„Zabraliśmy teściową na wakacje, bo było nam jej szkoda. Nie mogłam uwierzyć w to, co robiła każdego dnia z rana”
„Zamrugałam zdezorientowana. Przez chwilę miałam nadzieję, że to jakiś głupi sen. Ale nie – znowu zgrzytnęły garnki, coś trzasnęło, a zaraz potem rozległ się stuk łyżki o szklankę. – O nie… – jęknęłam, chowając głowę pod poduszkę”.

- Redakcja
Gdy w końcu zamknęłam laptopa i zerknęłam na zegarek, było grubo po dwudziestej pierwszej. Za późno na cokolwiek, za wcześnie, by iść spać. Tak wyglądała większość moich dni – korpo, korki, szybki obiad z mikrofalówki i wieczorne nadrabianie maili, bo przecież „proaktywność” to moja supermoc. Tak naprawdę byłam tylko zmęczona.
Praca w dziale marketingu międzynarodowej firmy na papierze wyglądała świetnie. Ale w rzeczywistości to ciągłe napięcie, sztuczne uśmiechy i ludzie, którzy bez mrugnięcia okiem wbijają nóż w plecy, byleby przypodobać się szefowi. W tej atmosferze trzeba było się jakoś odnaleźć, a mnie to wychodziło, lecz kosztem wszystkiego innego – snu, odpoczynku, życia.
Miałam trzydzieści dwa lata, cudownego męża, Rafała, który był moją odskocznią od biurowej dżungli. Był spokojny, ugodowy, taki... stabilny. Tylko trochę zbyt często stawał po stronie swojej mamy. Ale tłumaczyłam to sobie – wychowywała go sama, byli bardzo zżyci, no trudno, to przecież normalne.
Wszędzie brał mamę
Kiedy w maju zaproponował tygodniowy wyjazd nad morze, poczułam ulgę. Taką prawdziwą, szczerą ulgę, jakby ktoś zdjął mi z barków plecak pełen kamieni. Wyobrażałam sobie poranki z kawą na tarasie, spacery boso po plaży i wieczory pod kocem z książką. Wakacje marzeń.
– Kochanie, mama też z nami pojedzie – powiedział Rafał pewnego wieczoru, tak od niechcenia, jakby rzucał hasło o pogodzie.
– Co? – spojrzałam na niego znad miski z kolacją. – Jak to „też”?
– No wiesz, dawno nigdzie nie była, a sama nie chce jechać. Pomyślałem, że może...
Zanim zdążyłam zaprotestować, on już miał w oczach ten błagalny błysk.
– To tylko tydzień – mówił. – Dam ci spokój z planowaniem, wszystko ogarnę – obiecywał. I jak głupia się zgodziłam.
Nie wiedziałam jeszcze, że te wakacje będą testem nie tylko dla mojego małżeństwa, ale i dla mojej cierpliwości, zdrowia psychicznego i... zdrowego rozsądku.
Halina, moja teściowa, miała swoją definicję wypoczynku. I w tej definicji nie było miejsca na spanie do dziewiątej, o którym marzyłam.
Zaczęło się już pierwszego dnia
– Pobudka, dzieci! Wstawajcie! Szkoda dnia na leżenie! – rozbrzmiało z kuchni o szóstej rano, jakbyśmy byli na kolonii u zakonnic.
Zamrugałam zdezorientowana. Przez chwilę miałam nadzieję, że to sen. Ale nie – znowu zgrzytnęły garnki, coś trzasnęło, a zaraz potem rozległ się stuk łyżki o szklankę.
– O nie… – jęknęłam, chowając głowę pod poduszkę.
– Kinga, mama pewnie tylko robi śniadanie – wymamrotał Rafał. – Po prostu się obudziła wcześniej…
– O szóstej? Na wakacjach? – prychnęłam. – To może niech pójdzie pobiegać, a nie robi alarm.
Rafał westchnął i, jak zwykle, nie powiedział nic. A ja w końcu z obłędem w oczach zwlokłam się z łóżka. Weszłam do kuchni, gdzie Halina już w fartuchu z haftem „Najlepsza Mama” smażyła jajecznicę.
– Dzień dobry! – powiedziała przesadnie radośnie. – Myślałam, że wstaniecie wcześniej. Przecież szkoda dnia!
– Halinko… jest szósta… – zdołałam powiedzieć, zerkając na zegar. – My chcieliśmy chociaż dziś pospać trochę dłużej…
– Oj, nie przesadzaj – uśmiechnęła się słodko. – Spać można w domu. A tu, nad morzem, trzeba korzystać!
– Pewnie – mruknął Rafał ziewając i siadając do stołu, jakby to było zupełnie normalne.
A ja patrzyłam to na niego, to na teściową, i czułam, jak we mnie gotuje się coś gorącego i paskudnego. Miałam ochotę rzucić tymi jajkami o ścianę. Zamiast tego uśmiechnęłam się grzecznie, bo przecież „to tylko tydzień”. I tylko ja wiedziałam, że właśnie zaczęło się moje piekło.
Nic do niej nie docierało
Drugiego dnia próbowałam jeszcze udawać, że nic się nie dzieje. Że pobudki o szóstej to tylko chwilowa fanaberia. Ale Halina miała żelazną konsekwencję. Punktualnie, jak zegar szwajcarski, równo o szóstej uruchamiała poranny hałas: stukanie, śpiewanie pod nosem, komentowanie pogody. Tym razem doszło do tego radio. Głośno, na cały domek, bo przecież „w tle fajnie gra”.
Zeszłam do kuchni w piżamie i z miną, która mogłaby przestraszyć każdego. Halina właśnie czyściła zapaćkaną patelnię i mówiła cicho do siebie:
– A ta Kinga to tylko leży i leży. Co za pokolenie! Człowiek w jej wieku to już miał dzieci, pracował, ogarniał dom...
– Słyszę cię – powiedziałam sucho.
– Oj, kochanie! – Halina odwróciła się błyskawicznie, udając zdziwienie. – Ależ ja tylko żartuję! Nie można sobie pożartować?
Wieczorem nie wytrzymałam. Siedzieliśmy z Rafałem na werandzie, dzieciaki z sąsiedniego domku wrzeszczały w oddali, a ja w końcu się odezwałam:
– Rafał, to miały być nasze wakacje. Ja nie odpoczywam. Ja nie śpię. Ja się męczę.
– Ale Kinga, no co ja mam zrobić? Przecież nie powiem mamie, żeby nie wstawała rano…
– Nie o wstawanie chodzi, tylko o to, że urządza pobudki i komentuje moje życie! Ty tego nie słyszysz?!
Zamknął oczy i potrząsnął głową.
– Ona przecież nic złego nie mówi. Jest po prostu... no wiesz, bezpośrednia.
– Nie. Ona jest wścibska i złośliwa – rzuciłam. – A ty ją bronisz.
W drzwiach nagle pojawiła się Halina z kubkiem herbaty.
– Coś się stało? – zapytała z miną niewiniątka.
Miałam ochotę rzucić w nią tym kubkiem. Ale tylko zamilkłam.
Czwartego dnia nie wytrzymałam
O szóstej trzydzieści, kiedy próbowałam jeszcze zasnąć po kolejnym hałasie w kuchni, Halina weszła do pokoju bez pukania. Bez pukania!
– Wstawajcie, dzieci! Morze czeka, a wy tu w łóżku jak stare dziady! – oznajmiła wesoło.
– Mamo, serio? – jęknął Rafał.
Ja nic nie powiedziałam. Wyszłam z łóżka bez słowa, ubrałam się i poszłam do kuchni.
Po chwili siedziała już przy stole. Kromki chleba ułożone w równym rządku, pomidory pokrojone, herbata parująca. I mina, jakby była świętą.
– Zrobiłam śniadanko – rzuciła beztrosko. – Kinga, zjedz wreszcie coś porządnego, bo chuda jesteś jak szkielet. Za moich czasów kobiety nie miały czasu na leniuchowanie, to i figury porządne były.
– Za tych czasów kobiety też nie wchodziły do czyjegoś pokoju bez pukania – odpowiedziałam spokojnie, ale z lodem w głosie.
Rafał właśnie wchodził do kuchni i usłyszał końcówkę.
– O co chodzi? – zapytał zmęczonym tonem.
– O to, że jestem dorosłą kobietą, która chciała raz w roku odpocząć, a zamiast tego mam pobudki o świcie i złośliwości przy stole – rzuciłam, patrząc wprost na teściową. – To nie są moje wakacje. Ja tu jestem jak piąte koło u wozu.
Halina teatralnie odstawiła filiżankę.
– No proszę… Przepraszam, że próbuję wam umilić poranek. Widać jestem tylko niechcianym dodatkiem. To ja już może pójdę sobie na spacer, żeby nie przeszkadzać – dodała z ironią.
Rafał tylko siedział. Nic nie powiedział. Nawet nie spojrzał na mnie. Wtedy zrozumiałam, że jestem w tym sama.
Usłyszałam dziwną poradę
To jednak ja, a nie teściowa, zostawiłam ich przy tym cholernym stole. Nie powiedziałam nic, nie wzięłam torebki. Tylko klapki, bluza i telefon.
Szłam przed siebie, byle dalej od tej kuchni, od tych westchnień, milczenia Rafała i fałszywych min Haliny. Nogi niosły mnie same na plażę. Jeszcze nie było tłumów, piasek był chłodny, a niebo mleczne od wczesnego słońca.
Usiadłam na ławce, tuż przy wejściu na plażę. I wtedy… pękłam. Łzy płynęły po policzkach, ścierałam je rękawem bluzy, ale zaraz znów napływały. Całe napięcie, które trzymałam w sobie od miesięcy – praca, zmęczenie, te cholerne „wakacje” – wszystko wyszło naraz.
– Dziewczyno, nie płacz, bo ci się oczy spuchną – usłyszałam obok. – A z taką twarzą szkoda by było.
Starsza kobieta, może sześćdziesiąt parę lat, z siwymi włosami spiętymi w koczek i ciepłym spojrzeniem, podała mi chusteczkę.
– Dziękuję – wyszeptałam.
– Też miałam taką teściową – uśmiechnęła się. – I takiego męża. Co wiecznie między nami robił za bufor, a na końcu i tak stawał po jej stronie.
Spojrzałam na nią z niedowierzaniem.
– Jak pani to zniosła?
– Nie zniosłam. Odeszłam po piętnastu latach. Ale nie żałuję. Bo byłam jak ty – zmęczona, zapłakana, i bardzo samotna wśród ludzi, którzy powinni być najbliżsi.
Zamilkłyśmy. Patrzyłyśmy razem na fale. I wtedy, pierwszy raz od dni, poczułam się zrozumiana.
Powiedziałam mu szczerą prawdę
Wróciłam późnym popołudniem. Domek był cichy. Halina pewnie poszła na spacer, może znów udawała, że jej tu nie chcemy. A może naprawdę miała dość. Nie obchodziło mnie to.
Rafał siedział w salonie, gapiąc się w telewizor. Gdy weszłam, tylko spojrzał kątem oka i ściszył dźwięk.
– Kinga... Mama poczuła się dotknięta – zaczął.
Zamknęłam oczy. Policzyłam do pięciu.
– Rafał... Serio? Ty się o nią martwisz? A nie o mnie?
Zamilkł. Nie patrzył mi w oczy.
– Ja próbuję was pogodzić. Nie chcę wybierać stron...
– Ale tym samym wybierasz. Zawsze – powiedziałam cicho. – Ona coś mówi, a ty milczysz. Ja się złoszczę – jestem histeryczką. Ona mnie kontroluje, a ty „nie chcesz się mieszać”. Tylko że ja już nie mam siły być uprzejma dla kogoś, kto mnie po prostu nie szanuje.
Usiadłam naprzeciwko, patrząc mu prosto w oczy.
– Rafał, ja się w tej rodzinie czuję jak zbędny mebel. A ty siedzisz między dwiema kobietami i nie masz odwagi się odezwać.
– To nie tak... – wymamrotał.
– To dokładnie tak – przerwałam. – A ja nie wiem, ile jeszcze dam radę to znosić.
Zapanowała cisza. W tej ciszy była cała prawda. On nie miał nic do powiedzenia. I to bolało najbardziej.
Zepsuła mi wakacje
Po powrocie z wakacji nie było ulgi. Nie poczułam się lepiej, gdy przekroczyliśmy próg mieszkania. Wręcz przeciwnie – wszystko wydawało się jeszcze bardziej przytłaczające niż wcześniej. Walizki rozpakowałam w milczeniu. Rafał próbował zagadywać o pogodę, o korki, o jakąś nową funkcję w ekspresie do kawy, jakby to miało cokolwiek zmienić.
Nie kłóciliśmy się. Ale też nie rozmawialiśmy. Cisza, która między nami zapadła, była jak szkło – krucha, ale groźna, bo każde słowo mogło je rozbić i poranić nas jeszcze bardziej.
Kilka dni później zobaczyłam w łazience ręcznik Haliny. Zostawiła go u nas rok temu i jakoś nigdy nie zabrała. Wzięłam go do ręki, spojrzałam na ten wyblakły haft „Najlepsza Mama” i... rzuciłam do kosza. Bez wyrzutów sumienia.
Kinga, 32 lata
Czytaj także:
- „Pojechałam na wakacje w góry z moim mężem i rodzicami. Już po dwóch dniach chciałam uciekać, gdzie pieprz rośnie”
- „Żona ciągle trzymała się spódnicy mamusi. Pękłem, gdy zaczęła planować wakacje we trójkę”
- „Wspólne wakacje w Bułgarii to był ostatni gwóźdź do trumny po 11 latach małżeństwa. Jedno zdanie męża mną wstrząsnęło”

