Reklama

Te wakacje miały być spełnieniem marzeń – dla mnie, dla mojego męża, a przede wszystkim dla naszych teściów, których postanowiliśmy zabrać w podróż życia. W końcu całe życie oszczędzali, pomagali nam z dziećmi, a teraz my chcieliśmy odwdzięczyć się im za lata poświęceń. Wybraliśmy więc piękny pensjonat nad morzem – kameralny, z widokiem na plażę, z pysznym jedzeniem i miejscem do spacerów. Chciałam, żeby to był czas dla nas wszystkich – odpoczynek, spokój, wspomnienia, które zostaną na zawsze. Tyle że rzeczywistość zweryfikowała te plany szybciej, niż bym się spodziewała.

Spięcia od pierwszego dnia

Już pierwszego dnia, kiedy zajechaliśmy do pensjonatu, coś wisiało w powietrzu. Teściowa kręciła nosem, że pokój za mały, że widok na morze to raczej na szyję sąsiada z balkonu, a nie na plażę. Teść natomiast od razu przyczepił się do tego, że w łazience nie było wanny, bo przecież on lubi się moczyć w cieple. Próbowałam rozładować atmosferę, uśmiechając się i mówiąc, że przecież jesteśmy tu, żeby odpocząć, a nie szukać dziury w całym, ale mina mojej teściowej mówiła wszystko. Kiedy zaproponowałam spacer nad morze, ona machnęła ręką.

– Spacer? Po piachu? Chyba oszalałaś, córciu – westchnęła teatralnie.

Mąż próbował jakoś ją przekonać, ale jego „no chodź, mama, nie marudź” tylko dolało oliwy do ognia.

Nie marudzę, tylko mówię, co myślę. Chciałam mieć ładny pokój z widokiem, a nie klitkę. Mogliście lepiej wybrać – odpowiedziała z wyrzutem.

Poczułam, jak krew pulsuje mi w skroniach. Już miałam coś powiedzieć, kiedy mój teść z błyskiem w oku wtrącił się:

– A może od razu wrócimy do domu? Po co się tu męczyć?

Zamarłam. Mój mąż patrzył to na mnie, to na nich, jakby szukał ratunku. Westchnęłam ciężko, wiedząc, że będzie ciężko. Jeszcze nie zaczęliśmy urlopu, a ja już wiedziałam, że to nie będą wakacje marzeń.

Kolacja zamieniła się w awanturę

Wieczorem usiedliśmy do kolacji w pensjonacie. Liczyłam, że wspólny posiłek poprawi wszystkim humory. Zamówiliśmy ryby – dorsza, bo w końcu byliśmy nad morzem. Kiedy kelner podał talerze, teściowa od razu skrzywiła się, spoglądając na mój talerz z wyższością.

– Wiesz, córciu, u nas w domu ryba to ryba, a nie jakieś takie... coś w panierce – powiedziała z przekąsem.

Zamrugałam, próbując przełknąć tę uwagę, ale kiedy spojrzałam na męża, ten tylko wzruszył ramionami, jakby mówił: „Daj spokój, to tylko mama”. Teść za to już szukał dziury w całym – stukał nożem w talerz, kręcił głową.

– Zimne. No przecież zimne! – podniósł głos, przyciągając spojrzenia z innych stolików.

– Tato, daj spokój – spróbował go uciszyć mój mąż, ale było już za późno.

– To jest restauracja czy bar pod blokiem?! Pół godziny czekaliśmy na jedzenie, a teraz jeszcze zimne podają! – oburzył się teść, aż kelnerka pobladła.

Czułam, jak palą mnie policzki ze wstydu. Chciałam coś powiedzieć, załagodzić sytuację, ale teściowa nie zamierzała pomóc. Zamiast tego podparła się pod boki i dołożyła swoje:

– Nie dziwię się, że to miejsce ma takie opinie. Widziałam w internecie komentarze. Ale synowa się uparła...

– Mamo, proszę, to nie czas na takie uwagi – wtrącił mój mąż, ale czułam, że sam już ma tego dość.

Siedziałam, wpatrzona w swój talerz, który nagle stracił cały smak. A to był dopiero pierwszy dzień.

Zawziętość teściowej nie zna granic

Następnego dnia rano obudziłam się z nadzieją, że wczorajsze spięcie to był tylko zły początek i teraz będzie już lepiej. Niestety, teściowa najwyraźniej obudziła się z jeszcze większą determinacją do walki. Przy śniadaniu zaczęło się od uwag o jedzeniu – że bułki za twarde, dżem za słodki, a kawa smakuje jak pomyje. W pewnym momencie usłyszałam, jak mówi do mojego męża szeptem, ale wystarczająco głośno, żebym też to słyszała:

– Kto to widział, żeby jechać na urlop z dziećmi i teściami, zamiast tylko we dwoje? Tylko się człowiek urobi, a odpoczynku ani grama.

Mój mąż coś tam bąknął pod nosem, ale nie stanął po mojej stronie. W milczeniu smarowałam masło na bułce, a w głowie już gotowałam. Po śniadaniu postanowiłam zaproponować wycieczkę – chciałam uratować ten dzień. Planowałam spacer po wydmach, może zwiedzanie latarni morskiej. Kiedy tylko zaczęłam mówić, teściowa przerwała mi w pół słowa.

– W upale? A dziecko ci się przeziębi, jak go przewieje. Nie lepiej posiedzieć w cieniu?

– Mamo, jesteśmy nad morzem, warto coś zobaczyć – odparł mój mąż, ale głos miał cichy, jakby sam nie wierzył w to, co mówi.

Teść prychnął.

– My tu przyjechaliśmy odpocząć, a nie ganiać się po wydmach jak dzieci.

– To co w takim razie chcecie robić? – zapytałam, z trudem panując nad tonem głosu.

– Odpoczywać w spokoju – teściowa spojrzała na mnie z tym swoim wzrokiem, jakby mówiła: „I ty chcesz mnie pouczać?”

Czułam, że to będzie wojna.

Ucieczka w samotność

Popołudnie było duszne i ciężkie. Słońce prażyło, a powietrze stało w miejscu, jakby cały pensjonat zamarł w oczekiwaniu na kolejną awanturę. Siedzieliśmy na tarasie, każdy zajęty sobą – dzieci coś rysowały, teściowa patrzyła na telefon, mrucząc pod nosem komentarze o „tych nowych cenach na kurortach”, a teść drzemał na leżaku, co chwila posapując głośno. Mój mąż układał puzzle z naszym synem, ale nawet on wyglądał na zmęczonego sytuacją.

Nie wytrzymałam. Wstałam nagle, jakby coś mnie tknęło.

– Idę na spacer – rzuciłam, licząc na chwilę oddechu.

– Sama? – zapytał mój mąż, patrząc na mnie niepewnie.

– Sama – spojrzałam mu w oczy z chłodnym uśmiechem, wiedząc, że jeśli teraz nie wyjdę, wybuchnę.

Ruszyłam przed siebie, czując, jak krople potu spływają mi po plecach, a w głowie kłębią się myśli. Czułam się osaczona, zmęczona, jakbym dźwigała na plecach bagaż nie tylko walizek, ale i pretensji, fochów oraz wiecznych wymagań moich teściów. Czy ja naprawdę jestem złą osobą, bo chciałam spędzić urlop inaczej niż według ich planu? Czy to ja jestem problemem, bo się nie podporządkowuję?

Siedziałam na ławce przy plaży, patrząc na fale, które szumiały leniwie, jakby miały gdzieś moje rozterki. Przez chwilę czułam spokój, ciszę, byłam tylko ja, wiatr i morze. Ale wiedziałam, że muszę wrócić – wrócić do tej naszej małej wojny domowej, która czekała na mnie w pensjonacie.

Kto tu jest najważniejszy?

Wieczorem, po mojej samotnej ucieczce, atmosfera była gęsta jak zupa. Weszłam do pokoju i zobaczyłam ich wszystkich: teściowa siedziała na łóżku z ramionami skrzyżowanymi na piersi, patrząc w okno z miną męczennicy. Teść rozsiadł się w fotelu i czytał gazetę, a mój mąż pochylał się nad laptopem, udając, że coś sprawdza, ale widać było, że wcale się nie skupia. Dzieci bawiły się w rogu, cicho, jakby wyczuwały, że lepiej się nie odzywać.

– Długo cię nie było – rzucił mąż bez podnoszenia wzroku.

– Potrzebowałam oddechu – odpowiedziałam spokojnie, choć wewnątrz we mnie wszystko krzyczało.

Teściowa westchnęła głośno, wyraźnie dla efektu.

– Nie rozumiem, po co nam ten cały wyjazd był potrzebny. Mogliśmy zostać w domu, spokojnie wypić kawę na tarasie, a nie męczyć się w takich warunkach.

– Mamo, nikt cię nie zmuszał – wyrwało mi się, zanim zdążyłam ugryźć się w język.

Zapadła cisza. Ciężka, duszna, pełna pretensji. Teść odłożył gazetę, spojrzał na mnie spod byka.

Nie tak się do starszych mówi. Szacunku trochę – warknął.

– Szacunku? A dla mnie kto ma szacunek? Dla nas? – podniosłam głos, czując, jak wzbiera we mnie złość. – Chcieliśmy zrobić wam przyjemność, zabrać na wakacje, a wy od pierwszego dnia narzekacie na wszystko! Co jeszcze mamy zrobić, żeby było dobrze?!

Mój mąż spuścił głowę. Nikt nie odpowiedział. Wiedziałam, że przegrałam tę walkę, ale przynajmniej powiedziałam to, co od dawna mnie dusiło.

Nigdy nie zapomnę tych wakacji

Wróciliśmy z tych wakacji zmęczeni, pokłóceni, a ja czułam, jakbyśmy przeżyli nie dwa tygodnie nad morzem, a wojnę na froncie. Zamiast zdjęć pełnych uśmiechów, mieliśmy w pamięci głównie kłótnie, fochy i ciche dni, kiedy każdy siedział w kącie, byle tylko nie wywoływać kolejnej awantury. Patrzyłam na męża, na dzieci, które też były rozdrażnione i przygaszone, i myślałam, że chyba popełniliśmy błąd. Chcieliśmy dobrze – stworzyć wspomnienia, sprawić radość teściom, pokazać, że jesteśmy jedną rodziną. Ale oni nie chcieli tego samego.

Teściowa nie szukała odpoczynku, tylko pretekstu, by pokazać, jak bardzo wszystko jej nie pasuje. Teść z kolei miał wiecznie pretensje, a mój mąż... no cóż, chyba bał się postawić rodzicom. Wróciłam do domu z poczuciem porażki, ale też z ważnym wnioskiem. Czasami trzeba zrozumieć, że nie da się wszystkich uszczęśliwić. Nie każdy marzy o tym samym. Niektórzy wolą swoje stare schematy i narzekania, zamiast cieszyć się chwilą.

Powiedziałam mężowi, że to były nasze ostatnie wspólne wakacje z teściami. Może to egoistyczne, może wyrachowane, ale wiem, że więcej nie dam rady. Czasami trzeba wybrać siebie i swoją rodzinę. I choć te wakacje zostaną w mojej pamięci na zawsze, to raczej jako lekcja – gorzka, ale potrzebna.

Klaudia, 37 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama