Reklama

Nie wiem, kiedy przestałem mówić rodzicom o swoich problemach. Może wtedy, gdy pierwszy raz usłyszałem przez telefon: „Nie martw się nami, Adaś. U nas wszystko dobrze”. Tyle tylko, że to „dobrze” zaczęło brzmieć jak wyuczona formułka. W głosie mamy słyszałem napięcie. W odpowiedziach taty – coraz krótszych, coraz bardziej oschłych – nie było już śladu dawnego ciepła. Nie odbierał telefonów. Mama tłumaczyła, że „śpi” albo „jest zajęty”. Ale znałem go zbyt dobrze. Kiedy coś szło nie tak, zamykał się w sobie. Dusił w sobie wszystko, aż w końcu wybuchał albo znikał na kilka dni, nie mówiąc nikomu dokąd.

Mieszkam w Warszawie. Sam. Mam dwadzieścia sześć lat i pracuję jako grafik w agencji reklamowej, gdzie nikt nie patrzy ci w oczy, tylko na twoje deadline’y. Moje życie jest... w porządku. Płacę czynsz, jem na mieście, co wieczór scrolluję ekran, aż oczy zaczynają piec. I tylko czasem, kiedy wracam do pustego mieszkania, ogarnia mnie wrażenie, że coś się we mnie rozpada.

Pewnego dnia zadzwoniła sąsiadka z rodzinnego miasteczka. Pani Regina. Powiedziała, że komornik był już dwa razy i że jeśli moi rodzice czegoś nie zrobią, ich dom pójdzie pod młotek. Serce mi stanęło. A potem, zanim zdążyłem się zastanowić, co robić, byłem już w banku.

Nie powiedziałem im nic. Nie chcę, żeby się wstydzili. Ale teraz ja nie śpię po nocach. I coraz częściej mam ochotę zapytać: dlaczego muszę ratować rodzinę, która udaje, że nie potrzebuje ratunku?

Tajemnica i wyrzeczenie

Komputer leżał na łóżku, wciąż otwarty na symulacji kredytowej. Kwota: 100 000 zł. Raty: chore. Ryzyko: głupie. Ale nie mogłem inaczej. Wszystko już było policzone, wszystko przeliczone. To była jedyna opcja.

W kuchni zmywarka pikała, domagając się opróżnienia, a ja nawet nie miałem siły wstać. Telefon leżał obok mnie, ekran pulsował wiadomością od mamy: „U nas ok, Adaś. Tato trochę się ostatnio złości, ale to nic. Nie przejmuj się, zajmij się sobą :)”.

Zająłem się. Właśnie podpisałem papiery, które mogą mnie zniszczyć. Nie powiedziałem jej, że wiem. Że pani Regina opowiedziała mi o komorniku, o zadłużeniach, o plotkach, które krążą po osiedlu. Nie chciałem, żeby mama poczuła ten sam wstyd, który czułbym ja, gdyby role się odwróciły. Wiedziałem tylko jedno: że nigdy by mnie o pomoc nie poprosiła. Oni tacy są. Samowystarczalni do bólu.

Usiadłem potem przy kuchennym stole i patrzyłem na ekran pustego konta. Jeszcze kilka dni i pieniądze pojawią się na koncie. Będę mógł zapłacić za ich zaległości. Spłacić cudzego diabła.

A potem co miesiąc płacić raty. Po cichu. Sam. Bez słowa.

W głowie wciąż powtarzałem jedno zdanie: „To nie będzie bohaterstwo. To będzie samotność”.

Duma rodziców

– Adaś, zrobiłam dla ciebie pierogi. Twój ulubiony farsz, pamiętasz? Z mięsem i pieczarkami – mama uśmiechnęła się, jakby wszystko było jak dawniej. Ale jej dłonie drżały, gdy stawiała talerz na stole. Zmarszczki na czole głębsze niż rok temu. I chudsza. Dużo chudsza.

– Pachnie obłędnie, mamo – odpowiedziałem, choć miałem w gardle ciężar, który odbierał mi apetyt.

Usiedliśmy w trójkę w kuchni. Mały stół, trzy talerze. Ojciec milczał. Jadł szybko, niemal łapczywie, jakby chciał mieć to spotkanie za sobą. Ręce miał zniszczone, skóra pękała przy paznokciach. Mruknął coś o robocie, że „na jutro znowu na szóstą”.

– Jak się trzymacie? – zapytałem cicho.

Mama tylko machnęła ręką.

– Damy radę. Zawsze dajemy. Trzeba się nie użalać nad sobą, tylko robić swoje.

Pokiwałem głową. A potem spojrzałem w kąty kuchni – grzejnik był zimny. Choć zima wciąż daleko, chłód już czuć było w powietrzu. W salonie palili w kominku. Tylko tam. Reszta domu? Pewnie odłączona.

– A grzejnik? Nie działa?

– E tam, działa. Tylko nie włączamy na razie. Po co, skoro siedzimy tu? – mama odpowiedziała z uśmiechem, ale było w tym coś desperackiego.

Ojciec spojrzał na mnie krótko.

– Przestań wypytywać, Adam. Wszystko gra. Co tam u ciebie? W tej Warszawie...

Zamrugałem. Nagle poczułem się, jakbym miał pięć lat i znowu czegoś nie rozumiał. Tyle że teraz rozumiałem aż za dobrze.

Uśmiechnąłem się sztucznie.

– Też daję radę, tato. Też robię swoje.

Prawda na granicy

Nie miałem wtedy siły jechać do pracy. Siedziałem przy oknie, z kubkiem zimnej już kawy, i patrzyłem, jak deszcz rozmazuje świat za szybą. Raty miały spływać co piętnastego. Spóźniłem się pierwszy raz. Dwa dni. Najpierw przyszedł mail. Potem telefon. Ale najgorsze było to, co wydarzyło się w firmie.

– Adam, był telefon z banku. Do działu kadr. Pytali o twoje zatrudnienie – szef wszedł bez pukania. – Co się dzieje?

– To pomyłka. Sprawdzali dane. Nic wielkiego – skłamałem bez mrugnięcia okiem.

Kiwnął głową, ale jego spojrzenie mówiło więcej niż słowa. Straciłem grunt pod nogami. Po raz pierwszy poczułem, że to wszystko może mnie naprawdę zatopić. Zadzwoniłem do mamy. Nikt nie odebrał. Spróbowałem raz, drugi, piąty. Cisza. W końcu, zniecierpliwiony, pojechałem do rodzinnego domu bez zapowiedzi. Było po dwudziestej, deszcz padał bez przerwy. Pod domem zaparkowany stary rower taty. Wszedłem bez pukania. Usłyszałem ich głosy – w kuchni.

– Ja po prostu nie wiem, jak mu powiedzieć – mówiła mama. – Nie możemy trzymać się tego domu za wszelką cenę. Może sprzedamy, wynajmiemy coś mniejszego. Nie chcę, żeby się martwił. On ma swoje życie.

– Małgośka, przestań... – ojciec westchnął. – I tak długo wytrzymaliśmy. Jeszcze trochę, może się odkujemy.

Wszedłem do kuchni. Mama zbladła.

– Nie sprzedacie domu. Już wszystko spłaciłem.

Zapadła cisza. Ojciec patrzył na mnie, jakbym właśnie powiedział, że jestem kosmitą.

– Co ty wygadujesz? – w końcu wykrztusił.

– Od trzech miesięcy spłacam wasze długi. Wziąłem kredyt. Czemu nikt nie miał odwagi powiedzieć mi prawdy?

Wstyd i gniew

– Ty... co zrobiłeś?! – ojciec zerwał się z krzesła. – Oszalałeś?

– A co miałem zrobić? Czekać, aż was eksmitują? – głos mi zadrżał. – Żebyście mieszkali na działce pod plandeką? Udajecie przede mną bohaterów, a w skrzynce pełno komorniczych pieczątek!

Mama zasłoniła usta dłonią. W oczach stanęły jej łzy. Stała tak, jakby nie wiedziała, co zrobić – podejść do mnie czy uciec.

– My sobie radziliśmy! – warknął ojciec. – Nie prosiłem cię o nic. Nie miałeś prawa! Rozumiesz?! Nie miałeś prawa się wtrącać!

– Nie miałem prawa? – zadrwiłem. – Jestem waszym synem! Chciałem pomóc. Chciałem, żebyście w końcu przestali ukrywać, że coś się wali. Ale nie. Wy wolicie siedzieć w zimnym domu, udawać, że wszystko gra. Nawet wtedy, kiedy jedziecie na oparach!

– Nie jesteś naszym rodzicem, Adam. Nie możesz decydować za nas – mama odezwała się cicho, niemal szeptem. – To nie tak... my... po prostu nie chcieliśmy ci dokładać. Miałeś swoje życie.

– Moje życie? – parsknąłem śmiechem. – Nie mam już życia. Mam kredyt. Na trzydzieści lat. I za co? Za to, żebyście mogli nadal udawać, że nie potrzebujecie nikogo?

Zapanowała cisza. Ojciec opadł na krzesło, wpatrzony w stół. Mama płakała bezgłośnie. A ja poczułem, że nie potrafię dłużej tam być. Odwróciłem się i wyszedłem z kuchni, trzaskając drzwiami. W powietrzu wciąż unosił się zapach pierogów z mięsem. Jakby nic się nie wydarzyło. Jakbyśmy dalej byli rodziną, która „daje radę”.

Koperta od mamy i taty

Następnego dnia nie odebrali mojego telefonu. Ani mama, ani ojciec. Wysłałem tylko wiadomość: „Nie zrobiłem tego, żebyście byli mi coś winni. Zrobiłem to, bo nie chciałem was stracić”. Wieczorem, kiedy wróciłem z pracy, czekała na mnie koperta. Ręka mamy. W środku kilka stuzłotowych banknotów i krótka kartka: „Chcemy zacząć spłacać. Choć po trochu. Mama i tata”. Po prostu usiadłem na podłodze i się rozpłakałem. Następnego dnia zadzwoniłem. Odebrała mama.

– Nie chcę tych pieniędzy – powiedziałem. – To nie o kasę chodzi. Chciałbym, żebyście... po prostu dali mi znać, że się sypie. Że czasem nie wiecie, co robić. Że mogę was wysłuchać. A nie tylko udawać, że wszystko jest jak dawniej.

– Adam... nie wiedzieliśmy, jak. Nie chcieliśmy, żebyś się martwił.

– Ale martwiłem się. I martwię się nadal. Tylko że teraz już nie z powodu długów. Tylko dlatego, że nie wiem, czy jeszcze jesteśmy rodziną. Bo w rodzinie się ufa. W rodzinie się mówi. Nie tylko wtedy, kiedy wszystko jest dobrze.

Z drugiej strony słuchawki słyszałem tylko ciche „mhm” mamy. I jej łkanie.

– Dajcie mi po prostu miejsce. Chcę być częścią waszego życia. Nie dodatkiem na święta.

Zamknąłem oczy. W głowie szumiały mi wszystkie niewypowiedziane rozmowy, wszystkie udawane „wszystko dobrze”.

Tego wieczoru po raz pierwszy od dawna poczułem, że nie jestem już tylko synem od przelewów.

Adam, 26 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama