„Zaczęłam stosować zasadę 3 dni przed zakupami i to zmieniło wszystko. Mam więcej pieniędzy, ale tracę coś innego”
„Wszystko stało się prostsze. Pustsze. Mój kalendarz, kiedyś gęsto zapisany planami, teraz był niemal czysty. W pracy kończyłam zadania szybciej, bo nie rozpraszały mnie rozmowy, zaproszenia, SMS-y. Cisza zaczynała mi się podobać”.

- Redakcja
Zaczęło się od drobiazgów. Kupowałam książki, których nie miałam czasu przeczytać, kubki, które ładnie wyglądały na zdjęciu, i kwiaty, które usychały, zanim zdążyłam je przesadzić. Potem przyszły impulsy: nieplanowane wyjścia, spotkania na mieście z ludźmi, których nie lubiłam, i decyzje podejmowane w sekundę, a potem żałowane tygodniami. Któregoś dnia, stojąc w sklepie z kolejną parą niepotrzebnych butów w rękach, poczułam coś jak… wstręt. Do siebie. Do tej wersji Magdy, która działa, zanim pomyśli. Tego wieczoru wprowadziłam zasadę trzech dni. Zanim coś zrobię, kupię, powiem albo napiszę – czekam trzy dni. Jeśli po tym czasie nadal tego chcę, pozwalam sobie działać.
Pierwszy tydzień był dziwnie spokojny. Nagle zrobiło się wokół mnie pusto, ale i lekko. Kiedy w pracy koleżanki podjęły spontaniczną decyzję, by pojechać na weekend do Gdańska, tylko się uśmiechnęłam.
– Nie jedziesz? – zdziwiła się Ania. – Kiedyś to ty pierwsza pędziłaś na takie wypady.
– Już nie podejmuję decyzji od razu – odpowiedziałam spokojnie. – Daję sobie trzy dni.
– Magda, ty się zrobiłaś jakaś zimna. Jakby ci na niczym nie zależało.
Uśmiechnęłam się lekko.
– To nie obojętność, Aniu. To kontrola.
Patrzyła na mnie z niedowierzaniem, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam się dorosła. Dumna, opanowana i wolna.
Wszystko dostosowałam do tej zasady
Po kilku tygodniach zauważyłam, że ta zasada naprawdę działa. Nie kupowałam już niczego pochopnie. Każdy przedmiot, każda decyzja musiała przetrwać trzydniową próbę czasu. Większość nie przetrwała. Bluzka, która wydawała się niezbędna – po trzech dniach traciła urok. Nowa lampa – okazywała się zbędna. Nawet pomysły na spotkania z ludźmi gasły po cichu, zanim zdążyłam odpowiedzieć „tak”.
Wszystko stało się prostsze. Pustsze. Mój kalendarz, kiedyś gęsto zapisany planami, teraz był niemal czysty. W pracy kończyłam zadania szybciej, bo nie rozpraszały mnie rozmowy, zaproszenia, SMS-y. Cisza zaczynała mi się podobać.
Tylko czasem ktoś próbował tę ciszę przerwać.
– Magda, idziemy po pracy na kawę, chodź z nami – zaproponował Tomek z działu analitycznego, ten z nieco zbyt pewnym uśmiechem.
– Dzisiaj nie mogę, ale pomyślę – odpowiedziałam. – Daj mi trzy dni.
– Trzy dni? – zaśmiał się. – Przecież to tylko kawa.
– Może i tylko kawa – powtórzyłam.
Nie poszłam. Po trzech dniach sama myśl o spotkaniu wydała mi się śmieszna. Mam kawę w domu.
Zauważyłam, że zaczynam się oddalać od ludzi, tak jak wcześniej od własnych zachcianek. Telefony dzwoniły coraz rzadziej. Kiedy ktoś pisał, że tęskni, myślałam: jeśli po trzech dniach nadal będzie tęsknił – odpiszę. Nie odpisywałam.
Czasem w pustym mieszkaniu łapałam się na myśli, że to dziwne – czuć spokój i niepokój jednocześnie. Przecież chyba nie o to chodziło? Żeby przestać żyć?
Wieczorem, nalewając sobie herbaty, spojrzałam w okno. Na ulicy ktoś biegł, śmiał się, ktoś inny trzymał kogoś za rękę. A ja czekałam. Trzy dni. Zawsze trzy dni.
Zaczęłam się zastanawiać
Z każdym dniem stawałam się spokojniejsza – ale i bardziej pusta. Nie było już wahań ani impulsów, nie było też niczego, co by naprawdę poruszało. Rano wstawałam, jadłam te same płatki, zakładałam te same buty, siadałam w tym samym tramwaju. Życie nabrało rytmu metronomu. Idealnie równego, pozbawionego dźwięków.
Zauważyła to Ania, moja najbliższa przyjaciółka.
– Ty chyba przestałaś chcieć czegokolwiek – powiedziała, gdy spotkałyśmy się po długim czasie.
Siedziałyśmy w jej kuchni. Ona opowiadała o kimś nowym, z kim się spotykała, a ja mieszałam kawę, która dawno wystygła.
– Nie przestałam – odpowiedziałam. – Po prostu już wiem, że wszystko mija.
Ania westchnęła.
– Może to nie rzeczy mijają, Magda. Może to ciebie mija wszystko.
Nie odpowiedziałam. Ale te słowa zostały ze mną długo, jak maleńka drzazga w palcu. Wracając do domu, czułam, jak coś we mnie gaśnie – cichutko, ledwie słyszalnie jak płomień świecy.
Wieczorem otworzyłam notes, w którym kiedyś zapisywałam „trzydniowe decyzje”. Znalazłam tam dziesiątki skreślonych pomysłów: „zrobić tatuaż”, „zadzwonić do Marcina”, „kupić bilet do Pragi”. Obok każdego – mała notatka: nieaktualne, minęło.
Zgasiłam światło i długo siedziałam w ciemności. W pokoju słychać było tylko smutne tykanie zegara. To też minie, pomyślałam. Ale po raz pierwszy nie poczułam ulgi. Być może Ania miała rację. Może nie wszystko odchodziło ode mnie – może to ja, krok po kroku, oddalałam się od życia.
To mnie prześladowało
Tamtego wieczoru długo nie mogłam zasnąć. Leżałam w łóżku, patrząc w sufit, który powoli tracił kształt w półmroku. W głowie krążyła mi jedna myśl: czekam trzy dni na każdą decyzję. Ale może od trzech dni czekam na życie?
Zasnęłam dopiero nad ranem. Śniło mi się miasto – pełne światła, zapachów, ludzi. Stałam przed drzwiami sklepu, w którym kiedyś kupowałam kwiaty. Z wnętrza dobiegał gwar rozmów, śmiech, muzyka. Przez szybę widziałam, jak ktoś nalewa kawę, jak inna kobieta przymierza sukienkę. Chciałam wejść. Naprawdę chciałam.
– Wejdź – usłyszałam szept. Nie wiedziałam, skąd dochodził.
– Jeszcze nie czas – odpowiedziałam, choć usta się nie poruszyły.
– A kiedy będzie?
– Za trzy dni.
Drzwi były uchylone. Wystarczyło pchnąć je lekko, a jednak stałam. Zamarznięta, ale jakby każde słowo tej zasady trzymało mnie za nadgarstek.
Z wnętrza wyszła dziewczyna. Spojrzała na mnie przelotnie – miała moje oczy, tylko młodsze, żywsze.
– Jak długo będziesz czekać? – zapytała.
Nie odpowiedziałam. Wtedy śmiech ucichł, światło zgasło, a drzwi powoli się zamknęły.
Obudziłam się gwałtownie, z sercem walącym jak młot. Budzik pokazywał 6:03. W mieszkaniu panowała cisza, a zapach kawy był tylko złudzeniem. Usiadłam na brzegu łóżka. To był tylko sen – powtarzałam sobie, ale dłoń drżała, gdy sięgałam po szklankę wody. Po raz pierwszy od miesięcy miałam wrażenie, że coś naprawdę przegapiłam. Nie zakup, nie zaproszenie, nie słowo. Coś znacznie większego. Może właśnie szczęście.
Chciałam coś poczuć
Następnego dnia postanowiłam coś zrobić. Cokolwiek. Nie mogłam już znieść własnej bierności – tego wiecznego czekania, które powoli zjadało mnie od środka. Wyszłam z mieszkania bez planu, włożyłam płaszcz i buty, jedne z tych, które od miesięcy stały nietknięte przy drzwiach. Na ulicy było chłodno, pachniało deszczem. Po raz pierwszy od dawna nie miałam przy sobie listy rzeczy do zrobienia.
Weszłam do pierwszego sklepu, jaki napotkałam – małego, z przygasłym światłem i półkami pełnymi drobiazgów, które zawsze uważałam za niepotrzebne. Stałam długo przy ladzie, patrząc na wszystko i na nic.
– W czym mogę pomóc? – zapytała ekspedientka, młoda dziewczyna o zmęczonych oczach.
– Nie wiem – odpowiedziałam po chwili.
– To proszę wrócić, jak pani będzie wiedziała.
Jej głos nie był złośliwy, raczej obojętny. Wyszłam. Na zewnątrz mijały mnie dziesiątki ludzi – śpieszących się, roześmianych, z telefonami przy uchu. Ktoś jadł drożdżówkę, ktoś przytulał psa, ktoś trzymał dłoń kogoś innego.
Przystanęłam przy przystanku. Na szybie wisiała reklama perfum – kobieta o podobnych do moich rysów patrzyła w obiektyw, jakby znała odpowiedź, której ja szukałam. Czułam się jak widz, który spóźnił się na własny film. Usiadłam na ławce i obserwowałam ruch ulicy – świat, który mnie już nie dotyczył.
Kiedy autobus przyjechał, nie wsiadłam. Wstałam i wróciłam do domu pieszo. Każdy krok brzmiał jak pytanie: czy to jeszcze kontrola, czy już strach? Nie znałam odpowiedzi.
Dotarłam do ściany
Wróciłam do domu, gdy było już ciemno. Deszcz zdążył ustać, ale zapach mokrego asfaltu został w powietrzu. W mieszkaniu panował chłód i cisza – ta znajoma, wyuczona cisza, którą kiedyś uważałam za spokój.
Usiadłam przy biurku, otworzyłam komputer. Pusta kartka na ekranie oślepiała mnie bielą. Po chwili zaczęłam pisać: „Nie kupiłam nic dodatkowego od sześciu tygodni. Nie wybrałam też siebie”. Zatrzymałam się. Czy to w ogóle miało sens? Jak można „wybrać siebie”? A może przez te wszystkie dni nie chodziło o pieniądze, tylko o coś zupełnie innego – o pragnienie, którego bałam się nazwać.
Podniosłam wzrok. Na półce leżała kartka, ta, na której kiedyś zapisałam swoją zasadę: „Zanim coś zrobię – trzy dni”. Wzięłam ją do ręki, rozdarłam na pół. Papier pękł z suchym trzaskiem, jakby coś we mnie pękło razem z nim. Ale ulgi nie było.
Wstałam, podeszłam do lustra. Kobieta po drugiej stronie wyglądała na kogoś, kto długo trzymał emocje w zamknięciu – i teraz nie wiedział, jak się nimi posłużyć.
– No i co teraz, Magda? – zapytałam cicho. – Ile dni trzeba jeszcze czekać na nowe życie?
Odpowiedziała mi tylko cisza. Za oknem migotały światła miasta, w oddali ktoś śmiał się głośno. Pomyślałam, że może wcale nie chodziło o samokontrolę. Może o to, że nie ma już niczego, czego naprawdę chcę. Oszczędzanie nauczyło mnie jednej rzeczy: pieniądze można zachować. Tylko pragnień – już nie.
Magdalena, 31 lat
Historie są inspirowane prawdziwym życiem. Nie odzwierciedlają rzeczywistych zdarzeń ani osób, a wszelkie podobieństwa są całkowicie przypadkowe.
Czytaj także:
- „Kupiłam teściowej na 60. urodziny eleganckie francuskie perfumy. Jej reakcja zaskoczyła nawet mojego męża”
- „Żona zaglądała mi do portfela i rozliczała z każdego wydatku. Nagle zrozumiałem, że nie chodzi jej o oszczędności”
- „Moja żona, by zaoszczędzić rozrzedzała 3 razy tę samą zupę. Zbuntowałem się i poszukałem smakołyków gdzieś indziej”

