi, ze wstydu zrobiłem się czerwony jak dojrzały rabarbar”
- „Cieszyłam się, że poznam rodziców narzeczonego. Zamarłam, gdy okazało się, że teściowa już raz zniszczyła mi życie”
- „Brat mną gardził, bo prowadzę warsztat, a nie kancelarię. Smar przestał mu przeszkadzać, gdy zobaczył mój portfel”

