Reklama

Zabrałam rodzinę nad jezioro, bo chciałam, żeby dzieci zapamiętały choć jedne dobre wakacje. Wszystko zaplanowałam – domek, kajaki, wieczorne ogniska. Dla Darii, która już przeczuwała, że coś się kończy, i dla Tomka, który jeszcze wierzył w bajki. Z zewnątrz byliśmy rodziną – zdjęcia na pomoście, uśmiechy przy grillu. Ale ja z Arturem ledwo na siebie patrzyliśmy. Każde słowo było wymuszone, każde spojrzenie obce. Nie mówiłam im, że po powrocie wszystko się zmieni. Jeszcze nie.

Chciałam tylko spokoju

Wieczorem, gdy dzieci już spały, siedzieliśmy z Arturem w kuchni. Światło ledwie sączyło się spod starej lampki nad zlewem. Pachniało mięsem z grilla, niedopitym winem i czymś jeszcze – napięciem, które znałam zbyt dobrze. Zmywałam mechanicznie, a on opierał się o framugę drzwi z rękami skrzyżowanymi na piersi.

To miało być dla nich – odezwałam się cicho, nie odwracając się do niego. – Nie potrafisz nawet na chwilę udawać?

– Udawanie to coś, czego mam już po dziurki w nosie – odpowiedział twardo.

W ciszy, która zapadła po tych słowach, mogłam usłyszeć własne bicie serca. Woda kapała z kranu, a ja ściskałam gąbkę tak mocno, że aż bolała mnie dłoń.

– To tylko kilka dni – powiedziałam. – Czy naprawdę to aż tak wiele?

– Tak, Marta. Dla mnie tak – westchnął i wyszedł na taras, zatrzaskując za sobą drzwi.

Zostałam sama. Stałam jeszcze chwilę przy zlewie, aż nagle kątem oka zobaczyłam cień przesuwający się w korytarzu. Zamarłam. Odwróciłam się i zauważyłam cień Darii znikający za drzwiami pokoju. Stała tam. Słyszała wszystko. Cholera.

Usiadłam na kuchennym krześle. Przez chwilę po prostu patrzyłam w okno, ale nie widziałam nic. Myślami byłam przy niej. Przy tej dziewczynie, którą urodziłam, wychowałam, a teraz rozczarowywałam każdego dnia.

Rano udawaliśmy, że nic się nie stało. Artur szykował kanapki na wycieczkę, ja parzyłam kawę, a Daria siedziała z nogą podkuloną na fotelu i wpatrywała się w telefon. Tyle że nie przesuwała palcem ekranu. Nie patrzyła na nic. Patrzyła przez nas. I wtedy już wiedziałam, że nie wytrzyma długo.

Po południu, kiedy Tomek budował tamę z kamieni, a Artur poszedł po piwo, usiadła obok mnie na tarasie. Wciąż w tej samej pozycji – kolano przy brodzie, ramiona skrzyżowane, spojrzenie wbite w jezioro.

– Czy wy się rozwodzicie?

Zamarłam. Ciepło słońca na mojej twarzy nagle stało się nieznośne. Zamiast odpowiedzieć, uniosłam wzrok na wodę. Szukałam czegoś – może usprawiedliwienia, może odwagi.

– Mamo, przestań. Wszystko widzę. Przestańcie robić ze mnie idiotkę – powiedziała ostro, ale cicho.

– Daria… To nie tak…

– A jak? Bo nie gadacie ze sobą. Nie śmiejecie się. Nic między wami nie ma. Tylko cisza. – Wstała. – A ja mam udawać, że jest okej?

Poczułam, jak pęka mi coś w środku

Chciałam ją zatrzymać, objąć, powiedzieć wszystko, ale tylko skinęłam głową. Zamiast słów – łzy. Ciche, niechciane. Daria odwróciła się i weszła do domku. Zostawiła mnie z tą całą prawdą, która rosła we mnie jak guz. Wiedziałam, że długo już jej nie zatrzymam.

Siedzieliśmy z Arturem wieczorem w salonie. Telewizor był włączony, ale nikt go nie oglądał. W tle grał jakiś stary serial, który kiedyś lubiliśmy oboje. Teraz był tylko hałasem, który miał wypełnić pustkę.

– Może powinniśmy im powiedzieć po powrocie – zaczęłam cicho. – Albo teraz. Daria już wie.

Artur westchnął i po chwili powiedział:

Nie chciałem tak tego kończyć. Ale nic już z nas nie zostało.

Popatrzyłam na niego. Nie było w nim złości, nie było nawet żalu. Była tylko rezygnacja. To bolało najbardziej – że nawet nie mieliśmy siły się kłócić.

Wtedy do salonu weszła Daria. Stała przez moment w drzwiach, a potem przeszła kilka kroków i stanęła przed nami. W rękach trzymała kubek z herbatą.

– Słyszałam – powiedziała spokojnie. – Powiedzcie mi prawdę.

Zrobiło się nagle cicho. Nawet telewizor przestał istnieć. Czułam, jak Artur sztywnieje obok mnie, ale nie odezwał się.

– Tak, kochanie, rozwodzimy się – powiedziałam w końcu. I choć próbowałam mówić spokojnie, głos mi zadrżał.

Daria skinęła głową, jakby tego się spodziewała. Ale jej oczy... były inne. Nie rozczarowane. Nie rozżalone. Puste.

– Dzięki – rzuciła krótko i wyszła z powrotem na zewnątrz.

Siedzieliśmy w ciszy, dłużej niż zwykle. A ja wiedziałam już, że najgorsze nie było to, co powiedzieliśmy. Najgorsze było to, co jeszcze przed nami.

Usiadła naprzeciwko mnie, gdy Tomek był zajęty rysowaniem statku pirackiego. Słońce chyliło się ku zachodowi, a światło, które wpadało przez okno, malowało na jej twarzy cienie. Daria wyglądała jak dorosła kobieta, nie jak siedemnastolatka. I to sprawiało, że czułam się jeszcze bardziej winna.

– Chcę wiedzieć wszystko – powiedziała bez emocji.

Zawahałam się. Nie wiedziałam, od czego zacząć. Od tej jednej rozmowy u terapeuty, po której już nigdy nie wróciliśmy? Od tych weekendów we dwoje, które kończyły się ciszą w hotelowych pokojach?

– Przez ostatnie lata próbowaliśmy ratować coś, co już dawno się rozpadło – zaczęłam. – Terapia, rozmowy, wyjazdy tylko we dwoje. Nic nie działało. Byliśmy obok siebie, nie razem.

– To czemu nas okłamywaliście? – jej głos zadrżał. – Czemu kazaliście nam udawać, że wszystko jest normalnie?

– Bo baliśmy się, że was złamiemy. Zwłaszcza Tomka. I ciebie.

– Mamo… – przerwała mi, zaciskając szczękę. – Nie jestem z porcelany.

Wstała gwałtownie i wyszła, trzaskając drzwiami. Z okna zobaczyłam, jak idzie w stronę jeziora. Bosa, z ramionami przyciśniętymi do ciała. Jakby chciała się schować przed całym światem.

Siedziałam w salonie i czułam, jak wszystko we mnie się zapada. Moje macierzyństwo, moje małżeństwo, moje plany. Nic nie zostało.

A potem usłyszałam krzyk mewy. I dopiero wtedy zorientowałam się, że płaczę.

Stałam przy drzwiach tarasowych, ledwo oddychając. Przez uchylone skrzydło dochodziły do mnie głosy. Nie wszystko było wyraźne – wiatr roznosił dźwięki, ale wystarczająco dużo słyszałam, by zrozumieć.

– Nigdy nie przestaliśmy być twoimi rodzicami – powiedział Artur. – Ale jako para… przestaliśmy istnieć.

Daria milczała chwilę. Potem jej głos zabrzmiał ostro, chłodno:

– Nie umiecie być odważni. Udajecie tylko, że się staracie. Przez całe życie. Ja już nie chcę tak żyć.

Chciałam wybiec do niej, krzyknąć, że to nieprawda. Że się baliśmy, że nie wiedzieliśmy, jak, że próbowaliśmy naprawdę. Ale nie ruszyłam się nawet o centymetr. Może dlatego, że wiedziałam, że ma rację.

Artur siedział na brzegu pomostu, Daria obok

Nie dotykali się. Nie patrzyli na siebie. Ale oboje byli obecni. Pierwszy raz od dawna widziałam ich naprawdę razem. Pomyślałam wtedy, że to nie miłość się kończy. Tylko wytrzymałość. Że czasem nie zostaje już siły, by się łudzić.

Zamknęłam cicho drzwi. W kuchni Tomek ułożył swoje kredki w równe rzędy i teraz pytał mnie, który kolor najlepiej pasuje do masztu. Uśmiechnęłam się, głaszcząc go po głowie, i wskazałam czerń.

– Czarny to kolor piratów, prawda?

– Tak! Bo piraci są silni i się nie boją – odpowiedział z dumą.

Nie wiedziałam, czy to prawda. Ale chciałam w to wierzyć. Choć przez chwilę.

Siedziałam na tarasie z kubkiem herbaty, który już dawno wystygł. W domu panowała cisza. Tomek spał, skulony w swoim śpiworze, przytulony do pluszowego rekina. Daria jeszcze nie wróciła z pomostu. A może już wróciła i zamknęła się w pokoju, nie chcąc mnie widzieć. Nie miałam siły sprawdzać.

Wiatr poruszał firanką w drzwiach balkonowych. Wszystko było nieruchome, jakby świat na moment przystanął, wstrzymując oddech. Przypomniałam sobie nasze pierwsze wspólne wakacje – jak Artur niósł Darię na barana, a ja biegłam za nimi z Tomkiem w chuście. Śmialiśmy się wtedy. Nie wiedzieliśmy, że tak trudno będzie to utrzymać.

Teraz wiedziałam, że to koniec. Już nie ma odwrotu. Wypowiedzieliśmy słowa, które od miesięcy wisiały w powietrzu. Rozwód. Rozpad. Przegrana. I chociaż czułam ulgę, że nie muszę już dłużej grać, to czułam też przerażenie. Co dalej? Jak powiedzieć o tym Tomkowi? Jak ułożyć życie na nowo, nie raniąc ich jeszcze bardziej?

Daria mi wybaczy. Może nie od razu. Może za rok, dwa. Ale wybaczy. A ja? Czy sobie wybaczę, że nie potrafiłam zatrzymać rodziny? Czy jeszcze kiedyś poczuję coś innego niż pustkę?

Wstałam, powoli weszłam do środka i zgasiłam światło w kuchni. Nie było sensu siedzieć tu dłużej. Wiedziałam jedno – jutro powiem Tomkowi. I będę przy nim. Tak samo, jak byłam każdego dnia.

Marta, 41 lat


Czytaj także:


Reklama
Reklama
Reklama